Ulubieńcy ostatnich miesięcy - ZIMA 2015/16

Czytając Wasze odpowiedzi na pytanie konkursowe (do końca tygodnia możecie zgłaszać się TUTAJ), uświadomiłam sobie, że zbyt rzadko robię posty z ulubieńcami :) Niektóre z blogerek piszą o swoich ulubionych kosmetykach co miesiąc, ale u mnie coś takiego nie miałoby racji bytu. Powody są dwa. Po pierwsze: nie każdego miesiąca znajduję produkty warte uwagi, takie, które wyróżniają się spośród innych i o których koniecznie muszę Wam napisać. Po drugie: moja pielęgnacja twarzy jest dość nudna i monotonna, bo z racji tego, że ciągle jeszcze przechodzę kurację izotretynoiną, muszę uważać na to, czego używam. 

Ale, ale! Obiecuję poprawę i postaram się chociaż raz na kilka miesięcy pokazać Wam kosmetyki, które skradły moje serce i zaskoczyły pozytywnym działaniem. Chciałam nagrać film z ulubieńcami, ale światło (a raczej jego brak) skłoniło mnie do tradycyjnej formy przekazu, czyli zdjęcia + krótkie recenzje. Może i wyszedł z tego tasiemiec, ale skoro lubicie oglądać i czytać o kosmetycznych perełkach, raczej nie będziecie się nudzić :)


Żeby było Wam łatwiej przebrnąć przez ten post, podzieliłam kosmetyki tematycznie. Zacznę od pielęgnacji twarzy, potem pielęgnacja włosów i ciała, a na końcu kolorówka. Jeśli chodzi o twarz, zimą skupiłam się na nawilżaniu, a także usuwaniu przebarwień i blizn potrądzikowych. Pojawiły się kwasy, dwa fajne kremy oraz serum z cytryną i bursztynem ;)


FARMONA, AmberRay, Multifunkcyjne serum rozjaśniające
Serum stosuję rano, pod krem i podkład. Moja skóra jest po nim tak gładziutka, że nie mogę przestać jej dotykać ;) Przebarwienia są troszkę jaśniejsze, ale nie wiem, na ile to zasługa tego serum, a na ile kwasów. Wiem jednak, że produkt dość przyzwoicie nawilża, wygładza i zmiękcza skórę, idealnie nadaje się pod makijaż, nie zapycha i nie powoduje podrażnień. 

VIANEK, Nawilżający krem pod oczy z ekstraktem z lnu
Gdy skończył się mój ulubieniec z Resibo, jego miejsce zajęła nowość na polskim rynku, którą znalazłam w jednym z ShinyBoxów. Krem będzie zbyt delikatny dla wymagającej skóry pod oczami, ale dla mnie jest idealny. Nawilża, wygładza, delikatnie redukuje cienie i opuchliznę, a korektor nałożony bezpośrednio na ten krem wygląda dobrze i nie zbiera się w załamaniach. 

DERMIKA, Hydralogic, Krem hydra-matujący
To nowość, która dopiero pojawia się w drogeriach. Co prawda krem przeznaczony jest dla Pań w wieku 30+, a mnie trochę do trzydziestki brakuje, ale ja ograniczenia wiekowe zawsze traktuję z przymrużeniem oka :) Fajny krem na dzień, z niezłym składem, z trochę wyższej półki cenowej. Moja cera bardzo się z nim polubiła, głównie ze względu na to, że głęboko i wyraźnie nawilża, a jednocześnie matuje. Jako posiadaczka skóry mieszanej, skłonnej do nadmiernego błyszczenia, jestem zadowolona z jego działania. 


NOREL, Mandelic Acid, Tonik żelowy z kwasem migdałowym
Hit blogosfery, który sprawdził się także i u mnie. Stosuję go nie tylko na twarz, ale także na dekolt i ramiona. Nie spodziewajcie się wielkiego łuszczenia, bo stężenie kwasu to tylko 6% - to kosmetyk bardziej nawilżająco - wygładzający. Radzi sobie z przebarwieniami, świetnie wygładza, przyspiesza gojenie się wyprysków, a nawet ruszył moje zamknięte zaskórniki, co uważam za wielki sukces :) Lubię go i myślę, że zostanie ze mną na dłużej. 

GLYSKINCARE, Gentle Cleanser, Delikatny płyn do mycia twarzy
Kremowy, jedwabisty, po prostu idealny w konsystencji kosmetyk, który delikatnie (jak sama nazwa wskazuje) oczyszcza cerę i przygotowuje ją do dalszych zabiegów pielęgnacyjnych. Drogi, ale mega wydajny i tak świetny w swym działaniu, że jestem skłonna kupić sobie drugą butelkę :) Twarz po jego użyciu nie jest ściągnięta, a przyjemnie gładka i nawilżona. Zazwyczaj po jego użyciu nakładam krok drugi - emulsję z kwasem glikolowym i mam wrażenie, że skóra wtedy mniej szczypie. 


