Eveline, Self Tan, Rajstopy w sprayu | Mgiełka samoopalająca

Choć pogoda za oknem przywołuje na myśl raczej jesień, niż lato, staram się przywoływać słońce na różne sposoby. Chociażby przez utrzymywanie mojej skóry w złoto-brązowym kolorze :D Promienie słoneczne muskały mnie w te wakacje, sumując, może tylko przez 2 dni, ale staram się nie chodzić blada jak córka młynarza. Solarium odpada - nie lubię, nie chcę, nie będę niszczyć skóry. Zostają więc produkty samoopalające. Dziś o dwóch nowościach marki Eveline Cosmetics, które mogą być ciekawą opcją dla tych z Was, które mają problemy z nakładaniem tradycyjnych samoopalaczy. 


Mowa o Rajstopach w sprayu i Arganowej mgiełce samoopalającej, które nieco się od siebie różnią. 

Zacznijmy od rajstop. Już na początku napiszę Wam, że nie są to takie rajstopy, jakie ma w swojej ofercie m.in. Sally Hansen, czy od niedawna Lirene. Nie dają natychmiastowego efektu - jest on widoczny dopiero po kilku godzinach. Jest to kosmetyk w postaci rzadkiego, nietłustego płynu, który rozpylamy na skórze nóg i wsmarowujemy okrężnymi ruchami. Pachnie ładnie, kwiatowo i słodko, ale tylko do momentu, w którym zacznie się utleniać - wtedy niestety czuć typowy dla samoopalaczy smrodek :( Na szczęście nie jest on intensywny i bardzo uciążliwy, ale jednak go czuć. 


Co do efektu - jestem bardzo zadowolona :) Kosmetyk ładnie rozświetla skórę, optycznie maskując wszelkie niedoskonałości. Nigdy nie przykładałam się specjalnie do jego równomiernego rozprowadzenia, a mimo tego, nie nabawiłam się smug, czy plam (no dobra, raz kapnęło mi na stopę, nie zauważyłam i chodziłam z brązowym plackiem przez tydzień :D). Opalenizna, jaką tworzą rajstopy w sprayu nie jest pomarańczowa, a niezwykle delikatna, brązowo-złota i wygląda bardzo, ale to bardzo naturalnie. Kosmetyk nie brudzi ubrań, a efekt utrzymuje się około 4-5 dni :)

 
Jeżeli chodzi o mgiełkę, działanie jest bardzo podobne. Opalenizna pojawia się po kilku godzinach, jest bardzo delikatna, wręcz ledwo zauważalna, a jej kolor przypomina lekkie muśnięcie słońcem. I o ile w przypadku rajstop ten efekt bardzo mi się podoba, tak w przypadku mgiełki jest trochę uciążliwy. Już tłumaczę o co mi chodzi ;)

Na początku byłam zadowolona z mgiełki. Opalenizna delikatna, naturalna, bez smug i zacieków. Ale gdy chciałam osiągnąć trochę mocniejszy kolor, po prostu nie dało rady... Musiałabym chyba psikać nią całe ciało 3 razy dziennie, żeby ładnie się zbrązowić. Oprócz tego, do obu produktów nie mam zastrzeżeń - nie powodują podrażnień, nie przesuszają (a wręcz nawilżają skórę), szybko się wchłaniają i nie brudzą ubrań. 



I na koniec ciekawostka. Spójrzcie na zdjęcie powyżej. Po lewej mgiełka, po prawej rajstopy. Czy coś przykuło Waszą uwagę? Otóż... Składy obu produktów są identyczne. Nie, one nie są podobne. Są toczka w toczke takie same :) Wniosek nasuwa się sam - po co przepłacać, skoro można kupić jeden produkt i stosować go na całe ciało?
A jak już przy cenie jesteśmy, zarówno mgiełka, jak i rajstopy w sprayu kosztują 19,99 zł/150 ml, a kupić możecie je np. w Rossmannie (teraz promocja - 15,99 zł). I jak, skusicie się?
 
 

Co w Rossmannie piszczy - Program Nowości #1

Słyszałyście kiedyś o Programie Nowości Rosamanna? Ruszył chyba ze 2 lata temu - zgłosiłam się i już całkiem o nim zapomniałam, aż wreszcie w kwietniu dostałam maila z wiadomością, że zostałam przyjęta. Na blogu z tej okazji ruszy nowa seria postów, które będę starała się umieszczać co miesiąc, a nazwałam ją "Co w Rossmannie piszczy". Uznałam, że możecie być ciekawe, co w niedalekim czasie pojawi się w naszych ulubionych drogeriach - być może swoją opinią skłonię Was do zakupu? :)

W tym miesiącu wybrałam zestaw, w którym było dosłownie "wszystkiego po trochu". Zapach, coś do kąpieli, coś do pielęgnacji, kolorówka, coś do domu i artykuły higieniczne. Podoba mi się taki misz-masz, bo w każdym pudełku mogę znaleźć coś, co mi się przyda.


