Naturalne nawilżanie - Femi, Aqua Express 24h

O marce FEMI wspominałam już wcześniej na blogu, przy recenzji owocowego peelingu enzymatycznego. Tym, które ten post przegapiły, przypomnę, że kosmetyki FEMI od wielu lat są produkowane z naturalnych, ekologicznych składników. Powstają dzięki wiedzy o roślinach i znajomości tradycyjnych metod ich przetwarzania. Stosunkowo nowa w ofercie firmy jest linia Aqua Express, stworzona z myślą o skórze wrażliwej, narażonej na negatywne działanie czynników zewnętrznych, wymagającej szczególnej ochrony. W jej skład wchodzą: krem nawilżający Aqua Express 24h i śmietanka nawilżająca do demakijażu. Dziś opowiem Wam o pierwszym z wymienionych - kremie, który pozytywnie wpłynął na stan mojej cery.


Alternatywa dla sztucznych rzęs - Magnetic Lash by Santhilea London

Marzeniem każdej z nas są długie do nieba, gęste i podkręcone rzęsy. Co zrobić, gdy z natury mamy je rzadkie, krótkie i proste? Niektóre z nas kupują drogie tusze, inne chodzą do kosmetyczki na przedłużanie, a jeszcze inne doklejają sobie sztuczne rzęsy. Nie każdy tusz jednak daje taki efekt, jak byśmy chciały, zabiegi przedłużania są drogie i trzeba je powtarzać, a sztuczne rzęsy lub kępki odpadają.
Powstało jednak coś, co może być połączeniem tych trzech rzeczy w jedną ;) System przedłużania rzęs metodą 1-2-1 Magnetic Lash Santhilea London, składający się z dwóch elementów: maskary i tzw. "lash bulidera", czyli czarnych włókien, które przyklejają się do końców rzęs, sprawiając że stają się one grubsze i dłuższe, niż naturalnie.



ShinyBox czerwiec 2014, 2nd Anniversary

W tym miesiącu ShinyBox obchodził swoje drugie urodziny. Obiecywano nam wyjątkową zawartość i aż 4 pełnowymiarowe produkty, co w tego typu pudełkach jest rzadkością ;) Jeżeli chodzi o same kosmetyki - jest fajnie, rozczarowała mnie tylko szata graficzna samego boxa. Po poprzednich, barwnych i ślicznie ozdobionych pudełkach, na urodziny spodziewałam się czegoś innego, niż białego kartonu ze złotym napisem...


W środku też wiało nudą, choć połączenie bieli, czerni i złota jest dość eleganackie :)

Nowa odsłona bloga

Wczoraj, siedząc przy kawie, pomyślałam, że nieznacznie zmienię wygląd bloga. Zaczęłam grzebać w html'u i... bardziej popsułam, niż naprawiłam. Wszystko mi się porozjeżdżało, więc wgrałam nowy, czysty, bialy szablon i zajęłam się swoimi sprawami. Dopiero w nocy wzięłam się za robienie grafiki, wpisywanie kodów i kombinowanie z ustawieniami. Teraz jest tak, jak chciałam - jasno, minimalistycznie i przejrzyście. Wszystko od podstaw zrobiłam sama, więc jestem jeszcze bardziej dumna, bo odwaliłam kawał dobrej roboty ;)

Nie mam screenów poprzedniego wyglądu, ale dla przypomnienia, tak wyglądał sam nagłówek przed metamorfozą: 

A tak jest po zmianach:


Co jeszcze się zmieniło?
Oprócz zmiany czcionek i kolorów, usunęłam dużo elementów ze strony głównej i przeniosłam je na górę. Niektóre strony są jeszcze w trakcie tworzenia, ale uzupełnię je w najbliższym czasie. Po prawej strony, od góry, macie tak zwane "social ikony". Po kliknięciu w poszczególne, zostaniecie przeniesieni na mój fanpejdż lub kanał na YouTube, możecie też napisać do mnie maila, klikając w ikonkę z kopertą. Poniżej możecie dodać mój blog do obserwowanych, przejrzeć najchętniej czytane posty, czy zajrzeć do archiwum.

