Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rzęsy. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą rzęsy. Pokaż wszystkie posty

Odżywka do rzęs REALASH - efekty po 3 miesiącach stosowania

Pamiętacie, jak pokazywałam Wam efekty po miesiącu stosowania odżywki do rzęs REALASH? Wiele z was było zachwyconych wyglądem moch rzęs i pytało, co się dzieje dalej. Obecnie mija już czwarty miesiąc mojej kuracji nową wersją Realasha, więc czas na pełną recenzję ;)


Przede wszystkim zauważyłam zagęszczenie rzęs. Porównując moje obecne zdjęcia z tym, co było parę miesięcy temu (link do posta TUTAJ), jestem naprawdę zachwycona. Teraz mam piękne wachlarze i tusze pogrubiające mi niepotrzebne! Wyrosło mi dużo małych, nowych włosków, szczególnie widać to przy zewnętrznych kącikach oczu. 

Jeżeli chodzi o wydłużenie, najbardziej było to zauważalne po drugim miesiącu kuracji. Teraz już przyzwyczaiłam się do ich długości i nie widzę spektakularnego wzrostu, ale uwierzcie mi, że rzęsy naprawdę duuuużo urosły! Więcej mówię w filmiku - do obejrzenia na końcu postu, a poniżej zdjęcia na potwierdzenie:



Prawda, że nawet niepomalowane wyglądają pięknie? A to wszystko zasługa tego miętowego cudeńka, które kupić możecie na stronie internetowej producenta.

Przepraszam Was za jakość filmu, ale pogoda nie pozwala mi na uzyskanie lepszej... W związku z tym polecam oglądać w HD:



Miałyście do czynienia z Realashem? A może używacie innych odżywek do rzęs?

P.S.
Przypominam o blogowej wyprzedaży - dorzuciłam dzisiaj kilka kosmetyków, więc może Was coś zainteresuje. Link tutaj [KLIK]. 


Odżywka do rzęs REALASH (nowa wersja) - efekty po miesiącu stosowania

Odżywki do rzęs przechodzą teraz swoją erę świetności. Są wszędzie - jedne lepsze, drugie gorsze, ale każde dają jakieś efekty. Ja też korzystam z tego cudownego wynalazku. Moje rzęsy z natury są krótkie i proste, więc potrzeba im dodatkowego "kopa", żeby wyglądały jak u pań z reklam :) Tym razem zdecydowałam się na odżywkę REALASH w nowej, miętowej wersji. 


Opakowanie jest identyczne jak to, w których sprzedaje się tusze do rzęs, czy eyelinery w płynie. Ma pojemność 3ml, a dodatkowo jest zapakowane w solidny, zafoliowany kartonik. Wszystko utrzymane w biało-miętowej kolorystyce, bardzo eleganckie i estetyczne. 

Aplikatorem jest cieniutki pędzelek - taki sam, jak w przypadku wspomnianych wcześniej eyelinerów w płynie. Odżywkę aplikuje się tuż przy linii rzęs, raz dziennie, na oczyszczoną, suchą skórę powiek. Konsystencja ma postać bezbarwnej, bezzapachowej cieczy. W nakładaniu Realasha byłam bardzo sumienna, gdyż sama czynność okazała się banalnie prosta - przez 5 tygodni opuściłam tylko 1 dzień. Dzięki temu efekty są widoczne gołym okiem ;)


Warto wspomnieć, że Realash nie zawiera bimatoprostu, czyli składnika leków na jaskrę. Realash w składzie go nie ma, nie powoduje więc podrażnień, alergii czy zmian w kolorze tęczówki oka, co jest dość często występującym skutkiem ubocznym w przypadku wielu odżywek do rzęs dostępnych na rynku. Jest przebadany dermatologicznie i spełnia wszystkie wymogi dotyczące bezpieczeństwa.

W moim przypadku żadna reakcja alergiczna nie wystąpiła, ale na początku używania Realasha czułam delikatne swędzenie powiek. Tak mam przy każdej odżywce i moim zdaniem to znak, że produkt działa :) Po około tygodniu objawy ustąpiły i wszystko wróciło do normy.


Według producenta pełne rezultaty są widoczne już po 30 dniach. Rzęsy mają być gęstsze o 79% i dłuższe aż o 89%. Moim zdaniem te obietnice mają pokrycie w rzeczywistości - spójrzcie tylko na zdjęcie poniżej :) Te rzęsy, które były już wcześniej, znacznie się wydłużyły, a oprócz tego wyrosło mi sporo nowych, malutkich włosków. 
Jestem bardzo zadowolona z efektów i będę używać Realasha dalej, aby zaobserwować, czy może być jeszcze lepiej, czy utrzyma się to, co widać teraz :) Następna relacja za miesiąc.