Poniżej zaprezentuję Wam każdy produkt, podam jego sugerowaną cenę i termin, w jakim pojawi się on na półkach Rossmanna. Jeżeli któryś kosmetyk zaciekawi Was na tyle, że będziecie chciały przeczytać na moim blogu jego recenzję - piszcie śmiało, jestem otwarta na propozycje :)

Z góry przepraszam Was za jakość zdjęć, ale pogoda jest tak kapryśna, że na słońce nie mam co liczyć, a mój aparat wyjątkowo źle radzi sobie z pochmurnym niebem za oknem...




Katy Perry, Mad Potion, Woda perfumowana dla kobiet - 64,99zł/15ml, dostępna od września

Wanilia, wanilia i jeszcze raz wanilia... <3 A ja kocham wanilię i słodkie zapachy, więc nowa Katy Perry skradła moje serce od pierwszego użycia! Zapach jest boski, flakonik za to, jak na moje oko troszkę tandetny i odpowiedni dla nastolatek. Ale to typowe dla Katy, więc nie marudzę :) Jak na razie jestem zadowolona z trwałości - po 6 godzinach od spsikania jeszcze go czuć. Zabiła mnie tylko cena. Moim zdaniem, jak na 15 mililitrowe maleństwo to trochę za dużo.


Lovely, Terracotta Compact, Cienie wypiekane do oczu nr 9 - 12,39zł, dostępne od października

Nie znałam wcześniej cieni Lovely, a ta paletka wydaje się być odpowiednia dla mnie. Pudrowy róż, rozświetlająca, perłowa biel, szarość, zimny odcień brązu i śliweczka wystarczą do wykonania zarówno dziennego, jak i wieczorowego makijażu. Na razie mogę powiedzieć tylko, że są słabiutko napigmentowane, więc będę testować je z bazą :)




WIBO, Royal Shimmer, Rozświetlacz do twarzy - 10,99zł, dostępny od września

Jeden rozświetlacz z Wibo już mam i jestem z niego bardzo zadowolona - na pewno zrobię Wam za jakiś czas porównanie obu wersji. Ta nowa, sygnowana nazwiskiem Pauliny Krupińskiej różni się od standardowej wersji tym, że ma piękne, roślinne tłoczenie na wierzchu. Kolory na pierwszy rzut oka są takie same, opakowania też bardzo podobne, ale cena nowego rozświetlacza jest nieznacznie wyższa. Ciekawi mnie, czy będzie tworzył tak piękną taflę, jak ten stary :)


Eveline, Lovers Rouge, Pomadka do ust w kredce, Creamy Coral - 15,99zł, dostępna od września

Przyznaję się bez bicia, że to moja pierwsza pomadka w kredce... I mam czego żałować! Jestem po pierwszym użyciu i wydaje mi się, że będzie z tego miłość :) Nie jest to typowa, kryjąca szminka, tylko pomadka pielęgnująca, nadająca lekki, transparentny kolor. Nawilża usta i trzyma się ładnych parę godzin - jedyny mankament, jaki zauważyłam, to podkreślanie suchych skórek. Ale to raczej wina braku pielęgnacji i peelingów, niż samej pomadki :) Sam kolor jest piękny! Typowo letni, nasycony koral.


Kneipp, Słodka harmonia, Żel pod prysznic pomarańcza&kwiat lipy - 12,99zł, dostępny od września

To mój pierwszy kosmetyk marki Kneipp. Podoba mi się fajny, krótki skład i pięęęęękny, naturalny zapach - pomarańcza lekko przełamana ziołowym zapachem kwiatu lipy. Jest gęsty i dobrze się pieni, więc mam nadzieję, że będzie wydajny. Nie mam zbyt dużych wymagań, jeśli chodzi o żele pod prysznic, tym bardziej, że zużywam je w ekspresowym tempie :D Myślę, że się polubimy. 


Lirene, Dwufazowy płyn do demakijażu oczu wydłużający rzęsy - 13,49zł, dostępny od lipca

Jest już dostępny w Rossmannach, więc śmiało możecie po niego hasać - w dodatku jest na niego niezła promocja (8,99zł). Bez problemu radzi sobie z usuwaniem makijażu oczu, nie podrażnia, nie powoduje szczypania, nie jest za tłusty, ale... Czy płyn do demakijażu może powodować wzrost rzęs? :)


Velvet, Chusteczki nawilżane dla dzieci, Pure - dostępne od października (nie mogę znaleźć ceny)

Nie mam dzieci i nie zamierzam mieć w najbliższej przyszłości, ale chusteczki nawilżane są w moim domu zawsze. Noszę je w torebce, w kosmetyczce, są też na półce w łazience. Najbardziej lubię właśnie chusteczki dla dzieci - są delikatne i nie podrażniają :) Te z Velvet są dodatkowo bezzapachowe i hipoalergiczne, więc spokojnie mogą je stosować osoby z wrażliwą skórą. W opakowaniu są 64 sztuki, więc wystarczą na długo. Spełniają swoją funkcję i więcej nie wymagam. 


