Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pielęgnacja włosów. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą pielęgnacja włosów. Pokaż wszystkie posty

Foltene Pharma, Szampon przeciwłojotokowy | Szampon przeciw wypadaniu włosów

Czy któraś z moich czytelniczek zmaga się z nadmiernym wypadaniem włosów spowodowanym łojotokowym zapaleniem skóry głowy? Jeśli tak, z pewnością wiecie, jak dużą rolę odgrywa dobry szampon. Problematyczna skóra głowy wymaga dokładnego oczyszczenia, ale nie można jej również nadmiernie przesuszać, ponieważ objawy ŁZS mogą się nasilić. Warto więc sięgać po specjalistyczne szampony bez SLS - ja najczęściej zaopatruję się w tego typu produkty w aptekach :)


Jakiś czas temu w moje ręce wpadły dwa szampony Foltene Pharma, których używałam na zmianę, 2-3 razy w tygodniu. Choć nadają się do codziennego stosowania, było mi ich najzwyczajniej w świecie szkoda :) Siegnęłam po szampon przeciwłojotokowy, a także po szampon wzmacniający i zapobiegający nadmiernemu wypadaniu włosów. W duecie miały pomóc pozbyć się moich problemów i "uspokoić" skórę głowy. Jak było w praktyce? 

Na pierwszy ogień poszedł szampon zapobiegający wypadaniu włosów. Zamknięto go w wygodnej, niewielkiej butelce z zamykaniem "na klik", mieszczącej w sobie 200 ml produktu. Konsystencję ma gęstą, kolor przezroczysty, zapach typowo apteczny, ale niedrażniący. Dobrze się pienił, toteż mimo małych rozmiarów, butelka wystarczyła mi na około 2 miesiące regularnego stosowania. 

Brak SLS w składzie mógłby świadczyć o tym, że szampon słabo oczyszcza. Nic podobnego, za pierwszym razem domywał nawet tłuste, ciężkie oleje, a włosy były świeże i puszyste. Nie przesuszone, nie tępe, ale wyraźnie odbite u nasady i miękkie. Niestety, zaraz po wodzie, w składzie znajdujemy Sodium Coceth Sulfate, który jest nieco mniej inwazyjnym zamiennikiem SLS. Dla osób z wrażliwą skórą głowy może to być problemem (tym bardziej, że szampon nakłada się na włosy na kilka minut, a potem dopiero spłukuje), ale u mnie na szczęście nie wyrządził żadnych szkód. 

Jeśli chodzi o wzmocnienie i zahamowanie wypadania, jestem nieco zawiedziona... Owszem, włosy wydawały się grubsze i mocniejsze, ale wypadały nadal tak, jak przed jego używaniem. Być może przyniósłby więcej korzyści przy stosowaniu jednocześnie z ampułkami z tej samej serii, które niestety, są nie na moją kieszeń. 

Bardziej zadowolona jestem natomiast z szamponu przeciwłojotokowego. Opakowanie to samo, konsystencja również, ale za to zapach bardziej przyjemny (nawet mi się spodobał, co w kosmetykach aptecznych rzadko się zdarza). W składzie zamiast SLS ma Zinc Coceth Sulfate, czyli substancję o działaniu przeciwłupieżowym i antybakteryjnym. Dalej witamina B6, biotyna i ekstrakt z szałwii, które tonizują skórę głowy, jednocześnie jej nie przesuszając. 

Ten szampon widocznie wzmocnił włosy, jednocześnie ich nie przesuszając, uspokoił skórę głowy i złagodził wszelkie zmiany chorobowe. O dziwo, to właśnie po jego używaniu zauważyłam zmniejszone wypadanie :) Myślę, że to zasługa biotyny i ekstraktu z szałwii, które wyraźnie służą moim włosom. Czupryna była po jego użyciu świeża przez dwa dni, co dla mnie jest świetnym wynikiem, bo zazwyczaj myłam głowę codziennie. Zdecydowanie polecam osobom, które mają problem z nadmiernym przetłuszczaniem skóry głowy, czy też cierpią na ŁZS. Zapewniam Was, że będziecie zadowoleni z efektów, a przy okazji nie zniszczycie sobie włosów :)


Jedynym minusem może być wysoka cena kosmetyków. Szampon przeciw wypadaniu kosztuje 49 zł, a szampon przeciwłojotokowy 45 zł (butelki o pojemności 200 ml). Nabyć możecie je w niektórych aptekach, a także na stronie producenta infoplus24.pl.


Hair Jazz, Szampon i odżywka

Która z nas nie marzy o długich, gęstych, lśniących włosach? Jeśli nie wszystkie, to zdecydowana większość :) Co jednak zrobić, gdy włosy rosną bardzo powoli? Na rynku jest wiele specyfików, których producenci zapewniają nas o przyspieszeniu porostu i zahamowaniu wypadania włosów. Czy warto zainwestować w takie kosmetyki? Czy one naprawdę działają, a włosy po nich rosną "jak na drożdżach"? 

Przez półtora miesiąca miałam przyjemność testować odżywkę i szampon Hair Jazz, o których jakiś czas temu zrobiło się głośno. Opinie na temat tych kosmetyków są skrajne - na jednych działa, na drugich nie. Jak było w moim przypadku? Na początku zaznaczę, że obu specyfików używałam tylko i wyłącznie na skórę głowy, a nie na długość. Składy są naładowane proteinami, więc w przeciwnym razie mogłabym sobie zniszczyć włosy. 

Szamponu i odżywki używałam co drugie mycie, czyli w moim przypadku co 2-3 dni. Najpierw myłam włosy normalnym szamponem, długość zabezpieczałam odżywką, a szampon Hair Jazz nakładałam na skórę głowy, delikatnie masowałam i zostawiałam na kilka minut. Po spłukaniu na skalp lądowała odżywka Hair Jazz, również wmasowywana i przetrzymywana ok. 10 minut. Czasem na długość włosów nakładałam również maskę i zakładałam czepek. 