Z jakich stron korzystałam?
  • Hafija's Blogger Design - świetnie napisane i zilustrowane tutoriale ze wszystkimi potrzebnymi kodami i trochę darmowej grafiki na bloga
  • Deviantart - darmowa grafika, dzięki której można stworzyć niepowtarzalny nagłówek, pędzle do Gimpa i wiele, wiele innych
  • Dafont - ładne czcionki do pobrania i zainstalowania na komputerze
  • My Pink Plum - blog z darmową grafiką na bloga (przyciski, social ikony, nagłówki, tła)


To jeszcze nie koniec zmian, zostało mi kilka szczegółów, którymi zajmę się, jak będę miała więcej wolnego czasu. Jak Wam się podoba nowa odsłona Kosmetycznych Sekretów? :) Czekam na Wasze opinie i sugestie, co jeszcze można poprawić.





Włosy jak po wyjściu od fryzjera - Regenerująca maska z mlekiem i miodem, Chantal ProSalon

Te z Was, które regularnie chodzą do fryzjera, pewnie wiedzą, jakie uczucia towarzyszą nam po wyjściu z salonu. Zazwyczaj nie możemy się napatrzeć na swoje włosy i ciągle ich dotykamy. Są mięciutkie, gładkie, błyszczą i wyglądają zdrowo. Co zrobić, żeby taki sam efekt osiągnąć w domowym zaciszu? To proste, wystarczy kupić kosmetyki przeznaczone dla salonów fryzjerskich ;)

Takich marek jest wiele, ja jednak zaufałam jednej, sprawdzonej. Po udanej przygodzie z dekoloryzacją ProSalon Color Peel, którą opisywałam TUTAJ (swoją drogą, od dłuższego czasu jest to najczęściej czytany post na blogu), postanowiłam bliżej przyjrzeć się ofercie firmy. Wcześniej nigdy nie korzystałam z kosmetyków przeznaczonych dla salonów fryzjerskich, skupiałam się raczej na tych łatwo dostępnych, drogeryjnych. Później była przygoda z naturalną pielęgnacją (kosmetyki rosyjskie, olejowanie), ale teraz chyba znalazłam złoty środek ;)



Cienie mineralne Annabelle Minerals (Candy, Cornflower, Nougat)

Wpadłam się pochwalić, że wracam do regularnego blogowania, boo... sesja pokonana! Kampanio wrześniowa, w tym roku mam cię gdzieś! :D Przede mną 3 miesiące beztroskich wakacji, więc prawdopodobnie codziennie będę na blogu, bo mam duuuużo czasu wolnego. Oby tylko pogoda się zmieniła, bo już zdążyłam zatęsknić za upałami... 


Swoją przygodę z mineralnymi kosmetykami do makijażu zaczęłam stosunkowo niedługo, ale już powoli zaczynają mi w pełni zastępować tradycyjne cienie i podkłady. Właśnie te drugie chciałam Wam dzisiaj bliżej przedstawić ;) Są stworzone dla mnie, bo o dziwo, dużo łatwiej mi się je "obsługuje", niż te prasowane, z paletek.

Tydzień z marką Joko Make-Up w drogerii StrefaUrody.pl!

Przychodzę dzisiaj z dobrą informacją dla fanek kosmetyków do makijażu marki JOKO.

W drogerii StrefaUrody.pl trwa tydzień z marką Joko Make-Up, który trwa od dzisiaj do 1 lipca włącznie. Wszystkie ceny kosmetyków JOKO do makijażu w tym czasie lecą w dół aż o 20%! Warto skorzystać, tym bardziej, że do wybranych maskar i pomadek dodawane są gratisy :)



A co ja Wam polecam? :)

Mascara Volume Maxi - włoski tusz do rzęs Bottega Verde

Włoskie kosmetyki jak do tej pory były mi obce. Jednak coraz częściej na blogach pojawiają się takie marki jak Bella Oggi, Dr Taffi, czy właśnie Bottega Verde. Gdy pojawiła się okazja nawiązania z ostatnią z wymienionych firm kosmetycznych, nie zastanawiałam się ani chwili. Kontakt z Panią Magdaleną był bezproblemowy i choć po drodze pojawiły się pewne utrudnienia, finalnie udało mi się odebrać paczkę z włoskimi dobrociami, m.in. tuszem do rzęs Maxi Volume, który jest bohaterem dzisiejszego posta ;)

Bottega Verde (w wolnym tłumaczeniu "zielony sklep") to marka istniejąca już od 1972 roku. W Polsce pojawiła się stosunkowo niedawno i jest jeszcze mało znana, ale uważam, że ze względu na świetnej jakości kosmetyki w przystępnych cenach, szybko zyska popularność :) 