Glade, Discreet Decor, Urządzenie dekoracyjne o zapachu czarnych jagód - 14,99zł, dostępne od października

Bardzo lubię takie wynalazki - nie dość, że pachnie, to jeszcze ładnie wygląda i pełni funkcję ozdoby. Zapach nie jest typowo owocowy, ale lekko przełamany czymś słodkim. Pachnie bardzo intensywnie, a woń roznosi się po całym mieszkaniu. Mam nadzieję, że wystarczy na długo (producent obiecuje 6 tygodni trwałości). Dodatkowo dostałam wkład, który osobno kosztuje 12,99zł. 


o.b., ProComfort Night, Tampony do stosowania na noc - 13,49zł, dostępne od sierpnia

Możecie mnie zlinczować, że pokazuję na kosmetycznym blogu tampony, ale każda z nas jest kobietą i musi dbać o higienę podczas okresu :) Tampony o.b. lubię i używam ich od dłuższego czasu, niestety tylko na dzień, ze względu na obawy przed ZWT. Nowe tampony są przeznaczone do stosowania na noc, więc mam nadzieję, że nareszcie będę mogła spać spokojnie.


Emco, Baton musli XXL, owoce lasu - 1,69zł, dostępny od września 

Maaaaaatko, wiecie jakie to było pyszne? :D Baton zniknął już po rozpakowaniu pudełka, więc teraz mogę Wam powiedzieć, że warto raz na jakiś czas zaopatrzyć się w taką przekąskę. Nie był ekstremalnie słodki, jak typowe batony, a mocno owocowy i... po prostu smaczny :) Świetny, zdrowy sposób na zaspokojenie ochoty na słodycze.


Nivea, Peeling oczyszczający - 14,99zł, dostępny od września

Użyłam go dwa razy i jak na razie jestem zawiedziona. Drobinek peelingujących jest mało, a mimo tego bardzo ciężko je zmyć. Przemywam twarz wodą, potem jeszcze wacikiem nasączonym płynem micelarnym, a patrząc w lustro nadal widzę granatowe kropki... Co do samego działania - jest okej, ale tyłka nie urywa. Będę testować dalej.

I to by było na tyle :)
Co przykuło Waszą uwagę? O czym chciałybyście poczytać na blogu?


Evree, Power Fruit - Dwufazowy olejek do ciała



Przyznam szczerze, że latem często zapominam o nawilżaniu ciała. Balsamy, bądź masła, których używam w okresie jesienno-zimowo-wiosennym zazwyczaj są za ciężkie na upały - długo się wchłaniają, spływają i są problematyczne w używaniu. I o ile twarzy latem poświęcam więcej uwagi, tak skóra ciała jest lekko zaniedbana...


Znalazłam jednak sposób na moje bolączki - suche, lekkie olejki do ciała, które błyskawicznie się wchłaniają i są wręcz idealne na wyższe temperatury! Jednym z takich olejków jest Power Fruit mojej ukochanej marki Evree, który przyciąga wzrok już samym opakowaniem!




Zacznę od tego, że jest to olejek dwufazowy i należy pamiętać, że przed użyciem trzeba go porządnie wstrząsnąć i zmieszać. Jedną "fazę" stanowią naturalne olejki, a drugą - kwas hialuronowy. Taka formuła sprawia, że kosmetyk jest rzadki (ale nie wodnisty) i niezwykle lekki, jednocześnie łatwo się rozprowadzając na skórze i błyskawicznie wchłaniając. 


W tym miejscu muszę też wspomnieć o dwóch ważnych rzeczach - po pierwsze: opakowanie. Plastikowa butelka z zamykaniem "na klik" - typowa dla olejków do ciała Evree, tylko tym razem lekko pomarańczowa, nie całkowicie przezroczysta :) Niestety i w tym przypadku nakrętka przecieka, więc zabranie olejku w podróż w oryginalnym opakowaniu odpada... Niemniej jednak, nie przeszkadza to w normalnym, codziennym, domowym użytkowaniu.

Po drugie: zapach. Piękny, owocowo-kwiatowy, słodki i intensywny. Na szczęście długo utrzymuje się na ciele, bo tak mi się spodobał, że mogłabym go wąchać godzinami! Szkoda, że nie znalazłam perfum o podobnej woni.