Odżywkę możecie nabyć na stronie producenta [KLIK]. 3ml opakowanie (półroczna kuracja) kosztuje 170 zł.


RevitaLash® Advanced Eyelash Conditioner - efekty po 2 miesiącach kuracji

Po wielu przygodach, problemach i rozczarowaniach, nareszcie jesteśmy z A. "na swoim", więc spokojnie mogę wrócić do blogowania :) Mam nadzieję, że mimo mojej stosunkowo długiej nieobecności, nadal będziecie mnie czytać tak chętnie, jak wcześniej.

Na dziś przygotowałam recenzję odżywki do rzęs, o której słyszała już chyba każda z Was. Mowa o RevitaLash® Advanced Eyelash Conditioner - produkcie, który sprawia, że każdego możemy oczarować spojrzeniem :)

Wcześniej pod moimi postami zdarzały się komentarze, że zazdrościcie mi pięknych rzęs. Niestety, była to tylko i wyłącznie zasługa dobrego tuszu - moje rzęsy z natury były rzadkie, krótkie i proste (co zresztą zobaczycie na zdjęciu porównawczym). Zmienił to RevitaLash® - odżywka, która jest według producenta najbardziej skuteczna i bezpieczna na świecie. 

Produkt dostajemy w zafoliowanym, dobrze zabezpieczonym, solidnym pudełku. Sama odżywka jest zamknięta w opakowaniu identycznym jak te, w które pakuje się tusze do rzęs. Aplikatorem jest cienki, precyzyjny pędzelek, taki sam, jak w przypadku eyelinerów. 


Odżywki należy używać raz dziennie, wieczorem, po dokładnym oczyszczeniu i osuszeniu powieki. Nakłada się ją bardzo łatwo, bo tak jak eyeliner, tuż u nasady rzęs. Producent zaleca stosowanie niewielkiej ilości produktu (wystarczy tylko jedno pociągnięcie) - wtedy uzyskamy najlepsze efekty. Po więcej informacji odsyłam Was bezpośrednio na stronę internetową RevitaLash, gdzie znajdziecie również inne produkty oferowane przez markę.


Odżywka jest dostępna w dwóch wersjach pojemnościowych. 3,5 ml (6 miesięcy kuracji), oraz 2 ml (3 miesiące). Ja miałam tester, który zawierał 1 ml produktu i wystarczył mi na trochę ponad 2 miesiące, przy codziennym stosowaniu. 

Pierwsze efekty zauważyłam po ok. 3 tygodniach. Rzęsy zaczęły się podkręcać i były trochę ciemniejsze niż wcześniej. Potem przestałam już to kontrolować, bo z dnia na dzień, powoli stawały się długie i gęste - wreszcie były widoczne, nawet niepomalowane :) Efekty po 2 miesiącach kuracji możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej. Wybaczcie mi, że nie kombinowałam z wkładaniem kartki pod powiekę, ale to, co RevitaLash zrobił z moimi rzęsami, widać i bez tego :) Po lewej rzęsy przed rozpoczęciem kuracji, po prawej zdjęcie robione dokładnie 2 miesiące później, a poniżej rzęsy pomalowane tuszem. 



Mimo, że na wielu blogach można przeczytać o efektach ubocznych, tzn. przyciemnieniu linii rzęs, podrażnieniu oczu, czy nawet przebarwieniu tęczówki, u mnie nic takiego się nie działo i nie dzieje (a zużywam już drugie opakowanie odżywki). Owszem, rzęsy wypadały, ale nie bardziej, niż przed rozpoczęciem kuracji - czasem wyleciała jedna, czy dwie, zazwyczaj podczas demakijażu. 

"Nowe" rzęsy są trochę niesforne - długie i czasem trudne do pomalowania, bo każdy włosek wywija się w inną stronę, ale wystarczy kilka dni praktyki i każdym tuszem możemy osiągnąć taki efekt, jaki chcemy. Już teraz jestem bardzo zadowolona z efektów, jakie dała odżywka, a przede mną jeszcze kolejne 2 miesiące jej używania :) Jedyną wadą może być zaporowa cena - 2 ml opakowanie, które wystarcza na ok. 3-4 miesiące, kosztuje 250 zł. Moim zdaniem jednak warto zainwestować, bo rzęsy wyglądają tak bajecznie, że każdym, nawet najtańszym tuszem osiągniecie teatralny efekt. 