Jeżeli nie znacie marki i nie chce Wam się przeczesywać internetów w poszukiwaniu informacji , polecam obejrzeć ten krótki filmik, w którym o kosmetykach Bottega Verde opowiada przepiękna i przemiła, wspomniana wcześniej Pani Magdalena Szewczuk:


A teraz do rzeczy. Tusz do rzęs był pierwszą rzeczą, jaką zaczęłam testować, ze względu na moje maskaromaniactwo. Mogłabym mieć codziennie nową, a i tak byłoby mi mało :P Według zapewnień producenta, rzęsy "dzięki specjalnej szczoteczce są idealnie podkreślone, optycznie zagęszczone i pogrubione". Mascara Volume Maxi to 12 ml tuszu o kremowej konsystencji, zawierającego ekstrakt z lipy, a jego cena oscyluje w granicach 50 zł.



Przyznam, że zaskoczyła mnie pojemność opakowania. Jest stosunkowo duża, w porównaniu z drogeryjnymi tuszami, które mają zazwyczaj od 7 do 9ml. Szczoteczka też jest duża i na początku ciężko było mi ją "obsługiwać", bo za każdym razem brudziła mi powiekę i sklejała rzęsy, mimo, że nabiera odpowiednią ilość tuszu. Konsystencja też nie ułatwiała sprawy, bo jest naprawdę gęsta i kremowa, zupełnie inna niż w maskarach, jakie było mi dane do tej pory używać. Z biegiem czasu jednak nauczyłam się nią tak manewrować, żeby uzyskać zadowalający efekt :)


Tusz jest bardzo trwały, a zarazem lekki. Nie zauważyłam, żeby się osypywał ani znikał z rzęs, a jednocześnie wcale go nie czuć. Rzęsy nadal są elastyczne, a nie sztywne jak druty. Sczoteczka pozwala na uzyskanie świetnego efektu - podkręca, pogrubia, wydłuża i optycznie zagęszcza rzęsy, dzięki czemu możemy sobie nim wyczarować niezłe firanki! :D Nie tworzy grudek i ładnie rozdziela włoski, docierając nawet do tych najmniejszych.


Moje rzęsy z natury są krótkie i proste, a Maxi Volume świetnie poradził sobie z ich podkreśleniem. Aaaa, zapomniałam wspomnieć o kolorze! Głęboka, matowa czerń, bez żadnych szarych dodatków.


Dla zainteresowanych skład:
AQUA, CERA ALBA, GLYCERYL STEARATE, COPERNICIA CERIFERA, VP/EICOSENE COPOLYMER , PROPYLENE GLYCOL, CANDELILLA CERA, STEARIC ACID, or STEARIC ACID, PVP, POLYVINYL ALCOHOL, TRIETHANOLAMINE, PALMITIC ACID, GLYCERIN, YOGURT POWDER, TILIA TOMENTOSA BUD EXTRACT, LECITHIN, TOCOPHEROL, ASCORBYL PALMITATE, CITRIC ACID, SODIUM

Jak Wam się podoba efekt? :)

Amla czy Sesa - który olej wybrać?

Nooo dziewczyny, sesja prawie pokonana, ale jeszcze walczę :( Aż szkoda mi siedzieć w domu nad książkami, gdy za oknem taka piękna pogoda.. Opadam z sił, nie śpię po nocach, alleee nie narzekam, bo jeszcze tylko 2 egzaminy i ponad trzy miesiące wakacji! :D A dziś, korzystając z chwili wolnego czasu, napiszę Wam kilka słów o dwóch, dość popularnych olejach do włosów, często używanych i kupowanych przez włosomaniaczki. Mowa oczywiście o Amli i Sesie, olejach - legendach :)


Metoda olejowania włosów jest znana chyba każdej z dziewczyn, która choć trochę interesuje się naturalnymi sposobami pielęgnacji. Nie każdy olej działa tak samo świetnie na każde włosy, zależy to od wielu czynników (porowatość, technika nakładania oleju itd.), ale Amla i Sesa to już klasyka. Indyjskie, naturalne "upiększacze" naszych włosów, wspomagające wzrost i sprawiające, że mamy czuprynę jak panie ze zdjęć na butelkach ;)

Ja zaczęłam przygodę z olejowaniem w zeszłym roku, wcześniej w ogóle nie słyszałam, że coś takiego istnieje. Od tamtego czasu zużyłam już kilka butelek i kilka rodzajów olejów, a przy zakupie sugerowałam się głównie opiniami w internecie. 