Jak Power Fruit działa na moją skórę? Przede wszystkim doskonale ją nawilża. Czuć to nie tylko od razu po aplikacji, ale również na drugi dzień. Po drugie, skóra jest gładka i miękka w dotyku, co widać szczególnie na nogach - koloryt jest wyrównany, skóra wygląda zdrowo i promiennie, a i łydka wydaje się jakaś smuklejsza :D  Przy regularnym stosowaniu zauważyłam delikatne ujędrnienie - nie jest to spektakularny lifting, czy całkowite usunięcie cellulitu, ale skóra jest sprężysta i jakby bardziej "gęsta".

Biorąc pod uwagę widoczny poniżej skład, jeśli olejek nie sprawdzi się na ciele (w co szczerze wątpię), zawsze można wypróbować go na włosach :) Gwarantuję Wam, że na pewno go nie wyrzucicie.


A w składzie olejki: migdałowy, z pestek winogron, awokado, sezamowy, malinowy i jojoba, a także wspominany wcześniej kwas hialuronowy. Jest krótko i naturalnie, co przekłada się na świetne działanie olejku :) Poza tym, spodobała mi się jego ogromna wydajność - używany prawie codziennie przez ponad miesiąc, nadal jest praktycznie cały. Z butelki ubyło mi tylko około 1/5 objętości.

Power Fruit możecie nabyć w większości drogerii, a kosztuje ok. 30 zł/ 100 ml. Warto polować na promocje - ja ostatnio widziałam go w Drogeriach Polskich za 21 zł :)

_____________

P.S.

Przypominam o rozdaniu z okazji trzecich urodzin bloga - do zgarnięcia jest zestaw profesjonalnych kosmetyków do włosów. Zgłaszać możecie się [TUTAJ].



Natura Siberica - Rokitnikowa maska do włosów | Rokitnikowy kompleks olei do końcówek

O rokitnikowych kosmetykach do włosów marki Natura Siberica wspominałam Wam już niejednokrotnie. Pojawiły się m. in. w mojej wiosennej wishliście (z której wiele pozycji już odhaczyłam), a także w filmiku z ulubieńcami ostatnich miesięcy [KLIK]. Nareszcie, gdy zdenkowałam już wszystkie rosyjskie maski, postanowiłam przy okazji zakupów w Skarbach Syberii (to nie jest post sponsorowany, po prostu regularnie zaopatruję się tam w rosyjskie kosmetyki) sięgnąć po regenerującą maskę do włosów zniszczonych, do której od dawna wzdychałam. Dorzuciłam sobie jeszcze kompleks olei do końcówek, z tej samej serii, coby moim włosom nie zabrakło dobroci - jak się bawić, to się bawić! :D

Pierwsze, co mnie zachwyciło, od razu po rozpakowaniu paczki z zamówieniem, to piękne opakowania obu kosmetyków. Szata graficzna jest po prostu mistrzowska! Połączenia kolorystyczne i wzornictwo zdecydowanie do mnie przemawia i wygląda naprawdę ekskluzywnie, przy tym świetnie prezentując się na łazienkowej półce. Maska to 300 ml słoik, z dodatkowym zabezpieczeniem pod zakrętką, a kompleks olei zamknięto w butelce z pipetą. Niestety, moja pipeta była uszkodzona, ale naprawiłam ją i mogę używać - nie reklamowałam, bo nic się nie wylało i czytałam, że często się to zdarza w przypadku tego konkretnego kosmetyku. 

Zacznijmy od maski. Gęsta, masełkowa, zbita, bogata, a jednocześnie lekka i puszysta. Świetnie rozprowadza się na włosach, nie spływa i nie przecieka przez palce, przy czym jest wydajna, bo do jednorazowego użytku wystarczy jej niewielka ilość. Kolor żółto-pomarańczowy (barwi wodę, co widać przy spłukiwaniu), zapach piękny, świeży, owocowo-kwiatowy, przypominający mi oranżadę w proszku, długo utrzymujący się po wyschnięciu :) Nakładałam ją na włosy zazwyczaj na około 7-8 minut, czasem zostawiałam na trochę dłużej. Najczęściej samodzielnie, rzadko w towarzystwie jakiegoś olejku, zawsze pod czepek i ręcznik/turban. 


Efekty? Już po pierwszym użyciu czuć było, że włosy są dogłębnie nawilżone, gładkie i miękkie. Po wyschnięciu sypkie i błyszczące, dobrze dociążone, podatne na modelowanie, niesprawiające problemów przy rozczesywaniu. Z biegiem czasu zauważyłam, że są w lepszym stanie, niż wcześniej - rozdwojonych końcówek mniej, puch też mniejszy, ogólnie cud, miód i orzeszki :) 

Skład jest niemalże idealny! Mamy tu ekstrakt z chmielu, łopianu, pokrzywy, różeńca górskiego i jarzębiny syberyjskiej, olejek arganowy, rokitnikowy, sojowy, makadamia, cedrowy, jojoba i oliwę z oliwek, a także prowitaminę B5 oraz witaminy E, A i H. Maska nie zawiera parabenów i SLS.