Jeśli chodzi o konsystencję i zapach, kosmetyki nieco się od siebie różnią. Szampon jest przezroczysty, niebieski, gęsty i mega wydajny, ze względu na to, że mocno się pieni. Odżywka natomiast jest biała, rzadka i mało wydajna, ponieważ na całą skórę głowy potrzebowałam jej dużo, a konsystencja wcale nie ułatwiała mi aplikacji. Po miesiącu w tubce z szamponem zostało jeszcze ok. 1/2 opakowania, a odżywka była praktycznie na wykończeniu. Zapach odżywki i szamponu jest chemiczny, mocny i mało przyjemny, ale nie jest wyczuwalny po spłukaniu i wysuszeniu włosów :)

Jeśli chodzi o składy obu kosmetyków, nie ma w nich niczego nadzwyczajnego. Oba zawierają proteiny soi, hydrolizowaną keratynę, kamforę i ekstrakt ze skorupek jajka. Nie spodziewałam się cudów, bo wiedziałam, że moje włosy są oporne na takie specyfiki ;) Normalnie rosną ok. 0,8 cm w ciągu miesiąca. Jak było podczas stosowania Hair Jazz?

Poniżej macie zdjęcie przed i po. Na drugim moje włosy są jeszcze nie do końca wyschnięte i dlatego też spuszone. Dochodzą do siebie dopiero po kilku godzinach od umycia :) Przez całą kurację, czyli półtora miesiąca stosowania odżywki i szamponu, moje włosy urosły ok. 2,5 cm. Czy to dużo? Dla mnie tak. Obietnice o trzykrotnie szybszym wzroście włosów należy jednak traktować z przymrużeniem oka :)


Zestaw Hair Jazz kosztuje obecnie 109 zł, a kupić możecie go TUTAJ. 

Czy polecam? I tak i nie. Te kosmetyki działają, ale uważam, że obecnie można dostać coś lepszego, za mniejsze pieniądze. Niektóre dziewczyny po tym zestawie osiągały jednak spektakularne efekty, więc nie zaszkodzi spróbować na sobie :)


ORIENTANA, Ajurwedyjska terapia do włosów

Gdy 2 lata temu odkryłam, że istnieje coś takiego jak olejowanie, nie sądziłam, że aż tak się w to wciągnę i że naprawdę będę widziała poprawę stanu moich włosów. Są wysokoporowate, puszące się, z suchymi i łamiącymi się końcami. Dodatkowo cierpię na ŁZS głowy, więc dobranie odpowiedniej pielęgnacji do takiego rodzaju włosów jest nie lada wyzwaniem. Oleje są ze mną zawsze - muszę mieć w zapasie co najmniej kilka, których używam na zmianę, 2-3 razy w tygodniu.

Do tej pory na moje włosy najlepiej wpływał zwykły olej lniany, a także Sesa. Teraz znalazłam im godnego następcę, w dodatku produkowanego przez naszą rodzimą, polską markę Orientana :)


Ajurwedyjska terapia do włosów to nic innego jak mieszanka naturalnych olei, wyciągów i ekstraktów roślinnych, która ma wzmocnić włosy i zapobiec ich wypadaniu. Jej bazą jest olej kokosowy, który solo nie daje na moich włosach żadnego efektu, ale tutaj kokos ma towarzystwo wielu specyfików o dobroczynnym działaniu. Olej ma, w zależności od temperatury, konsystencję płynną lub stałą - wtedy należy włożyć go na chwilę do ciepłej wody.

Ważną kwestią w przypadku oleju jest zapach. Wiem, jak uciążliwe było dla mnie siedzenie przez kilka godzin z Amlą na głowie - nie znosiłam jej woni i nie mogłam za nic w świecie się do niej przyzwyczaić. Ajurwedyjska terapia z zapachu przypomina mi Sesę, jednak tutaj zapach jest delikatniejszy, bardziej słodki i "ciastkowy", choć nadal ziołowy i orientalny. Jego nakładanie na głowę to czysta przyjemność, a po umyciu czuć go na włosach przez dłuuugi czas! :)


Olej nakładałam zazwyczaj na umyte, wilgotne włosy (metoda olejowania na mokro sprawdza się u mnie najlepiej), na 2-3 godziny. Włosy przykrywałam czepkiem i ręcznikiem, a po upływie określonego czasu zmywałam delikatnym szamponem. Jakie efekty zaobserwowałam po miesiącu regularnego używania? 

Przede wszystkim ograniczenie wypadania włosów. Po wakacjach leciały jak szalone, teraz podczas mycia wypada mi ich dosłownie kilka. Skóra głowy również została doprowadzona do ładu. ŁZS wraca, ale zmiany skórne nie są już tak duże i uciążliwe. Skóra jest oczyszczona, a jednocześnie ukojona i nawilżona. Nie łuszczy się i nie swędzi - jak dla mnie super! Nie zauważyłam spektakularnego przyspieszenia wzrostu, bo po prostu tego nie mierzę, ale mam wrażenie, że przez ostatni miesiąc przybyło mi na długości trochę więcej, niż standardowo. Pojawiło się również duuuuużo małych, kłujących baby hair, z których kiedyś wyrosną długie kudły :D Największe zmiany widzę jednak na długości włosów - są miękkie, nawilżone, błyszczące, nie puszą się i nie łamią tak, jak wcześniej. 