Jeśli chodzi o włosy, zimą przeprosiłam się z kosmetykami drogeryjnymi. I wcale tego nie żałuję :) W ulubieńcach znalazł się też suchy szampon, którego zużywam już trzecie opakowanie, a także maska, którą na początku chciałam wyrzucić do kosza...


OLIVOLIO, Maska do włosów z witaminami PP i H
Bogata, gęsta, zbita konsystencja i niezbyt przyjemny zapach - tyle mogłam o niej powiedzieć na początku użytkowania. Totalnie nie sprawdziła się na moich włosach latem. Wtedy robiła mi jeden wielki puch, utrudniała rozczesywanie i wcale, ale to wcale nie odżywiała. Teraz moje włosy po jej użyciu wyglądają jak z reklamy :) Idealna, lejąca, miękka, błyszcząca tafla. Cudo!

FARMONA, Herbal Care, Szampon dziegieć
Myślałam, że to będzie zwykły szampon, dobry do zmywania olejów i głębszego oczyszczania włosów. Myślałam, że będzie wymagał dobrej maski i jeszcze lepszego serum do końców, bo będzie mi robił siano na głowie. Myślałam, że się u mnie nie sprawdzi. O, jak bardzo się myliłam :) Jedyne, co mogę mu zarzucić, to niezbyt przyjemny zapach, ale tak pachną wszystkie kosmetyki z dziegciem. Świetnie oczyszcza, koi moją łojotokową skórę, przedłuża świeżość włosów i wcale nie wysusza. Dobry do codziennego, częstego stosowania.


BATISTE, Suchy szampon, Medium & Brunette
Odkąd wróciłam do naturalnego koloru włosów, ta wersja Batiste jest ze mną na co dzień. Zużywam już trzecie jego opakowanie i uważam, że jest lepszy od wersji bez koloru :) Ma chłodny odcień ciemnego blondu, nie bieli i nie odznacza się na włosach. Nie powoduje również swędzenia skóry, co w przypadku tradycyjnych Batiste niestety się zdarzało.

ELSEVE, Olejek w kremie
Pięknie pachnący balsam w kremie, która dobrze dociąża i wygładza niesforne końce. Traktuję go jako odżywkę bez spłukiwania, która ułatwi mi rozczesywanie i pomoże ułożyć fryzurę. Nie puszy włosów, nie obciąża, a w składzie ma naturalne olejki, które nawilżają i odżywiają włosy. 

DOVE Advanced, Serum Quench Absolute
Dość drogie jak na kosmetyk drogeryjny serum, przeznaczone do loków i fal, które idealnie wygładza i nawilża włosy, a dodatkowo podkreśla skręt. Nie mam co prawda włosów kręconych, tylko falowane, ale ten produkt sprawdza się u mnie świetnie. Fale/loki są elastyczne i sprężyste, a włosy gładkie i jedwabiście miękkie. Jak na serum, butelka ma dużą pojemność (100 ml), więc uważam, że taka inwestycja się opłaca ;)


ELFA PHARM, O'Herbal, Szampon i odżywka zwiększające objętość 
Nowości od Elfa Pharm w dużych, półlitrowych opakowaniach, z całkiem fajnymi składami :) Moja wersja zwiększająca objętość ma wyciąg z arniki, który jest główną substancją aktywną. Szampon dobrze oczyszcza, jednocześnie nadając objętości i nie wysuszając włosów, a odżywka wygładza i nawilża. Wydajne, niedrogie, świeżo pachnące. Jak dla mnie OK :)


W pielęgnacji ciała królowały złuszczające, gruboziarniste peelingi, a także nawilżające, bogate masła i kremy. Zazwyczaj w takim zestawieniu nie prezentowałam żadnych kosmetyków myjących, ale teraz trafiłam na prawdziwą perełkę - musicie się o niej dowiedzieć!


LIRENE, Beauty Collection, Peeling mango i kokos
Choć kokos z nazwy jest drobnoziarnisty, to uwierzcie mi, że drobinki są naprawdę duże i ostre - w końcu to sól :) Mocne i aromatyczne zdzieraki uwielbiam, a te spełniają swoją rolę. Usuwają martwy naskórek, nie podrażniają, nie wysuszają i nie rozpuszczają się w ekspresowym tempie. Są niedrogie i łatwo dostępne - to lubię! 