Kompleks olei do końcówek jest dość rzadki, a jednocześnie tłusty. Dobrze rozprowadza się na włosach, ale należy uważać, by nie przesadzić z jego ilością, bo może obciążyć i spowodować "przyklap". Nakładałam go zazwyczaj na wilgotne końce, a po wyschnięciu dokładałam jeszcze trochę na wyższe partie włosów - tam, gdzie zaczynały się puszyć, czyli od ucha w dół. Szklana butelka jest solidna i praktyczna, a pipeta zdecydowanie ułatwia aplikację :)


Kosmetyk ma za zadanie ujarzmić puszące się końce, nawilżyć je, wygładzić, ochronić przed wysoką temperaturą i zapobiec rozdwajaniu. I z ręką na sercu mogę Wam powiedzieć, że wszystkie te zadania są spełnione :) Co prawda ostatnimi czasy porzuciłam prostownicę i suszarkę, moje włosy schną naturalnie i modelowane są bez użycia ciepła, ale przy takiej pogodzie, jak teraz, i tak wymagają ochrony. Moje włosy podatne są na puszenie zarówno w kontakcie z wilgocią, jak i z niewyjaśnionych przyczyn - serum pomaga mi doprowadzić je do porządku, wygładza i nabłyszcza. Rozdwojonych końców jakby mniej, ale to zasługa zarówno olejowego kompleksu, jak i rokitnikowej maski :)


Jeżeli chodzi o skład, na początku znajdują się silikony, ale zaraz za nimi są już same naturalne oleje: arganowy, rokitnikowy, z cytryńca chińskiego, lniany, myrtowy, z sosny syberyskiej, sojowy i słonecznikowy. Zupełnie inaczej, niż w przypadku kosmetyków drogeryjnych, prawda? :)

Nie mogę też po raz kolejny nie wspomnieć o zaskakującej wydajności kompleksu - ubytek, jaki widać na zdjęciach to efekt dwumiesięcznego, regularnego używania, praktycznie dzień w dzień. 

Jeżeli chodzi o ceny, nie ma tragedii, ale rokitnikowe kosmetyki do najtańszych nie należą. W cenie regularnej maska kosztuje 39,90zł [KLIK], a kompleks olejowy 29,90zł. Warto więc polować na promocje :)

Czy polecam tę serię? Tak, ale tylko posiadaczkom włosów zniszczonych, suchych, puszących się, ze skłonnością do łamania się i rozdwajania końcówek. Maska już solo daje świetne efekty, a w połączeniu z kompleksem olejowym może widocznie poprawić stan włosów i ochronić je przed szkodliwym wpływem środowiska. No i te piękne opakowania... :) 


Rozdanie z okazji 3 urodzin bloga - wygraj zestaw kosmetyków do włosów Experto Professional z serii VOLUME


Happy Birthday to me!! 

Nie, nie mam urodzin - ale blog jest jak moje dziecko, więc tym bardziej cieszę się, że przetrwał aż 3 lata i nadal się rozwija. Przez ten czas nauczyłam się wielu rzeczy, a to wszystko dzięki Wam, moje drogie czytelniczki! :) Wiem, że są ze mną osoby, które śledzą bloga praktycznie od początku, dlatego zachęcam do wspólnego świętowania i wzięcia udziału w urodzinowym rozdaniu.

Na początek jednak kilka słów podsumowania.
Przez te 3 lata blogowania udało mi się naskrobać 524 posty, uzbierać 1023 obserwatorów i 917 fanów na Facebooku, a Kosmetyczne Sekrety były odwiedzone aż 577 932 razy! <3 Dorobiłam się też kanału na YouTube, a od niedawna możecie mnie śledzić również na Instagramie. 


Tym razem mam dla Was zestaw profesjonalnych kosmetyków do włosów marki Experto Professional, wypuszczonej na rynek przez CeCe of Sweden, które zna chyba każda blogerka :) Zestaw składa się z szamponu, odżywki i sprayu z linii Volume, przeznaczonej do włosów cienkich i pozbawionych objętości - więcej na stronie producenta [KLIK]. Kosmetyki są nowością na rynku - sama testuję linię Repair i jestem zachwycona, więc bierzcie udział, bo naprawdę warto! 


Aby wziąć udział w rozdaniu, należy być publicznym obserwatorem bloga i lubić Kosmetyczne Sekrety na Facebooku. Dodatkowe pytanie nie jest obowiązkowe, ale miło by mi było, gdybyście na nie odpowiedziały - będzie to dla mnie wskazówka na przyszłość i mam nadzieję, że dzięki temu wytrwam z Wami kolejne 3 lata! Rozdanie potrwa do 9 sierpnia, zwycięzcę wylosuję i ogłoszę do 3 dni po jego zakończeniu.