Skład INCI: Cocos Nucifera Oil (olej kokosowy), Sesamum Indicum Oil (olej sezamowy), Lactobacillus/ Lac Ferment (ferment mleczny), Nilibhrungandi Oil , Elettaria Cardamonum Seed Oil (olej kardamonowy), Ferri Peroxi Dumrubrum, Eclipta Alba Powder, Terminalia Chebula Extract (ekstrakt z migdałecznika), Sugandhit Dravya Extract, Centella Asiatica Leaf Extract (ekstrakt z wąkrotki azjatyckiej), Jasminum Officinale Flower Oil (olejek jaśminowy), Abrus Precatorius Root Extract (ekstrakt z korzenia paciorecznika), Citrullus Colocynthis Fruit Extract (ekstrakt z owocu arbuza kolokwinty), Triticum Vulgare Germ Oil (olejek z kiełków pszenicznych), Citrus Medica Vulgaris Peel Oil (olejek z skórki cytryny), Datura Stramonium Leaf Extract (ekstrakt z bielunia), Indigofera Tinctoria Extract (ekstrakt z indygowca), Nardostachys Jatamansi Oil (olejek ze szpikanardu), Pongamia Glabra Seed Oil (olejek karanja), Azadirachta Indica Leaf Extract (ekstrakt z miodli indyjskiej), Lawsonia Inermis Extract (ekstrakt z lawsonii), Berberis Aristata Root Extract (ekstrakt z korzenia berberysu), Anacyclus Pyrethrum Root Extract (ekstrakt z bertramu lekarskiego), Acorus Calamus Root Oil (ekstrakt z korzenia tataraku), Glycyrrhiza Glabra Root Extract (ekstrakt z korzenia lukrecji).
Skład, jak widać, jest w 100% naturalny. Nie znajdziemy w nim chemicznych dodatków, barwników, czy kompozycji zapachowych. Mimo, że nie przepadam za olejem kokosowym, jego obecność tutaj jest jak najbardziej wskazana. Taka mieszanka musi dawać cudowne efekty, nie ma innej opcji! Przy regularnym stosowaniu naprawdę widać duże zmiany. Warto też wspomnieć o dużej wydajności tego produktu - po miesiącu ubyło mi dopiero 1/3 zawartości butelki, więc nie martwcie się jej niewielką pojemnością ;)


Czy polecam? Zdecydowanie tak! Głównie ze względu na zapach, świetne działanie i w 100% naturalny skład. Idealnie sprawdził się na moich wysokoporowatych, niesfornych włosach i widocznie poprawił ich stan. Ajurwedyjska terapia do włosów kosztuje obecnie 21,95 zł/105 ml, a kupić możecie go w sklepie Kuferek Natury, dokładniej <TUTAJ>. Polecam ten sklep, bo mimo, że asortyment jest okrojony, możecie tam znaleźć same naturalne perełki :)



Sylveco, Odbudowujący szampon pszeniczno-owsiany | Wygładzająca odżywka do włosów

Jakiś czas temu w sklepach, w których dostępne są produkty Sylveco, pojawiła się kusząca promocja. Szampon + odżywka w cenie samego szamponu to niezły deal, prawda? :) Przyznam szczerze, że nie miałam pojęcia o dostępności produktów tej marki w moim mieście - jeszcze jakiś czas temu ich nie było. Na szczęście na stronie producenta jest spis zarówno internetowych, jak i stacjonarnych sklepów, w których dostaniecie Sylveco. Warto na niego zerknąć :)

Odbudowujący szampon pszeniczno - owsiany nie jest dla mnie nowością. Jakiś czas temu znalazłam go w ShinyBoxie i choć nasze początki były trudne, z czasem się polubiliśmy. Problem tkwi w tym, że włosy muszą przyzwyczaić się do ziołowych kosmetyków. Szampon słabo się pieni, więc możecie odnieść wrażenie, że włosy są niedomyte, ale nic bardziej mylnego! Mimo swej delikatności, dość dobrze oczyszcza (oczywiście olej trzeba zmywać dwukrotnie). 

Jest dość gęsty i przezroczysty, co świadczy o jego naturalnym składzie. Zawsze te przezroczyste szampony sprawdzały się u mnie lepiej, chociaż dopiero przy dłuższym stosowaniu (oczywiście są wyjątki). Pachnie bardzo delikatnie, ziołowo, świeżo. Przy spłukiwaniu włosy są tępe, ale po wyschnięciu nie sprawiają problemów przy rozczesywaniu, są miękkie i puszyste. Po zużyciu drugiego opakowania widzę, że szampon miał dobry wpływ na moje suche kudły! Muszę też wspomnieć, że łagodzi skalp - przy moim ŁZS czułam to już po pierwszym użyciu.

Jeśli chodzi o wygładzającą odżywkę, mam mieszane uczucia. Raz jest świetna, raz mam ochotę wyrzucić ją do kosza. Producent zaleca trzymać ją na włosach około 2 minut, ale gdy używałam jej w ten sposób, nie robiła dosłownie nic :( Gdy mam na to czas, nakładam ją na całą długość i skalp, na pół godziny pod czepek i ręcznik, wtedy jestem zadowolona z efektów. Włosy są nawilżone, dociążone na długości, a u nasady odbite, miękkie i błyszczące. Nie spełnia jednak swojej najważniejszej funkcji - nie wygładza. Być może to wina moich wysokoporowatych włosów, ale pod tym względem jestem lekko zawiedziona. 

Muszę też wspomnieć o opakowaniu - odżywka jest baardzo gęsta, a butelka z niewielkim otworkiem (taka sama jak w przypadku szamponu) uniemożliwia wydobycie z niej choć kropli kosmetyku. Zawsze odkręcam nakrętkę i potrząsam butelką, czekając, aż coś wyleci. Nie wiem tylko, ja to się sprawdzi, gdy produktu będzie już mało... Zapach jest mocno ziołowy (z pewnością przez olejek sosnowy w składzie) i nie każdemu może przypaść do gustu. Na moich włosach nie utrzymuje się jednak przez dłuższy czas. 