PHARMACERIS E, Emolientowy żel do mycia ciała
Kosmetyk apteczny, przeznaczony do skóry bardzo suchej. Jedyny żel pod prysznic, który głęboko, widocznie nawilża i zmiękcza, jednocześnie łagodząc podrażnienia. Po kąpieli z jego użyciem nie musiałam już używać żadnego balsamu, ani masła. Skóra jest mięciutka i gładka, jak po kąpieli w olejkach. Prawdziwe zbawienie podczas mrozów, gdy skóra jest odwodniona i mega przesuszona. Jedyne, co mi się nie podoba, to jego zapach. Na szczęście nie jest wyczuwalny po spłukaniu :)


OLIVOLIO, Masło do ciała z olejem arganowym
Tak, jak moje włosy nie dogadują się z arganem, tak ciało wprost przeciwnie. Pokochałam to zbite, gęste masło, którego potrzeba naprawdę niewiele do jednokrotnego użycia. Pachnie pięknie - orientalnie, aromatycznie, naturalnie. Wchłania się błyskawicznie, pozostawiając skórę odżywioną, ukojoną i głęboko nawilżoną. Idealne właśnie teraz, zimą, bo na lato może być za ciężkie i pozostawiać lepką warstwę. Pełna recenzja pojawi się na blogu niebawem :)

EVREE, Instant Help, Krem ratunek dla rąk
Kolejny hit od Evree, który mogę polecić każdej kobiecie dbającej o swoje dłonie. Teraz, gdy w pracy mam kontakt z chemią, moja skóra dłoni jest w stanie opłakanym. W połączeniu z mrozami dochodzi jeszcze uczucie szorstkości i pękanie. Instant Help poradził sobie z tym problemem w ciągu paru dni. Nawilża, łagodzi podrażnienia, uczucie ściągnięcia i szczypania, a w dodatku ładnie pachnie i ma bogaty skład.


Na koniec oczywiście kategoria najczęściej obfitująca w ulubieńców, czyli kolorówka :) Zimą mój makijaż opierał się na mocniejszym tuszowaniu rzęs, rozświetleniu cery, lekkich podkładach i ciemnych, matowych ustach. 


MAYBELLINE, Master Ink, Eyeliner w pędzelku
Tak się przyzwyczaiłam do pisaków, że już prawie zapomniałam o linerach w pędzelku. Pisakami łatwiej było mi się obsłużyć, dopóki nie trafiła do mnie nowość od Maybelline. Głęboka, smolista czerń, precyzyjny pędzelek, świetna trwałość i błyszcząca formuła sprawiły, że pisaki poszły w odstawkę :P Bardzo łatwo namalować nim równe kreski, które szybko zasychają i nie odbijają się na górnej powiece. 

FLOSLEK, Serum do rzęs Revive Lashes
Nie wiedziałam do jakiej kategorii je wrzucić, więc wylądowało tu :P Ostatnią odżywką, jakiej używałam, była ta z Realash, która skończyła mi się w maju. Do końca roku rzęsy jako tako się trzymały, ale z początkiem stycznia zaczęły wypadać. Revive Lashes zaczęło działać bardzo szybko - wypadanie ustało już po kilku użyciach, a teraz widać, że włoski są dłuższe i powoli się zagęszczają. Jak za tę cenę, naprawdę warto.

GOLDEN ROSE, Matte Lipstick Crayon
Kredki GR to prawdziwy hit ostatnich miesięcy. Bardziej kremowe od matowych pomadek tej firmy, świetnie napigmentowane i równie trwałe. Łatwiej wykonać nimi precyzyjny makijaż ust, nie wysuszają tak bardzo warg, a efekt, jaki osiągamy dzięki nim jest po prostu piękny :) Posiadam obecnie trzy kolory: 02. 11 i 13. 

KOBO, Matte Lips
Te szminki skradły moje serce głównie ze względu na śliczne, kobiece opakowania. Jakościowo również są niczego sobie - utrzymują się spokojnie kilka godzin, a gama kolorystyczna jest powalająca. Pokazywałam je na blogu w TYM poście i również się nimi zachwycałyście ;) Moimi faworytami są oczywiście Nicea i Croix, choć teraz w użyciu jest już cała szóstka.


NEAUTY MINERALS, Mineralny podkład kryjący
Nowa formuła podkładu zdecydowanie przypadła mi do gustu. Krycie jest porównywalne do Revlona CS, więc warto przyjrzeć mu się bliżej, bo jest na pewno lżejszy i zdrowszy dla skóry :) Mógłby tylko matować na dłużej, ale nie taka jego rola, więc przymykam oko.

LIRENE, Krem BB Master Blur
Kryje średnio, ale tak idealnie wygładza i matuje skórę, że jestem w nim zakochana. Jeśli potrzebuję większego krycia, bo moja cera ma gorszy okres, traktuję go jako bazę pod makijaż i również w tej roli sprawdza się świetnie :) Nie zapycha, nie wysusza, nie powoduje nadmiernego przetłuszczania się skóry. Jeśli nie macie większych problemów ze skórą, da Wam efekt photoshopa.