Zgłoszenia należy przesyłać przez poniższy formularz:



Życzę powodzenia i czekam na Wasze odpowiedzi! :)
A sama idę świętować :D


Nowość - Playboy, Play It Wild + wyniki rozdania z Murier

Miałyście kiedyś jakiś zapach Playboya? Przyznam szczerze, że mnie do tej pory kojarzyły się one raczej z perfumami dla nastolatek... Flakoniki z króliczymi zatyczkami są słodkie i idealne dla gadżeciar takich jak ja, ale same kompozycje zapachowe jakoś mnie nie porywały. Duszące, nietrwałe, niczym nieróżniące się od tych, które można kupić na bazarze za kilka złotych.

Zmieniłam zdanie, gdy w moje ręce wpadł nowy królik, a raczej cały króliczy, panterkowy zestaw z linii zapachowej Play It Wild



Woda toaletowa zamknięta jest w pękatym, niewielkim flakoniku "ubranym" w panterkowy wzór, zwieńczonym króliczą zatyczką z różową muchą :) Czyż nie jest przepiękny? Świetnie prezentuje się na toaletce i przyciąga wzrok. Kompozycja zapachowa wygląda tak: 

Nuty głowy: mandarynka, gruszka, neroli
Nuty serca: kwiat pomarańczy, coca-cola, rabarbar
Nuty bazy: żywica bursztynowa, wanilia, fiołek.


Zaraz po spryskaniu skóry, zapach wydaje się mocny, ostry i intensywny. Na pierwszy plan przebija się cola, mandarynka i rabarbar. Dopiero po chwili czuć kwiat pomarańczy, natomiast po kilku godzinach woń staje się słodka i delikatna - wyczuwalna staje się wanilia i fiołek. Idealny na imprezę, na randkę, na zakupy... Jednym słowem: uniwersalny. I wcale nie tandetny!


Żel pod prysznic z tej samej serii nie ma nic wspólnego z zapachem perfum. To czysty, słodki, otulający karmel, bez grama chemii! :) Myjadło jak to myjadło - pieni się, myje, odświeża i nie przesusza skóry. Jest gęsty, a co za tym idzie wydajny. Żałuję, że jego zapach nie utrzymuje się na skórze po wyjściu z wanny, bo jest naprawdę "zjadliwy" i mega słodki, zupełnie w moim guście!


Jestem ciekawa, jak pachnie balsam z tej linii zapachowej (o ile w ogóle będzie dostępny w drogeriach), bo woda toaletowa i żel pod prysznic to dwie zupełnie inne bajki. Psikacz jest ostro-owocowo-słodki, zupełnie inny niż poprzednie króliki, a żel otulający, relaksujący i... karmelowy! Flakonik jest piękny, zapach w środku również - byłabym zadowolona, gdyby nie jego trwałość... A raczej brak trwałości. Play It Wild utrzymuje się na mojej skórze 3-4 godziny, na ubraniach góra pięć.
Dzikie Playboye pojawią się w drogeriach na przełomie lipca i sierpnia (w dayli chyba już są), więc idźcie, powąchajcie i przekonajcie się same.

___________________

Rozdanie z Murier Paris wygrywa:
Justyna Małoszek


Gratuluję i czekam na maila z danymi do wysyłki :) A pozostałych proszę o cierpliwość i zachęcam do śledzenia bloga na bieżąco - za kilka dni pojawi się kolejne rozdanie.




Odżywka i szampon JOICO Moisture Recovery - dawka nawilżenia dla suchych włosów

Posiadaczki suchych, wysokoporowatych włosów z pewnością wiedzą, jak ciężko znaleźć kosmetyki pielęgnacyjne, które choć w małym stopniu poprawią ich stan, dając solidną dawkę nawilżenia i wygładzenia. Z drugiej strony - jasne, kosmetyków na rynku jest multum, ale jeśli ma się wrażliwą, łojotokową skórę głowy, a włosy na długości suche jak siano, wtedy pojawia się problem. Kosmetyki drogeryjne owszem, dają efekty, ale utrzymują się one tylko do następnego mycia i są powierzchowne. Zaczęłam tracić nadzieję, że moje włosy da się uratować od ścięcia na krótko...


Szukając czegoś, co trwale poprawi stan mojego łamiącego się, matowego siana, trafiłam na kosmetyki JOICO. Zainteresowała mnie szczególnie seria Moisture Recovery, przeznaczona do włosów takich, jak moje: suchych, matowych, trudnych do układania, cienkich i pozbawionych życia.