I na koniec składy:

Szampon: woda,  glukozyd laurylowy,  betaina kokamidopropylowa,  miód,  glukozyd kokosowy, panthenol,  proteiny owsa,  proteiny pszenicy,  guma guar,  kwas mlekowy,  benzoesan sodu,  olejek z trawy cytrynowej 

Odżywka: woda,  alkohol cetylowy,  ekstrakt z łopianu,  cukier,  olej z pestek winogron,  oliwa z oliwek,  gliceryna,  kwas stearynowy,  panthenol,  glukozyd decylowy,  olej arganowy,  oleinian glicerolu,  kwas mlekowy,  guma guar,  benzoesan sodu,  betaina kokamidopropylowa,  olejek sosnowy 


Podsumowując: taki duet to świetne rozwiązanie, ale dla grubych i zdrowych włosów, takich, które lubią zioła i naturalne składy. Moje, wysokoporowate i cienkie, musiały długo przyzwyczajać się do szamponu i odżywki, abym w końcu zauważyła jakieś efekty. Cieszę się, że kupiłam je w promocji i za dwie sztuki zapłaciłam coś około 23 złotych - w przeciwnym razie byłabym mocno zawiedziona, bo kosmetyki Sylveco naprawdę lubię i jak do tej pory żaden mnie nie zawiódł. 

____________________________

Zestaw kosmetyków Experto Professional z serii Volume zgarnia...
Izabela Skrodziuk

Zwyciężczyni gratuluję, a Was zapraszam na Facebooka, gdzie można wygrać jeden z trzech kremów do zadań specjalnych :) Już niedługo kolejne rozdanie! Stay tuned :D


Natura Siberica - Rokitnikowa maska do włosów | Rokitnikowy kompleks olei do końcówek

O rokitnikowych kosmetykach do włosów marki Natura Siberica wspominałam Wam już niejednokrotnie. Pojawiły się m. in. w mojej wiosennej wishliście (z której wiele pozycji już odhaczyłam), a także w filmiku z ulubieńcami ostatnich miesięcy [KLIK]. Nareszcie, gdy zdenkowałam już wszystkie rosyjskie maski, postanowiłam przy okazji zakupów w Skarbach Syberii (to nie jest post sponsorowany, po prostu regularnie zaopatruję się tam w rosyjskie kosmetyki) sięgnąć po regenerującą maskę do włosów zniszczonych, do której od dawna wzdychałam. Dorzuciłam sobie jeszcze kompleks olei do końcówek, z tej samej serii, coby moim włosom nie zabrakło dobroci - jak się bawić, to się bawić! :D

Pierwsze, co mnie zachwyciło, od razu po rozpakowaniu paczki z zamówieniem, to piękne opakowania obu kosmetyków. Szata graficzna jest po prostu mistrzowska! Połączenia kolorystyczne i wzornictwo zdecydowanie do mnie przemawia i wygląda naprawdę ekskluzywnie, przy tym świetnie prezentując się na łazienkowej półce. Maska to 300 ml słoik, z dodatkowym zabezpieczeniem pod zakrętką, a kompleks olei zamknięto w butelce z pipetą. Niestety, moja pipeta była uszkodzona, ale naprawiłam ją i mogę używać - nie reklamowałam, bo nic się nie wylało i czytałam, że często się to zdarza w przypadku tego konkretnego kosmetyku. 

Zacznijmy od maski. Gęsta, masełkowa, zbita, bogata, a jednocześnie lekka i puszysta. Świetnie rozprowadza się na włosach, nie spływa i nie przecieka przez palce, przy czym jest wydajna, bo do jednorazowego użytku wystarczy jej niewielka ilość. Kolor żółto-pomarańczowy (barwi wodę, co widać przy spłukiwaniu), zapach piękny, świeży, owocowo-kwiatowy, przypominający mi oranżadę w proszku, długo utrzymujący się po wyschnięciu :) Nakładałam ją na włosy zazwyczaj na około 7-8 minut, czasem zostawiałam na trochę dłużej. Najczęściej samodzielnie, rzadko w towarzystwie jakiegoś olejku, zawsze pod czepek i ręcznik/turban. 


Efekty? Już po pierwszym użyciu czuć było, że włosy są dogłębnie nawilżone, gładkie i miękkie. Po wyschnięciu sypkie i błyszczące, dobrze dociążone, podatne na modelowanie, niesprawiające problemów przy rozczesywaniu. Z biegiem czasu zauważyłam, że są w lepszym stanie, niż wcześniej - rozdwojonych końcówek mniej, puch też mniejszy, ogólnie cud, miód i orzeszki :) 

Skład jest niemalże idealny! Mamy tu ekstrakt z chmielu, łopianu, pokrzywy, różeńca górskiego i jarzębiny syberyjskiej, olejek arganowy, rokitnikowy, sojowy, makadamia, cedrowy, jojoba i oliwę z oliwek, a także prowitaminę B5 oraz witaminy E, A i H. Maska nie zawiera parabenów i SLS.