LIRENE, No Mask, Płynny fluid + serum
Tak, jak wyżej - krycie średnie, ale jego właściwości pielęgnacyjne sprawiły, że bardzo go polubiłam. Wygładza, nawilża, delikatnie matuje, idealnie dopasowuje się do naturalnego kolorytu cery, a gdy potrzebujemy większego zamaskowania niedoskonałości, wystarczy dodać drugą warstwę i lekko przypudrować. Przeszkadza mi tylko to, że jest bardzo rzadki, bo czasem lubi mi się wylać "przypadkowo" na spodnie... :D

WIBO, Star Glow
Polska wersja słynnych meteorytów Guerlain, która u mnie świetnie sprawdza się jako rozświetlacz. Efekt, jaki daje jest naprawdę bardzo delikatny, ale nie ma nic wspólnego z chamskim brokatem. Ładna, chłodna, jednolita, odbijająca światło tafla :)


SENSIQUE, Long Lashes
Tusz do rzęs, który ma świetną szczoteczkę i moim zdaniem to właśnie ona "robi robotę". Z jednej strony ma grzebyk rozdzielający i wyczesujący nadmiar kosmetyku, a z drugiej krótkie ząbki, docierające do najmniejszych i niewidocznych gołym okiem rzęs. Wydłuża, pogrubia i ładnie podkreśla, a przy odrobinie wysiłku możemy sobie wyczarować teatralny efekt :) Nie osypuje się i nie kruszy, a jedynie po całym dniu lekko odbija na górnej powiece. Można mu to wybaczyć, biorąc pod uwagę niską cenę.

RIMMEL, Super Curler
Po nim spodziewałam się zdecydowanie czegoś więcej. Przyzwyczajona do efektu miliona rzęs, jaki daje mi zielony kolega opisany niżej, na początku byłam rozczarowana tuszem Rimmela. Miał zastąpić zalotkę, a efekt podkręcenia jest bardzo delikatny. W ogóle efekt jest bardzo delikatny, więc nadaje się do codziennego makijażu typu "make up no make up". Taki wiecie, niby jest, ale go nie ma :D Mimo, że na początku trochę ponarzekałam, bardzo go polubiłam. Z biegiem czasu nauczyłam się z nim pracować tak, że rzęsy naprawdę wyglądały dobrze - wydłużone, podkręcone i pogrubione. 

L'OREAL, Volume Million Lashes Feline
Cudo nad cudami! Używam go od listopada i mimo, że tuszu w opakowaniu są resztki, rzęsy nim pomalowane wyglądają jak sztuczne. Podkręcona szczoteczka i olejkowa formuła sprawia, że włoski wcale nie są posklejane, a wręcz przeciwnie. Jak się postaram, to zrobię tak, że porozdzielam nim wszystkie rzęsy - wtedy mam prawdziwy wachlarz :) Nie pasuje mi w nim tylko cena regularna - mógłby być jednak tańszy.

Uff... Dobrnęliśmy do końca :) Znacie którychś z moich ulubieńców? Używacie ich? Które kosmetyki sprawdziły się u Was, a które okazały się bublami? 


Nowa seria Pharmaceris T H₂O₂ z nadtlenkiem wodoru

Dzisiejszy post skierowany jest głównie do tych z Was, które borykają się z trądzikiem. Ja niestety, choć dawno jestem po dwudziestce, nadal nie wyleczyłam swojej twarzy w 100% i chociaż jest już dużo lepiej, to i tak ciągle testuję nowe kosmetyki, które mają poprawić stan mojej cery i załagodzić objawy trądziku. Jakiś czas temu na rynku pojawiły się dwa nowe dermokosmetyki Pharmaceris T, w których głównym składnikiem aktywnym jest nadtlenek wodoru, czyli tytułowy H₂O₂. Molekularna formuła kremu i żelu miała sprawić, że moja cera będzie gładka, a wszelkie zmiany krostkowo-grudkowe będą się szybciej goić.  


Zarówno krem, jak i żel punktowy zamknięte są w metalowych tubkach - takich, jak tanie, męskie kremy do golenia :) Nie wyglądają zbyt elegancko, ale przypuszczam, że to ze względu na skład i działanie. Nie szata zdobi człowieka, tak samo nie opakowanie świadczy o dobrych właściwościach kosmetyku, więc nie zniechęciło mnie to do testowania. Oba mają gęstą konsystencję i lekki, niedrażniący, ale "szpitalny" zapach. Żel jest przezroczysty, natomiast krem biały. 

Krem nakładałam codziennie wieczorem, na umytą, suchą twarz. Na to jeszcze żel punktowy, na pojedyncze wypryski - tak kładłam się spać. Czasem, gdy nie szłam do pracy, bądź miałam więcej czasu wolnego, używałam duetu kosmetyków w ten sam sposób, ale również w ciągu dnia. 