Do kupienia w sklepie internetowym: sklep.revitalash.pl



Alternatywa dla sztucznych rzęs - Magnetic Lash by Santhilea London

Marzeniem każdej z nas są długie do nieba, gęste i podkręcone rzęsy. Co zrobić, gdy z natury mamy je rzadkie, krótkie i proste? Niektóre z nas kupują drogie tusze, inne chodzą do kosmetyczki na przedłużanie, a jeszcze inne doklejają sobie sztuczne rzęsy. Nie każdy tusz jednak daje taki efekt, jak byśmy chciały, zabiegi przedłużania są drogie i trzeba je powtarzać, a sztuczne rzęsy lub kępki odpadają.
Powstało jednak coś, co może być połączeniem tych trzech rzeczy w jedną ;) System przedłużania rzęs metodą 1-2-1 Magnetic Lash Santhilea London, składający się z dwóch elementów: maskary i tzw. "lash bulidera", czyli czarnych włókien, które przyklejają się do końców rzęs, sprawiając że stają się one grubsze i dłuższe, niż naturalnie.



Mascara Volume Maxi - włoski tusz do rzęs Bottega Verde

Włoskie kosmetyki jak do tej pory były mi obce. Jednak coraz częściej na blogach pojawiają się takie marki jak Bella Oggi, Dr Taffi, czy właśnie Bottega Verde. Gdy pojawiła się okazja nawiązania z ostatnią z wymienionych firm kosmetycznych, nie zastanawiałam się ani chwili. Kontakt z Panią Magdaleną był bezproblemowy i choć po drodze pojawiły się pewne utrudnienia, finalnie udało mi się odebrać paczkę z włoskimi dobrociami, m.in. tuszem do rzęs Maxi Volume, który jest bohaterem dzisiejszego posta ;)

Bottega Verde (w wolnym tłumaczeniu "zielony sklep") to marka istniejąca już od 1972 roku. W Polsce pojawiła się stosunkowo niedawno i jest jeszcze mało znana, ale uważam, że ze względu na świetnej jakości kosmetyki w przystępnych cenach, szybko zyska popularność :) 



Jeżeli nie znacie marki i nie chce Wam się przeczesywać internetów w poszukiwaniu informacji , polecam obejrzeć ten krótki filmik, w którym o kosmetykach Bottega Verde opowiada przepiękna i przemiła, wspomniana wcześniej Pani Magdalena Szewczuk:


A teraz do rzeczy. Tusz do rzęs był pierwszą rzeczą, jaką zaczęłam testować, ze względu na moje maskaromaniactwo. Mogłabym mieć codziennie nową, a i tak byłoby mi mało :P Według zapewnień producenta, rzęsy "dzięki specjalnej szczoteczce są idealnie podkreślone, optycznie zagęszczone i pogrubione". Mascara Volume Maxi to 12 ml tuszu o kremowej konsystencji, zawierającego ekstrakt z lipy, a jego cena oscyluje w granicach 50 zł.



Przyznam, że zaskoczyła mnie pojemność opakowania. Jest stosunkowo duża, w porównaniu z drogeryjnymi tuszami, które mają zazwyczaj od 7 do 9ml. Szczoteczka też jest duża i na początku ciężko było mi ją "obsługiwać", bo za każdym razem brudziła mi powiekę i sklejała rzęsy, mimo, że nabiera odpowiednią ilość tuszu. Konsystencja też nie ułatwiała sprawy, bo jest naprawdę gęsta i kremowa, zupełnie inna niż w maskarach, jakie było mi dane do tej pory używać. Z biegiem czasu jednak nauczyłam się nią tak manewrować, żeby uzyskać zadowalający efekt :)


Tusz jest bardzo trwały, a zarazem lekki. Nie zauważyłam, żeby się osypywał ani znikał z rzęs, a jednocześnie wcale go nie czuć. Rzęsy nadal są elastyczne, a nie sztywne jak druty. Sczoteczka pozwala na uzyskanie świetnego efektu - podkręca, pogrubia, wydłuża i optycznie zagęszcza rzęsy, dzięki czemu możemy sobie nim wyczarować niezłe firanki! :D Nie tworzy grudek i ładnie rozdziela włoski, docierając nawet do tych najmniejszych.


Moje rzęsy z natury są krótkie i proste, a Maxi Volume świetnie poradził sobie z ich podkreśleniem. Aaaa, zapomniałam wspomnieć o kolorze! Głęboka, matowa czerń, bez żadnych szarych dodatków.


Dla zainteresowanych skład:
AQUA, CERA ALBA, GLYCERYL STEARATE, COPERNICIA CERIFERA, VP/EICOSENE COPOLYMER , PROPYLENE GLYCOL, CANDELILLA CERA, STEARIC ACID, or STEARIC ACID, PVP, POLYVINYL ALCOHOL, TRIETHANOLAMINE, PALMITIC ACID, GLYCERIN, YOGURT POWDER, TILIA TOMENTOSA BUD EXTRACT, LECITHIN, TOCOPHEROL, ASCORBYL PALMITATE, CITRIC ACID, SODIUM

Jak Wam się podoba efekt? :)

AddThis