Kompleks olei do końcówek jest dość rzadki, a jednocześnie tłusty. Dobrze rozprowadza się na włosach, ale należy uważać, by nie przesadzić z jego ilością, bo może obciążyć i spowodować "przyklap". Nakładałam go zazwyczaj na wilgotne końce, a po wyschnięciu dokładałam jeszcze trochę na wyższe partie włosów - tam, gdzie zaczynały się puszyć, czyli od ucha w dół. Szklana butelka jest solidna i praktyczna, a pipeta zdecydowanie ułatwia aplikację :)


Kosmetyk ma za zadanie ujarzmić puszące się końce, nawilżyć je, wygładzić, ochronić przed wysoką temperaturą i zapobiec rozdwajaniu. I z ręką na sercu mogę Wam powiedzieć, że wszystkie te zadania są spełnione :) Co prawda ostatnimi czasy porzuciłam prostownicę i suszarkę, moje włosy schną naturalnie i modelowane są bez użycia ciepła, ale przy takiej pogodzie, jak teraz, i tak wymagają ochrony. Moje włosy podatne są na puszenie zarówno w kontakcie z wilgocią, jak i z niewyjaśnionych przyczyn - serum pomaga mi doprowadzić je do porządku, wygładza i nabłyszcza. Rozdwojonych końców jakby mniej, ale to zasługa zarówno olejowego kompleksu, jak i rokitnikowej maski :)


Jeżeli chodzi o skład, na początku znajdują się silikony, ale zaraz za nimi są już same naturalne oleje: arganowy, rokitnikowy, z cytryńca chińskiego, lniany, myrtowy, z sosny syberyskiej, sojowy i słonecznikowy. Zupełnie inaczej, niż w przypadku kosmetyków drogeryjnych, prawda? :)

Nie mogę też po raz kolejny nie wspomnieć o zaskakującej wydajności kompleksu - ubytek, jaki widać na zdjęciach to efekt dwumiesięcznego, regularnego używania, praktycznie dzień w dzień. 

Jeżeli chodzi o ceny, nie ma tragedii, ale rokitnikowe kosmetyki do najtańszych nie należą. W cenie regularnej maska kosztuje 39,90zł [KLIK], a kompleks olejowy 29,90zł. Warto więc polować na promocje :)

Czy polecam tę serię? Tak, ale tylko posiadaczkom włosów zniszczonych, suchych, puszących się, ze skłonnością do łamania się i rozdwajania końcówek. Maska już solo daje świetne efekty, a w połączeniu z kompleksem olejowym może widocznie poprawić stan włosów i ochronić je przed szkodliwym wpływem środowiska. No i te piękne opakowania... :) 


Odżywka i szampon JOICO Moisture Recovery - dawka nawilżenia dla suchych włosów

Posiadaczki suchych, wysokoporowatych włosów z pewnością wiedzą, jak ciężko znaleźć kosmetyki pielęgnacyjne, które choć w małym stopniu poprawią ich stan, dając solidną dawkę nawilżenia i wygładzenia. Z drugiej strony - jasne, kosmetyków na rynku jest multum, ale jeśli ma się wrażliwą, łojotokową skórę głowy, a włosy na długości suche jak siano, wtedy pojawia się problem. Kosmetyki drogeryjne owszem, dają efekty, ale utrzymują się one tylko do następnego mycia i są powierzchowne. Zaczęłam tracić nadzieję, że moje włosy da się uratować od ścięcia na krótko...


Szukając czegoś, co trwale poprawi stan mojego łamiącego się, matowego siana, trafiłam na kosmetyki JOICO. Zainteresowała mnie szczególnie seria Moisture Recovery, przeznaczona do włosów takich, jak moje: suchych, matowych, trudnych do układania, cienkich i pozbawionych życia.

Czytając pozytywne opinie w internecie, byłam prawie przekonana, że zdziałają na moich włosach cuda, ale postanowiłam sprawdzić na sobie. Postawiłam na odżywkę i szampon w 300 ml opakowaniach, które zachwyciły mnie już od pierwszego wejrzenia! 


Solidne, duże butelki o niespotykanym, oryginalnym kształcie są praktyczne i wygodne w użytkowaniu. Każda z nich wyposażona jest w naklejkę z hologramem, który świadczy o oryginalności kosmetyków. Uważajcie na podróbki, bo możecie narobić sobie szkód na głowie! 

Szampon ma gęstą, niezbyt lejącą konsystencję i niebiesko-biało-perłowy kolor. Ma skoncentrowaną formułę i świetnie się pieni, więc potrzeba naprawdę niewielkiej jego ilości do całkowitego umycia włosów. Pachnie świeżo, delikatnie, a jego zapach długo utrzymuje się na włosach. Doskonale oczyszcza, nie podrażniając przy tym skóry głowy. Już przy spłukiwaniu czuć, że włosy są miękkie, nawilżone i gładkie. Tak naprawdę, przy lepszym dniu, nie potrzeba mi już żadnej odżywki - wystarczy tylko ten szampon i dobre serum do zabezpieczenia końcówek. Włosy wyglądają po nim naprawdę dobrze i nie sprawiają problemów przy układaniu.




Odżywki używałam na kilka sposobów - na minutę, na 5, pod czepkiem, bez czepka - za każdym razem efekty były jeśli nie takie same, to bardzo zbliżone. Konsystencję ma dość rzadką, ale nie aż tak, żeby spływała z włosów. Dobrze się rozprowadza, pięknie pachnie (tak samo, jak szampon - w jej przypadku również zapach zostaje na włosach) i bez problemu spłukuje. Włosy po jej użyciu miękkie, błyszczące, gładkie i idealnie nawilżone. Są takie zimne i mięsiste w dotyku (wiecie, o co mi chodzi? :D), że mam ochotę ciągle się nimi bawić! 



Nawet po odstawieniu kosmetyków JOICO Moisture Recovery na kilka dni, a nawet na ponad tydzień (zazwyczaj używam ich 2-3 razy w tygodniu), włosy nie wracały do poprzedniego stanu - nadal wyglądały zdrowo, były gładkie i błyszczące. Potraktowane prostownicą nie kręciły się po godzinie, a związane w kucyk nie odkształcały się i nie puszyły. Jestem naprawdę zadowolona z ich działania i już wiem, że zostaną ze mną na dłużej. Mam również ochotę na pozostałe kosmetyki z serii - balsam i odżywkę w sprayu. Myślę, że w połączeniu ze świetnymi odżywką i szamponem, przywróciłyby moim włosom odpowiedni poziom nawilżenia na stałe i zdecydowanie poprawiły ich kondycję :)

Całą serię możecie podejrzeć TUTAJ.