Wspomniane H₂O₂ to nic innego jak woda utleniona, której antybakteryjne i przeciwzapalne właściwości znane są od dawien dawna. W związku z tym nie byłam zdziwiona, że krem i żel w kontakcie ze skórą wytwarzają delikatną pianę i przybierają białego koloru, a skóra lekko mnie piecze :) To oznaczało, że wytwarza się jakaś reakcja chemiczna i bakterie rzeczywiście są zabijane. Krem jednak po chwili się wchłaniał, a żel szybko zastygał, więc nie przeszkadzało mi to w aplikowaniu dermokosmetyków na skórę. 


Pierwsze efekty zauważyłam po około tygodniu stosowania. Cera rzeczywiście wydawała się gładsza, pory zwężone, a krostki i grudki, które miałam, szybciej znikały, bądź też stawały się mniej widoczne. Po ponad miesiącu kuracji mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że ten duet naprawdę działa. Kremu zostało mi 2/3 tubki, natomiast żel punktowy jest już na wykończeniu, więc mógłby być dostępny w trochę większej pojemności - to moje jedyne zastrzeżenia. 

Jak wygląda moja cera po 6 tygodniach z serią H₂O₂? Wyprysków pojawia się zdecydowanie mniej, a te, które już są, szybko zasychają i nie robią tak dużych i widocznych blizn, jak wcześniej. Po prostu syfek zamienia się w strupek, a strupek odpada i zostaje po nim niewielki ślad :) Cera stała się gładsza, zdrowsza, nie jest już tak zaczerwieniona i podrażniona. Małe krostki znikają, duże szybciej się goją. Nie ruszyły się tylko moje zamknięte zaskórniki, ale one potrzebują cięższej broni, więc nie mam o to pretensji do kosmetyków Pharmaceris. To, co mi się podoba to fakt, że cera nie jest przesuszona. Owszem, rano mam lekkie uczucie ściągnięcia, ale dobry krem szybko je niweluje. Nie ma suchych skórek, nie ma łuszczenia. Ten krem po prostu leczy, w nieinwazyjny sposób :)


Podsumowując: w moim przypadku trądzik nie został wyleczony, a jedynie zaleczony. Chcę Wam jednak uświadomić, że trądziku u osób dorosłych nie pozbędziecie się jedynie przy pomocy kosmetyków :) Jeśli jednak nie macie tak ogromnych problemów z cerą, jak ja, krem i żel zdecydowanie mogą skutecznie poprawić jej stan. Krostki  szybciej będą się goić, a skóra stanie się gładsza. Duet z pewnością poradzi sobie ze zmniejszeniem wydzielania sebum, więc polubią się z nim również posiadacze cer tłustych, nie tylko trądzikowych. Pytajcie o nie w aptekach :)

Przypominam również o konkursie <KLIK>, w którym do wygrania są dwa zestawy kosmetyków. Bierzcie udział, bo naprawdę warto!

KONKURS z okazji miliona wyświetleń | Do wygrania zestaw kosmetyków

Nawet nie wiem kiedy licznik wyświetleń na blogu zaczął pokazywać siedem cyfr... Mówią, że pierwszy milion trzeba ukraść - ja nie ukradłam, zapracowałam sobie na niego sama :) A raczej Wy zapracowaliście, bo to dzięki Wam, moi drodzy czytelnicy, mój blog i ja osiągnęliśmy już tak wiele. Bez Was nie byłoby tylu postów, tylu komentarzy, tylu wyświetleń... Nie byłoby kanału na YouTube, strony na Facebooku i profilu na Instagramie :) Wczoraj wieczorem, wraz z podziękowaniami, obiecałam, że będę mieć dla Was niespodziankę - no i jest! Rozdanie, które miało pojawić się na walentynki, ale będzie już teraz, bo mam ku temu świetną okazję :)


Rzeczy, które możecie wygrać są nowe i nieużywane (z małym wyjątkiem zaznaczonym na liście poniżej), a fundatorem nagrody jestem ja :) Aby wziąć udział w konkursie, należy odpowiedzieć na pytanie "Co najchętniej czytasz na blogach kosmetycznych?" Chodzi mi o rodzaj wpisów - ulubieńcy, recenzje, makijaże, zakupy itd. Szukam inspiracji do dalszego rozwoju bloga i oczekuję, że podsuniecie mi jakieś ciekawe pomysły :) A w skład nagrody głównej, którą możecie wygrać, wchodzi: 