Czytając pozytywne opinie w internecie, byłam prawie przekonana, że zdziałają na moich włosach cuda, ale postanowiłam sprawdzić na sobie. Postawiłam na odżywkę i szampon w 300 ml opakowaniach, które zachwyciły mnie już od pierwszego wejrzenia! 


Solidne, duże butelki o niespotykanym, oryginalnym kształcie są praktyczne i wygodne w użytkowaniu. Każda z nich wyposażona jest w naklejkę z hologramem, który świadczy o oryginalności kosmetyków. Uważajcie na podróbki, bo możecie narobić sobie szkód na głowie! 

Szampon ma gęstą, niezbyt lejącą konsystencję i niebiesko-biało-perłowy kolor. Ma skoncentrowaną formułę i świetnie się pieni, więc potrzeba naprawdę niewielkiej jego ilości do całkowitego umycia włosów. Pachnie świeżo, delikatnie, a jego zapach długo utrzymuje się na włosach. Doskonale oczyszcza, nie podrażniając przy tym skóry głowy. Już przy spłukiwaniu czuć, że włosy są miękkie, nawilżone i gładkie. Tak naprawdę, przy lepszym dniu, nie potrzeba mi już żadnej odżywki - wystarczy tylko ten szampon i dobre serum do zabezpieczenia końcówek. Włosy wyglądają po nim naprawdę dobrze i nie sprawiają problemów przy układaniu.




Odżywki używałam na kilka sposobów - na minutę, na 5, pod czepkiem, bez czepka - za każdym razem efekty były jeśli nie takie same, to bardzo zbliżone. Konsystencję ma dość rzadką, ale nie aż tak, żeby spływała z włosów. Dobrze się rozprowadza, pięknie pachnie (tak samo, jak szampon - w jej przypadku również zapach zostaje na włosach) i bez problemu spłukuje. Włosy po jej użyciu miękkie, błyszczące, gładkie i idealnie nawilżone. Są takie zimne i mięsiste w dotyku (wiecie, o co mi chodzi? :D), że mam ochotę ciągle się nimi bawić! 



Nawet po odstawieniu kosmetyków JOICO Moisture Recovery na kilka dni, a nawet na ponad tydzień (zazwyczaj używam ich 2-3 razy w tygodniu), włosy nie wracały do poprzedniego stanu - nadal wyglądały zdrowo, były gładkie i błyszczące. Potraktowane prostownicą nie kręciły się po godzinie, a związane w kucyk nie odkształcały się i nie puszyły. Jestem naprawdę zadowolona z ich działania i już wiem, że zostaną ze mną na dłużej. Mam również ochotę na pozostałe kosmetyki z serii - balsam i odżywkę w sprayu. Myślę, że w połączeniu ze świetnymi odżywką i szamponem, przywróciłyby moim włosom odpowiedni poziom nawilżenia na stałe i zdecydowanie poprawiły ich kondycję :)

Całą serię możecie podejrzeć TUTAJ.


Bronzer idealny? The Balm, Bahama Mama

Te z nas, które kiedykolwiek poszukiwały chłodnego, niezbyt ciemnego, matowego bronzera bez pomarańczowych tonów, pewnie wiedzą, jak ciężko jest znaleźć taki wśród produktów drogeryjnych. Pudry brązujące dostępne w drogeriach najczęściej wyglądały ładnie tylko w opakowaniu, a nałożone na twarz zostawiały nieestetyczne, brudno-pomarańczowe plamy, ciemniały w ciągu dnia, bądź szybko schodziły ze skóry. Znalazłam jednak swój ideał, który (mam nadzieję :D) zostanie ze mną na dłużej i nie chcę go zamienić na żaden inny!


Mowa rzecz jasna o słynnej mamuśce z The Balm, czyli pudrze brązującym Bahama Mama. Już pierwszy raz, gdy wzięłam go do ręki, zachwyciło mnie jego pomysłowe i piękne opakowanie! Kartonowe opakowanie z lusterkiem, zamykane na magnes, zabezpieczone dodatkowym kartonikiem, zapobiegającym otwieraniu się pudru w kosmetyczce. Całość jest naprawdę niewielka i zmieści się dosłownie wszędzie - jedynym mankamentem, jaki zauważyłam jest fakt, że ze względu na materiał, z jakiego opakowanie zostało wykonane, brudzi się ono podczas aplikacji i ciężko je wyczyścić. Nie przeszkadza to jednak w niczym, po prostu raz na jakiś czas warto przejechać brzegi wacikiem nasączonym płynem micelarnym :)




Jeśli chodzi o sam bronzer, nie jest w 100% chłodny i w 100% matowy. Posiada domieszki ciepłej, lekko pomarańczowej barwy, ma też niemalże niewidoczne, błyszczące drobinki. Na twarzy wygląda jednak na zupełnie matowy, chłodny puder. Jego pigmentacja jest świetna! Nadaje się więc zarówno do konturowania twarzy, jak i do jej "opalania", czyli nadawania złoto-brązowego, zdrowego odcienia. Musicie uważać, żeby nie nałożyć go na skórę za dużo, ale nawet jeśli to zrobicie, bez problemu można go rozetrzeć :) 




Do jego aplikacji używam zazwyczaj pędzla do bronzera Lily Lolo. Jest to duży, miękki pędzel, za pomocą którego bez problemu nakłada się i rozciera bronzer. Skośne i wąskie pędzle mogą sprawiać problemy, bo tak jak pisałam wcześniej, jest to kosmetyk o bardzo dobrej pigmentacji i łatwo zrobić sobie nim plamy. 