Tangle Teezer Compact vs. Tangle Teezer Salon Elite

Szczotka do włosów Tangle Teezer zrobiła furorę wśród blogerek. Bez bólu, szarpania i wyrywania rozczesuje włosy, a ponadto wygładza je i zapobiega rozdwajaniu się końcówek. Osiągnęła miano produktu idealnego, na rynku jest jednak kilka rodzajów osławionej szczotki. Jak spośród ideałów wybrać tę "najidealniejszą"?

Na początek w moje ręce wpadła wersja Salon Elite, którą recenzowałam [TUTAJ]. Niedawno zdecydowałam się jednak na kompaktową wersję Tangle Teezera. Dlaczego? Ano dlatego, że chciałam mieć szczotkę zawsze przy sobie, a bałam się, że przy codziennym noszeniu jej w torebce, po jakimś czasie będzie niezdatna do użytku. Kompakt jest przystosowany do "podróżowania" - posiada nakładkę zabezpieczającą ząbki przed wyginaniem się i niszczeniem.


Czym oprócz ceny różnią się dwie szczotki? Czy warto inwestować w dwie wersje TT? Postanowiłam porównać wersję Salon Elite z kompaktem i spróbować udzielić odpowiedzi na to pytanie :) Omówię najważniejsze kwestie, takie jak wygoda użytkowania, wykonanie i skuteczność (jakość czesania).

WYGODA UŻYTKOWANIA

Kompaktowa wersja Tangle Teezera zdecydowanie lepiej leży w dłoni. Jest niewielka i wyprofilowana tak, że można ją pewnie chwycić i nie martwić się, że w którymś momencie wypadnie z rąk, wyślizgnie się i upadnie na płytki. Salon Elite jest większa i bardziej owalna, opływowa. Nie mieści mi się cała w dłoni, jak jej mniejszy brat, więc łatwo ją wypuścić, szczególnie podczas czesania mokrych włosów, bądź podczas nakładania odżywki w sprayu, kiedy mamy śliskie ręce. Na zdjęciach widać, że jest już nieźle porysowana - to efekt niezliczonej ilości upadków, jakie zaliczyła :) Pod tym względem wygrywa TT Compact. 

WYKONANIE

Obie szczotki są wykonane z najwyższej jakości tworzyw, są odporne na pęknięcia i uszkodzenia, a zęby naprawdę długo są w takim stanie, jak od razu po "wyjściu" ze sklepu (czarny TT mam dwa lata, a nadal wygląda nieźle, mimo wielu upadków i dość intensywnego eksploatowania). Ocenę wyżej daję jednak wersji kompaktowej, za nakładkę na ząbki, która pozwala zachować je nie w dobrym, a idealnym stanie. Można wrzucić szczotkę gdzie tylko się chce, bez obawy o ich deformację, wyginanie i łamanie. Obie szczotki łatwo się czyści - wystarczy tylko woda, trochę mydła w płynie i ewentualnie jakiś syntetyczny, wąski pędzel do wyciągania włosów.

SKUTECZNOŚĆ

Obie szczotki świetnie radzą sobie z rozczesywaniem włosów, zarówno na sucho, jak i na mokro. Nie wyrywają, nie łamią, nie ciągną, w przeciwieństwie do zwykłych szczotek. Dla mnie używanie TT równa się zdecydowanie mniej bólu i połamanych włosów, a także więcej zaoszczędzonego czasu. Czesanie Tanglee Teezerem trwa o wiele krócej, niż w przypadku tradycyjnych szczotek, bądź grzebienia. Włosy mniej się niszczą, łatwiej się układają, nie elektryzują i są wygładzone. Jedyny szczegół, jaki zauważyłam to to, że Salon Elite ma jakby bardziej miękkie ząbki i mniej drapie w skórę. Być może to dlatego, że jest już "wyrobiony" - kompakt mam dopiero 2 miesiące :)

Czy warto więc zainwestować w dwie wersje szczotki? Moim zdaniem tak. Chociażby po to, aby jedna leżała w łazience, a druga w torebce :) Szczotki są naprawdę trwałe i zainwestowanie kilkudziesięciu złotych będzie inwestycją na lata. Warto też dodać, że Tangle Teezery są dużo ładniejsze od zwykłych szczotek i można wybrać spośród wielu wersji kolorystycznych. Wszystkie możecie podejrzeć np. [TUTAJ], w sklepie ladymakeup.pl, gdzie dostępne są trzy podstawowe wersje TT. Skusicie się na którąś z nich?


ECOLAB, Nawilżająca maska do włosów

Jakiś czas temu w sklepie Skarby Syberii (który swoją drogą uwielbiam i praktycznie tylko tam robię "rosyjskie" zakupy :P) pojawiła się nowa marka kosmetyków do włosów - ECOLAB. Kusiło mnie praktycznie wszystko, ale miałabym problemy ze zużyciem i przetestowaniem całej ich oferty, więc zdecydowałam się tylko na dwie pozycje. Dziś opowiem Wam o nawilżającej masce do włosów, a za jakiś czas powinna pojawić się recenzja serum w sprayu przeciw wypadaniu :)


Do wyboru mamy trzy rodzaje masek: nawilżającą, regenerującą i tę aktywującą wzrost. Moja, nawilżająca wersja jest zamknięta w wygodnym, zakręcanym słoiczku o pojemności 200 ml, dodatkowo zapakowanym w kartonik z szarego papieru, opatrzony naklejką z informacjami w języku polskim. Etykiety są proste, ale czytelne i eleganckie. Zarówno na wieczku słoika, jak i na kartoniku widnieje informacja, że kosmetyk składa się w 97,2% ze składników pochodzenia naturalnego