Lirene, Żurawinowy peeling cukrowy, 220 g
Farmona, Krem do cery tłustej i mieszanej z zieloną herbatą i oczarem wirginijskim, 50 ml
PUPA, Zestaw pomadek do ust Pupa Cat 002
Bielenda, Balsam do ust ponętna śliwka
Neauty Minerals, Cień mineralny Acorn Cap
Amilie Minerals, Róż mineralny Apple Blossom
Paleta cieni Lovely Dark Nude
Kobo, Pomadki Matte Liquid Lipstick, kolory 401 i 402 (zeswatchowane na dłoni)
Lakiery My Secret Gel Effect, kolory 257 i 258
Lakier Balneokosmetyki for Nails
Astor, Tusz do rzęs Lovely Doll
B.U., Woda perfumowana Heartbeat (raz psiknięta)

Jeśli liczba biorących udział w rozdaniu przekroczy 50 osób, do zestawu dorzucę kolejne produkty - zapraszajcie znajomych i dzielcie się informacją o rozdaniu na Facebooku! :) 



I, uwaga, nagroda pocieszenia :) Stwierdziłam, że może to zachęci Was do napisania kilku słów w komentarzu. Ten zestaw będzie składał się z Super Power Mezo Toniku z Bielendy, kremu BB Master Blur Lirene, płynu do demakijażu oczu Lirene, saszetek z żelem pod prysznic Kneipp, sprayu do włosów Styliste Ultime, oraz miniatury żelu do mycia ciała AA.


Żeby wziąć udział w rozdaniu, należy publicznie obserwować blog Kosmetyczne Sekrety i zostawić pod tym postem komentarz według wzoru:

Obserwuję jako:
Odpowiedź na pytanie:
Mój adres e-mail: 


Rozdanie zostało przedłużone - potrwa aż do 6 marca. Zwycięzcę wybiorę w ciągu 5 dni od daty zakończenia konkursu, a o wygranej powiadomię drogą mailową. Powodzenia!! :)


WIBO, Star Glow - polska wersja meteorytów Guerlain?

Marka WIBO, nasza polska duma, prężnie się rozwija :) Po świetnej paletce do konturowania, serii wypiekanych pudrów i rozświetlaczy, a także całkiem fajnym kamuflażu podobnym do tego z Catrice, przyszedł czas na tańszą alternatywę dla meteorytów Guerlain, czyli kulki Star Glow. Zrobiło się o nich głośno już jakiś czas temu, gdy marka zapowiedziała wprowadzenie kosmetyku na rynek, a gdy tylko pojawił się na Rossmannowskich półkach, znikał z prędkością światła. Czy warto wydać na niego 17 złotych?


Kulki zamknięto w plastikowym, ale solidnym, zakręcanym pudełeczku o pojemności 13 g. Szata graficzna opakowania jest tak piękna, że kupiłabym je tylko ze względu na sam wygląd :) Połączenie pudrowego różu ze złotem wygląda bardzo oryginalnie i elegancko, aczkolwiek widać, że projektant inspirował się opakowaniem słynnych meteorytów, czyli pierwowzorem kulek. 

Kolorów kuleczek jest sześć, a każdy kolor pełni określoną funkcję. Zielone kulki korygują zaczerwienienia, białe odbijają światło, różowe i liliowe nadają skórze świeżości, złote rozświetlają, a brązowe nadają naturalnego koloru. Po zmiksowaniu wszystkich kolorów otrzymujemy jasny, lekko żółty puder z dużą ilością rozświetlających drobinek.


Kulki są mięciutkie, aksamitne, a jednocześnie trwałe. Nie rozpadają się, a pędzel bez problemu nabiera odpowiednią ilość produktu. Kosmetyk nie pyli się i nie osypuje. Kolor ma tak neutralny, że nie można zrobić sobie nim krzywdy i raczej nie da się przesadzić z jego ilością :) Nawet laik poradziłby sobie z nałożeniem go na skórę. Puder można nakładać zarówno na całą twarz, do wykończenia makijażu, jak i na wybrane partie (kości policzkowe, nos, pod łukiem brwiowym). Ja wybieram zazwyczaj drugą opcję, ze względu na to, że jestem posiadaczką cery mieszanej i lubię się nadmiernie świecić. 


Efekt? Delikatne, subtelne rozświetlenie i optyczne wygładzenie cery. Star Glow wygląda na mojej skórze naprawdę bardzo ładnie i przyznam, że polubiłam go od pierwszego użycia. Według mnie nie widać w nim żadnego brokatu - drobinki są mikroskopijnej wielkości, więc na skórze robi się ładna, odbijająca światło "tafla". Utrzymuje się spokojnie 6-8 godzin, potem efekt zaczyna słabnąć, ale nie wymaga poprawek w ciągu dnia :) 
Ja jestem z niego bardzo zadowolona, choć do tej pory raczej unikałam pudrów w kulkach. Te są tak neutralne, że nie wymagają precyzyjnej aplikacji i wiem, że nie zrobię sobie na twarzy plam. Idealne dla dziewczyn, które lubią efekt glow, nie mają idealnej cery (puder nie uwydatnia niedoskonałości jak typowe rozświetlacze) i nie są profesjonalnymi wizażystkami - kulki są łatwe w obsłudze.