Jest to bronzer, który w zupełności spełnia moje oczekiwania. Może nie utrzymuje się na mojej twarzy cały dzień, ale wymaga zazwyczaj tylko jednej, małej poprawki. Nie schodzi plamami, nie ma chamskich drobinek migrujących po twarzy, wygląda naturalnie, nie zapycha, no i... ma przepiękne opakowanie! Nie wspomniałam też o wydajności - używam go bez przerwy, przez około 2 miesiące, a mam wrażenie, że z opakowania nie ubyło dosłownie nic... :)

Do nabycia w cenie 57,90zł w sklepie ladymakeup.pl.


BeautyBlender - hit czy kit?

Chyba nie ma dziewczyny, która nie słyszałaby o słynnym BeautyBlenderze. A jeśli jeszcze ktoś się uchował i nie śledzi nowinek makijażowych - podpowiem. Widoczne na zdjęciach jajko to innowacyjna gąbeczka, służąca do nakładania podkładu. Co jest w niej takiego niezwykłego, że zyskała szerokie grono wielbicielek i wielbicieli na całym świecie? Czy jest warta swojej ceny? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie poniżej :)



Jak używać BeautyBlendera?

Jajko należy zamoczyć w wodzie, potem dokładnie odcisnąć (najlepiej papierowym ręcznikiem) - tak, aby było lekko wilgotne. Po tych czynnościach możemy już zamoczyć gąbkę w podkładzie i stemplować skórę. Dlaczego piszę "stemplować"? Bo jajko z podkładem dociskamy do skóry, kawałek po kawałku. Możemy stopniować efekt, dodając kolejne warstwy. 

Gąbka ma kształt jajka, co pozwala na uniwersalne jej wykorzystanie. Na pierwszy rzut oka malutka, ale zwiększa swoją objętość po kontakcie z wodą. Szerszą częścią nakładamy kosmetyki na policzki, czoło i brodę, a węższa część pozwala na rozprowadzenie podkładu/korektora/różu w kremie w okolicach oczu, skrzydełek nosa, czy na kościach policzkowych.



Efekty

Podkład nałożony BB dosłownie wtapia się w skórę i daje satysfakcjonujące krycie, jednocześnie wyglądając bardzo naturalnie. Makijaż wykonany jajkiem utrzymuje się dłuuuuugo na twarzy! Nie ma porównania z pędzlami, czy palcami :) Buzia wygląda jak po Photoshopie, toteż gąbka nada się do wykonywania makijażu fotograficznego. Każda cera będzie wyglądała idealnie! Pędzle poszły w odstawkę, teraz intensywnie używam jaja!

Czyszczenie

Jajko należy czyścić przy pomocy wody i specjalnego płynu, bądź mydełka Solid - tak zaleca producent. Ja zazwyczaj używam delikatnego mydła marsylskiego lub mydła w płynie. Ostre środki myjące mogą spowodować wysuszenie i pękanie gąbki, więc staram się używać tych łagodnych. Podczas każdego mycia oprócz podkładu wymywa się też różowy kolor gąbki, więc nie zdziwcie się, jak woda będzie miała kolor hot pink :D Jeżeli chodzi o usuwanie kosmetyków z jajka, nie jest źle. Na początku miałam z tym problemy, ale potem nauczyłam się, jak je myć. Moczę, mydlę i "wyciskam" produkt ze środka, aż jajko będzie całkowicie czyste. 

_______________________________________________________

Nie bójcie się, że gąbka zbiera podkład i gromadzą się w niej bakterie i grzyby. Prawidłowo czyszczona, używana i przechowywana, nawet po roku intensywnych testów w środku będzie czysta :) Dla pewności myjcie BB przed i po użyciu.

Jestem ciekawa, ile ze mną wytrzyma, bo jej cena wcale nie jest niska. Jedna sztuka osławionego jajeczka kosztuje 69zł i uważam, że jest to kwota adekwatna do jakości produktu i oszałamiających efektów, jakie można osiągnąć, wykonując makijaż BB.

Beautyblender możecie kupić w drogeriach internetowych, mój pochodzi ze sklepu ladymakeup.pl [KLIK]. 


AddThis