Jak widać na zdjęciu poniżej, maska ma gęstą, zwartą, wręcz maślaną konsystencję. Bez problemu rozprowadza się na włosach, nie spływa z nich i nie przecieka przez palce. Zapach jest dość intensywny, ale nienachalny i przyjemny. Pachnie naturą :)


Chociaż producent zaleca inaczej, ja nakładałam maskę na umyte, wilgotne włosy, przez ok. minutę wmasowywałam kosmetyk w pasma, a potem zostawiałam na około 30-40 minut, najczęściej pod czepkiem i ręcznikiem. Na początku moje wysokoporowate, cienkie kudełki nie zareagowały dobrze na taki zabieg. Puszyły się, były szorstkie i ciężko było je rozczesać. Potem było już tylko lepiej :) Z biegiem czasu zauważyłam, że włosy z tygodnia na tydzień są w coraz to lepszym stanie. Wyraźnie czuć było nawilżenie, wygładzenie i odżywienie. Włosy przestały się elektryzować i puszyć, lepiej się układały i dłużej zachowywały świeżość.

Czasem nakładałam ją nie tylko na długość, ale również na skalp, ze względu na obecność ekstraktu z imbiru. Skóra głowy była ukojona, dokładnie oczyszczona i jednocześnie nawilżona, a moje ŁZS nie dawało o sobie znać :)


Na koniec przeanalizujmy skład, który rzeczywiście jest niemalże w 100% naturalny i zawiera dużo dobroci: olej z brzoskwini, olej ze słodkich migdałów, organiczne masło Shea, olej sezamowy, olej arganowy, ekstrakt z imbiru, mleczko pszczele, gliceryna i kwas mlekowy na pewno nie zrobią żadnym włosom krzywdy :) Przypuszczam, że tę początkowo złą reakcję na maskę zawdzięczam właśnie olejowi arganowemu, za którym moje włosy nie przepadają. Potem na szczęście wszystko się unormowało i marka ECOLAB jeszcze bardziej mnie ciekawi.


Nawilżającą maskę do włosów polecam posiadaczkom włosów średnio lub niskoporowatych. Właścicielki wysokoporów mogą nie być z niej zadowolone, tak jak ja na początku :) Potem oczarowała mnie tym, jak dobrze nawilża i zmiękcza włosy, a także poprawia długotrwale ich stan. Na pewno wypróbuję jeszcze wersję regenerującą, tym bardziej, że jakość i świetny skład nijak mają się do zaskakująco niskiej ceny - 250 ml słoiczek kosztuje tylko 21,52zł. 

Kupić możecie ją TUTAJ


Nowość od GARNIER - Mgiełka olejkowa do włosów

Gdy zobaczyłam na stronie internetowej Rossmanna, że ten kosmetyk pojawi się na początku kwietnia w drogeriach, od razu wiedziałam, że muszę go mieć :) Nowość od Garniera, czyli Mgiełka Olejkowa do włosów, według producenta ma lekką, suchą w dotyku formułę, a zawartość trzech owocowych olejków zapewnia natychmiastowe odżywienie i nawilżenie włosów. 


Przyznam się bez bicia, że i w tym przypadku dały o sobie znać moje srocze zapędy - ładne opakowanie w znacznym stopniu zdecydowało o tym, że mgiełka wylądowała w koszyku. Butelka jest taka sama, jak w przypadku dezodorantów (tylko, że ładna :P) - metalowa, pod ciśnieniem, z wygodnym w użyciu atomizerem, rozpylającym delikatną mgiełkę. Dosłownie mgiełkę, a nie pryskające na wszystkie strony strumienie, jak to bywa w przypadku niektórych odżywek w sprayu. Tutaj nie ma mowy o marnowaniu kosmetyku, bo wszystko ląduje tam, gdzie powinno :)


Pierwsze, co mnie urzekło w tym innowacyjnym kosmetyku to zapach. Piękny, owocowy, lekko słodki, długo utrzymujący się na włosach. Mój facet pytał, czy mam nowe perfumy - mgiełka jest naprawdę intensywna, a jej woń zwraca uwagę innych. 

Biorąc pod uwagę nazwę - mgiełka olejkowa, myślałam że będzie to tłusty płyn w formie sprayu, który nakłada się tak, jak tradycyjne oleje, a potem spłukuje. Mgiełka jest jednak odżywką/serum do włosów, które ma za zadanie zabezpieczać końce, wygładzić kosmyki i sprawić, że będą wyglądały zdrowiej. Można ją aplikować w każdym momencie dnia, zarówno na mokre, jak i na suche włosy, w zależności od potrzeb. 


Ja używam jej najczęściej po myciu, na wilgotne włosy, spryskując je mgiełką z odległości ok. 15 cm. Uważajcie jednak, żeby nie przesadzić z jej ilością, bo zawartość olejków może obciążyć. Mgiełka działa natychmiastowo - od razu czuć wygładzenie i nawilżenie. Po wyschnięciu włosy są miękkie, sypkie i błyszczą jak szalone! Moje niesforne końcówki przestały się puszyć i nie sprawiają problemów przy czesaniu - wiem, że to zasługa nowości od Garniera :)


Niektórych może przerazić widoczny w składzie Alcohol Denat, ale jest niezbędny do przenikania substancji aktywnych, więc musicie go polubić :) U siebie nie zauważyłam przesuszenia, więc używam dalej, bez żadnych obaw. Oprócz tego wspomniane na początku trzy olejki: mango, morela i migdał, które mają zbawienny wpływ na włosy: nawilżają, natłuszczają i dociążają, a także kilka silikonów. 