Butelka Sesy ma pojemność 90 ml, a Amla 100 (za zestaw zapłaciłam ok. 30 zł). Jeżeli chodzi o konsystencję, Amla jest płynna, Sesa to raczej zbita masa z grudkami, która upłynnia się pod wpływem ciepła. Różnią się też zapachem. Sesa pachnie pięknie, ziołowo, a Amla przypomina mi... Domestos. Zapach to rzecz gustu, bo jednym podoba się to, a drugim co innego, ale fajnie, gdyby olej, który trzymam na włosach całą noc, w miarę przyjemnie pachniał :P Jeżeli chodzi o skład, Sesa to 18 naturalnych składników (oleje i wyciągi z ziół), a Amla to po prostu olej z owoców agrestu indyjskiego, w towarzystwie parafiny i substancji zapachowych. Parafiny w kosmetykach nie lubię, ale postanowiłam spróbować. 


Olejów używałam na zmianę. Przez 2 tygodnie, co dwa dni, olejowałam włosy Amlą, a przez 2 kolejne - Sesą. Postanowiłam porównać efekty. Amla zdecydowanie gorzej się nakłada, bo jest rzadka i lubi przeciekać przez palce, więc trudno równomiernie rozprowadzić ją na włosach, nie wspominając już o skalpie. Z Sesą jest dużo lepiej, ale przelałam sobie ją do mniejszej butelki po wcierce, która ułatwiała mi wsmarowywanie oleju w skórę głowy. 

Lepiej zmywała się zdecydowanie Sesa. Gdy na noc nakładałam Amlę, głowę musiałam myć dwukrotnie. Po Amli rano włosy były miękkie, błyszczące, łatwo się rozczesywały, ale zauważyłam skłonności do puszenia się. Zapach oleju znikał po umyciu. Jednak to, co zobaczyłam po zmyciu Sesy, przeszło moje najśmiejsze oczekiwania :) Moja czupryna wyglądała dosłownie tak, jak tej pani z butelki! No, może przesadziłam, ale włosy naprawdę wyglądały jak z reklam, a w dodatku pięknie pachniały. Nic dziwnego więc, że Sesa zniknęła w mgnieniu oka, a Amla nadal stoi i się kurzy, bo jakoś ciężko mi się go zużywa.  Nie zauważyłam przyspieszenia porostu, ani zmniejszenia wypadania, może dlatego, że nie mam z tym problemów i wspomagam się też "od środka" ;)


Oba oleje przy dłuższym okresie stosowania mogą lekko przyciemniać włosy, więc blondynki mogą trochę narzekać. Odpowiadając na pytanie z tematu, zdecydowanie polecam Sesę :) Myślę, że sprawdzi się zarówno na włosach nisko, jak i wysokoporowatych. Wygładza, nawilża, nabłyszcza i sprawia, że włosy wyglądają na zdrowe, jak po wyjściu od fryzjera. Są dostępne też inne wersje: Sesa egzotyczna, ziołowa, Sesa plus, a nawet Sesa dla mężczyzn! :) Jest w czym wybierać. Spróbować na pewno warto, tym bardziej, że butelka o pojemności 90 ml kosztuje ok. 20 zł.

Jakie macie doświadczenie w olejowaniu? 
Używałyście któregoś z tych ajurwedyjskich specjałów? 



Egyptian Magic - krem o wielu zastosowaniach

Egyptian Magic przedstawiłam Wam w kwietniu, kiedy to dostałam go jako prezent dla Ambasadorki ShinyBox. Ma wiele zastosowań, składa się wyłącznie z naturalnych składników i ma długą datę przydatności. To cudo robi furorę za granicą, a polecają go największe gwiazdy. Co takiego ma w sobie to niepozornie wyglądające pudełeczko, że Madonna i Kate Hudson nie wychodzą bez niego z domu?


Krem jest zamknięty w niewielkim, plastikowym (ale solidnym) słoiczku, zawierającym 59 ml produktu. Opakowanie jest dodatkowo zabezpieczone folią z informacjami w języku polskim, które niestety, trzeba zedrzeć, aby dobrać się do środka. Angielskie napisy na słoiczku są bardzo nietrwałe, bo już po kilku użyciach zaczęły się ścierać, ale nie to jest najważniejsze. 