Kulki, ze względu na swoją formę, są bardzo wydajne i nie wiem, kiedy je zużyję :) Na zdjęciu powyżej widać, jak zachowują się na mojej skórze (nałożone na kość policzkową). Choć z meteorytami Gerlę mają raczej mało wspólnego, nie zaszkodzi ich wypróbować na sobie. Tym bardziej, że są tanie i łatwo dostępne!

Jak Wam się podoba efekt? Co sądzicie o kulkach Star Glow? 


Pomadki KOBO Matte Lips - swatche wszystkich odcieni

Matowe pomadki to najmodniejszy w tym sezonie trend makijażowy. Firmy co rusz prześcigają się we wprowadzaniu na rynek matowych produktów do ust, w coraz to ładniejszych kolorach. Niedawno serię matowych szminek wypuściło także KOBO, z czego bardzo się ucieszyłam, bo marka jest łatwo dostępna i tania, a w ich asortymencie znalazłam już kilka perełek :) 


KOBO Matte Lips to pomadki zapewniające ustom trwałe, satynowo-matowe wykończenie i pełne nasycenie kolorem. Połączenie specjalnie dobranych polimerów oraz składników aktywnych pozwala ustom utrzymać odpowiedni poziom nawilżenia, jędrności oraz wygładzenia.Wysoka zawartość pigmentów oraz długotrwała formuła sprawia, że produkt długo utrzymuje się na ustach. Producent twierdzi, że po aplikacji usta należy odbić chusteczką, w celu utrwalenia matowego efektu. Seria składa się z sześciu najmodniejszych kolorów, zobaczcie same: 


Szminki, jak na maty, są dość kremowe i ładnie rozprowadzają się na ustach. Pigmentacja jest naprawdę powalająca, a kolor nie ściera się i nie blednie nawet po odciśnięciu nadmiaru na chusteczce. Na wargach trzymają się spokojnie 3-4 godziny bez jedzenia i picia, potem zaczynają równomiernie się "zjadać". Jak na taką cenę (15,99 zł), to naprawdę niezły wynik i uważam, że warto przyjrzeć im się bliżej :) Żeby nie było tak pięknie, dodam jeszcze, że lekko wysuszają usta, ale to normalne przy matowych szminkach. 


Wspomnę jeszcze o opakowaniach, które są naprawdę przepiękne i spodobają się każdej dziewczynie :) Matowe, z wyciętym wzorem kwiatowym, na górze przezroczyste, co pozwala na podejrzenie koloru. Szminka dobrze trzyma się w dłoni, nie wyślizguje się, a materiał, z jakiego wykonano opakowania jest na tyle trwały i solidny, że nie niszczy się nawet po wrzuceniu pomadki luzem do torebki. 


Przyjrzyjcie się bliżej wszystkim odcieniom z serii Matte Lips - jest na co patrzeć! Kolory są naprawdę niespotykane i piękne i myślę, że każda z Was znajdzie coś dla siebie: 

401 La Madeline - typowy nudziak. Róż przełamany brzoskwinią, idealny na co dzień. 

 402 Saint Tropez - nasycony, wręcz neonowy, jasny róż. Będzie świetny na lato i wiosnę :)

403 Cannes - klasyczna, pomidorowa, chłodna czerwień. Na wieczorne wyjścia i na randkę :)

404 Monaco - jasny fiolet. Na co dzień raczej się nie nadaje, ale do artystycznych makijaży jak najbardziej :)

405 Nicea - ciemny, śliwkowy fiolet. Mój ulubieniec z tej serii. Wcześniej nie mogłam się przekonać do ciemnych ust, a ten kolor idealnie mi pasuje :)

406 Croix - burgundowa, ciemna czerwień/bordo. Lepiej ten kolor obrazują zdjęcia poniżej :) Jest piękny i równo się rozprowadza, nie robiąc smug i prześwitów. 


Powyżej pokazałam różnicę pomiędzy szminką nałożoną na świeżo, a odciśniętą na chusteczce. Moim zdaniem w macie wygląda lepiej, ale to kwestia gustu :) Najbardziej podobają mi się dwa najciemniejsze kolory, ale gdy zrobi się cieplej, z pewnością sięgnę też po Saint Tropez i Cannes. A Wam, które najbardziej się podobają?


ShinyBox Stylovy styczeń

W tym miesiącu Shiny rzekło do mnie takimi oto słowy: "Styczniowa edycja ShinyBox to definicja niepowtarzalnego piękna i wyjątkowego stylu! Zawartość tego zestawu zadba o to, abyś czuła się kobieca, modna i przebojowa. Zadaj szyku razem z ShinyBox & STYLOWI.PL!"... Szyk? Moda? W sam raz na karnawał! To musi być coś super! 