Mgiełkę polecam osobom, które mają problemy z rozczesywaniem, bądź poszukują odżywki, która natychmiastowo wygładzi i nabłyszczy włosy. Mgiełka olejkowa kosztuje 25zł/125ml, a spotkać możecie ją w Rossmannie :)

Maska do włosów KALLOS Chocolate

Maski KALLOS to obowiązkowy punkt na liście kosmetyków do wypróbowania każdej, szanującej się włosomaniaczki :) Ja jeszcze do niedawna mogłam się szczycić faktem, że osławione Kallosy w ogóle mnie nie kusiły i omijałam je szerokim łukiem. Na szczęście z pomocą przyszła mi Dimipedia, która wrzuciła mini Kallosa do mojej świąteczno-noworocznej paczki w ramach akcji "Podaruj paczuchę".


Uwielbiam spożywcze zapachy, więc wersja Chocolate była strzałem w dziesiątkę. Maska pachnie naprawdę pięknie, czekoladowo-kakaowo, słodko i przyjemnie :) Zapach jest dość intensywny i w żadnym wypadku nie chemiczny, ale niestety nie utrzymuje się długo na włosach. Konsystencja jest dość gęsta i "budyniowa", co sprawia, że kosmetyk łatwo się rozprowadza, nie spływa i nie przecieka przez palce.


Nakładana tradycyjnie, na umyte i wilgotne włosy, pozostawiana sama sobie na 10-15 minut nie przynosiła pożądanych efektów - włosy były obciążone i nie wyglądały ciekawie. Zauważyłam je dopiero po dodaniu do maski kilku kropel ulubionego oleju, bądź przy wprasowywaniu jej we włosy (więcej o tej metodzie m.in. TUTAJ). Po takim zabiegu włosy wyglądały naprawdę dobrze. Były miękkie, błyszczące, sypkie i zyskały na objętości.


W składzie nie znajdziemy zbyt dużo naturalnych substancji. Jest oparty głównie na emolientach i antystatykach, dopiero na końcu znajdują się ekstrakt z kakao, proteiny mleczne i keratyna. Ze względu na obecność protein, maski nie należy używać zbyt często, bo może spowodować przeproteinowanie, czyli nadmierne puszenie się włosów i rozdwajanie się końcówek. Uważam, że Kallos Chocolate lepsze efekty może dać na włosach niskoporowatych i prostych - moje są zupełnym tego przeciwieństwem.


Podsumowując - nie jestem zachwycona, ani rozczarowana. Maska jest dobra, ale nie taka wspaniała, jak się tego spodziewałam. Warto jednak spróbować, chociażby dla samego zapachu, który jest "do zjedzenia", dużej wydajności i niskiej ceny (ok. 11zł/1000ml). Osobiście mam do tych masek ograniczony dostęp (są tylko w drogeriach Hebe), a szkoda, bo z ciekawości spróbowałabym innych wersji :)


KOSMED, Nafta kosmetyczna z olejem arganowym + wyniki rozdania z olejkiem Evree

Nafta kosmetyczna to produkt, który w mojej pielęgnacji włosów gości już od dawna. Wszak nafty używały już nasze babcie, w większości posiadaczki gęstych, grubych i zdrowych kosmyków :) Nowością na rynku są nafty z "dodatkami" - do takich należy Nafta kosmetyczna z olejkiem arganowym marki KOSMED, która ma nam zapewnić jeszcze lepsze nawilżenie i odżywienie, niż tradycyjne nafty.


Produkt zamknięty jest w plastikowej, smukłej butelce z nakrętką. Brakuje mi w niej atomizera, bo naftę musimy wylewać na dłoń przez otwór, który lubi kaprysić i dozować różne ilości kosmetyku - czasem za mało, czasem za dużo. Jest to dość problematyczne, ale do opanowania :) Konsystencja wodnista, rzadka, jak to nafta. Pierwsze, co mnie zaskoczyło, to bardzo przyjemny zapach. Nie ma nic wspólnego ze smrodkiem ropy, jaki towarzyszył mi wcześniej, przy naftach innych marek. Ta pachnie naprawdę ładnie i w żadnym wypadku nie dusi, ani nie męczy.


Naftę nakładałam na suche włosy, około 10-15 minut przed myciem. Potem tradycyjnie, myłam włosy i wmasowywałam w nie maskę lub odżywkę. Raz na jakiś czas zdarzyło mi się też użyć nafty w formie maseczki z żółtkiem jaja, ale efekty były bardzo podobne, więc nie chciało mi się bawić w mieszanie mazi w miseczce ;)

Po każdym takim zabiegu włosy były miękkie, sypkie, błyszczące i idealnie gładkie. Mogę też śmiało stwierdzić, że były bardziej proste i "okiełznane", niż bez użycia nafty. Nie elektryzowały się, lepiej układały i wyglądały zdrowo. Mimo zawartości olejku arganowego, nafta nie obciąża włosów i nie przyspiesza ich przetłuszczania. Nie wiem natomiast, czy  miała wpływ na wypadanie włosów, bo nakładałam ją tylko na długość, omijając skalp. 


Uważam, że każda, dbająca o włosy dziewczyna, powinna spróbować tej nafty :) Wiadomo, że nie na każdych włosach się sprawdzi, ale jest tania jak barszcz (ok. 7zł/150ml), a może diametralnie zmienić wygląd włosów wysokoporowatych, puszących się i suchych - takich, jak moje. Uważajcie jednak, bo zbyt częste używanie nafty może przynieść odwrotne efekty. Używajcie jej nie tylko na głowę, ale też z głową - 2 razy w tygodniu wystarczy :)

___________________________________________

A teraz to, na co czekacie już od wczoraj - wyniki rozdania z olejkiem Evree. Przepraszam, ale rozbiera mnie choróbsko i nie miałam siły wcześniej ogarnąć wyników. Maszyna losująca wybrała...


Gratuluję! Proszę, napisz do mnie maila z adresem do wysyłki - nagrodę postaram się wysłać jak najszybciej :) A tym, którym się nie udało, polecam śledzić bloga na bieżąco, bo już niedługo będę miała dla Was kolejne rozdanie! 

AddThis