W skład Egyptian Magic wchodzi tylko 6 naturalnych składników: oliwa z oliwek, wosk pszczeli, miód, pyłek kwiatowy, mleczko pszczele i propolis. Ma właściwości samokonserwujące (przez bakteriobójcze i utleniające zdolności składników pszczelich), nie zawiera żadnych chemicznych konserwantów, co pozwala nam używać go baaardzo długo. Wreszcie znalazłam krem do twarzy (i nie tylko), który zdążę zużyć zanim się przeterminuje, bowiem możemy się nim cieszyć aż przez 36 miesięcy od otwarcia.



Ma konsystencję stałą (należy go przechowywać w temperaturze pokojowej), przypominającą wazelinę, która rozpuszcza się pod wpływem ciepła dłoni. Bardzo dobrze rozprowadza się na twarzy, ale niestety powoli się wchłania i zostawia tłusty film, więc raczej nie nadaje się pod makijaż. Najlepszy będzie do stosowania na noc - rano obudzimy się z piękną, promienną cerą :) Jest pomocny przy kuracji kwasami. Jeżeli któraś z Was kiedykolwiek próbowała takiej kuracji, pewnie wie, jakim problemem są potem suche skórki. Egyptian Magic bardzo dobrze sobie z nimi poradził, nawilżał skórę i co najważniejsze, wcale nie zapchał, ani nie spowodował wysypu.

Nie jest to jednak krem typowo do twarzy. Ma wiele innych zastosowań, m.in.:
  • maska do włosów - nawilża i wygładza włosy dzięki zawartości naturalnych olejków
  • balsam do ust - doskonale regeneruje i chroni spierzchniętą skórę ust
  • naturalny masaż - odżywia i natłuszcza skórę, świetnie sprawdza się podczas relaksujących masaży SPA
  • balsam po opalaniu - łagodzi podrażnienia po opalaniu, idealnie nawilża wysuszoną skórę po kąpielach słonecznych
  • balsam po goleniu - zmniejsza podrażnienia i zaczerwienienia powstałe podczas golenia twarzy i ciała
  • wysypka i podrażnienia - niweluje powstawanie swędzących krostek, łagodzi podrażnienia
  • przebarwienia potrądzikowe - usuwaprzebarwienia, goi i leczy skórę
  • świeże blizny - przyspiesza regenerację naskórka, zmniejsza widoczność blizny (również chirurgicznej)
  • łuszczyca, egzema - idealnie łagodzi zmiany łuszczycowe, zapobiega świądowi skóry
  • krem dla niemowląt - łagodzi podrażnienia odpieluszkowe, natłuszcza i ochrania delikatną skórę


Ja używałam go najczęściej do twarzy, ale kilka razy nałożyłam go na noc, na końcówki włosów (na całe włosy, w charakterze maski, było mi go po prostu szkoda). Rano, po umyciu były miękkie, nawilżone i wyglądały bardzo zdrowo. Krem przyniósł mi też ulgę przy atopowym zapaleniu skóry. Ukoił wszelkie zmiany chorobowe, złagodził świąd i pieczenie. Dodatkowo, gdy smaruję nim twarz, resztki kremu wmasowuję w paznokcie i skórki. Pozbyłam się "zadziorków", a paznokcie są mocniejsze i zdrowsze :) Jak dajemy go "na twarz", to wiadomo, że przy okazji smarujemy też rzęsy i usta. Co do rzęs - nie zauważyłam szybkiego wzrostu, ale wydaje mi się, że są trochę ciemniejsze. Na popękane usta jest za to wspaniałym lekarstwem.
W 100% nadaje się do cery trądzikowej. Pomaga w pozbyciu się pryszczy, nawilża i nie zapycha, a także przynosi ulgę przesuszonej antytrądzikowymi kuracjami cerze.  



Podsumowując, plusem jest naturalny skład, długi termin przydatności i szeroki zakres zastosowań. Ale nie jest to krem, który po jednym użyciu odmłodzi nas o 10 lat i sprawi, że będziemy miały twarz jak modelki z pierwszych stron gazet, ale sprawdzi się przy każdym rodzaju cery. Nie jest to również coś, co możemy kupić w każdej drogerii - nie ma długiego, chemicznego składu, a i konsystencja jest ciut inna. Mimo tego, spełnia wszystkie moje wymagania i mogę z ręką na sercu polecić go każdej kobiecie, która ceni sobie naturalne składy, wielofunkcyjność i świetne działanie.

Cena:
59 ml - 98zł
118 ml - 169 zł

AddThis