Po otwarciu pudełka wpadłam w osłupienie. Zaniemówiłam. Czy to jakiś żart? Czy naprawdę ShinyBox, którego ideą było przybliżanie nam luksusowych kosmetyków mógł upaść tak nisko? Nie będę się rozpisywać - same zobaczcie i oceńcie. Ja jestem, delikatnie mówiąc, zniesmaczona...


YASUMI, Krem na okolice oczu i ust, 29 zł/5 ml

Krem doskonale nawilża, regeneruje i chroni delikatną skórę wokół oczu i ust. Zawarta w kremie hydrolizowana elastyna przywraca skórze elastyczność, redukuje zmarszczki i zapobiega powstawaniu nowych.

Miniatura w kartoniku opatrzonym nazwą kosmetyku w dwóch językach. BEZ PODANEGO SKŁADU. Sorry, ale nie będę smarować sobie okolic oczu produktem, który nie wiem z czego jest zrobiony... Poza tym kremów pod oczy mam nadmiar - były w poprzednich miesiącach. 

SILCARE, Lakier do paznokci The Garden of Colour Marsal Edition, 5,99 zł/szt.

Uwodzicielska Marsala to rdzawe bordo i kolor wina. Stonowana oraz zgaszona kolorystyka miesza się z ciepłym, lekko rdzawym brązem. Nowe, ponadczasowe lakiery The Garden of Colour Marsal Edition dostępne są w czterech wariantach: matowym, perłowo-matowym, piaskowym, błyszczącym.

No serio? Marsala była kolorem roku 2015, a ogłoszone to zostało jakiś... rok temu? Okej, fajny lakier, ale był już w jednym z poprzednich pudełek, tylko w innym odcieniu. Poza tym, dwa lakiery w jednym boxie to słaby pomysł, tym bardziej, że większość z nas nosi manicure hybrydowy i raczej go nie przetestuje...

MONTIBELLO, Smart Touch Kuracja do włosów 12 w 1, 25 zł/50 ml

Seria Smart Touch to ekskluzywna i inteligentna technologia stworzona do osiągania wyjątkowych rezultatów. Kuracja nadaje włosom mocniejszy połysk, zwiększa ich odporność na łamliwość i przywraca włosom zdrowy wygląd.

Zdecydowanie najlepszy kosmetyk z całego pudełka, który ratuje tę, pożal się Boże, stylową, styczniową edycję. Włosy po tej odżywce są mięciutkie, sypkie, błyszczą się jak nigdy i wyglądają dużo, dużo lepiej. Jestem też zauroczona zapachem kuracji - mogłabym go wąchać i wąchać ;)

WIBO, Lakier do ust, 10,49 zł/4 ml

Kosmetyk, który łączy w sobie intensywność koloru pomadki oraz blask i łatwość aplikacji błyszczyka. Gwarantuje świetlisty i wyrazisty makijaż na wiele godzin. Idealnie wygładza, nawilża i wyrównuje powierzchnię ust

Testowałam go jakiś czas temu i niestety, byłam rozczarowana... Recenzja tutaj <KLIK>.

BALNEOKOSMETYKI, Lakier do paznokci, 19,90 zł/11 ml

Lakier Balneo nie tylko nadaje paznokciom intensywny kolor już po nałożeniu jednej warstwy, ale również zapewnia gładką powierzchnię i zapobiega ich łamaniu. Brokatowe lakiery idealnie sprawdzą się podczas karnawałowej imprezy.

Kolor ładny, z chęcią pomaluję sobie nim paznokcie. Lakiery Balneo są nowością na rynku, więc miło mi będzie go wypróbować....jak tylko przestanę robić hybrydy...

UPOMINEK OD INSPIREDBY - Shiny sprząta to, co zostało po poprzednich edycjach InspiredBy... Mnie trafił się antyperspirant od Chodakowskiej. No cóż, przyda się, ale nie jestem zachwycona jego obecnością w pudełku.


I na koniec hit, czyli maszynka BIC Miss Soleil, o wartości około 4 zł, która nawet nie jest wpisana w kartę... Shiny twierdzi, że była zamiennie z odżywką Equilibra, ale takiej informacji nigdzie nie znalazłam. 

Jestem zawiedziona i rozczarowana. Oby walentynkowe pudełko (które pewnie i tak będzie wysłane pod koniec miesiąca) było choć trochę lepsze, bo mam wrażenie, że dwie najbardziej znane firmy "pudełkowe" schodzą na psy. Na pocieszenie zamówiłam sobie marcowego Lovely Boxa, który, mam nadzieję, nie zawiedzie mnie ani odrobinę :)


AddThis