Porównanie rozświetlaczy z WIBO - Diamond Illuminator | Royal Shimmer

Rozświetlacz Diamond Illuminator z Wibo podbił serca wielu blogerek. Chyba nie ma dziewczyny, która by go jeszcze nie widziała? :) Ale gdy w moim poście z Rossmannowymi nowościami pojawiła się jego nowa wersja, Royal Shimmer, zasypałyście mnie masą pytań. Jak sprawdzają się oba, czym się różnią, czy dają taki sam efekt, jak z ich trwałością, czy warto kupić dwie wersje - dziś postaram się Wam to wszystko wyjaśnić :)
Przyznam szczerze, że rozświetlaczy używam od niedawna. Wcześniej nie podobał mi się ten efekt na mojej skłonnej do świecenia, mieszanej cerze, ale teraz, latem, gdy na fali był strobing, po prostu zaszalałam. I wcale nie żałuję, bo rozświetlacze naprawdę "robią robotę" w makijażu! 


Obie wersje na pierwszy rzut oka wyglądają niemalże identycznie. To samo opakowanie, ten sam odcień, ta sama pojemność. Różnią się tylko nazwą, kolorem ramki (jeden czarny, drugi złoty), i tłoczeniem na powierzchni. Odcienie również wydają się być takie same. Określiłabym je jako "szampańskie". Są połączeniem złota i srebra, z lekką domieszką różu. 

Kolory są na tyle bezpieczne, że będą pasować nawet do bardzo jasnych karnacji, więc żadna z Was nie powinna zrobić sobie nimi krzywdy :) Na kilku blogach zauważyłam, że Diamond Illuminator jest porównywany do słynnej Mary-Lou. Oryginału nie mam, ale patrząc po swatchach, uważam, że coś w tym jest :) Nieznaczna różnica jest w cenie. Stara wersja rozświetlacza kosztuje 9,79 zł, a nowa 10,99 zł.




Jeśli chodzi o nakładanie, w obu przypadkach jest dobrze. Nie pylą, nie osypują się, są dość miękkie, kremowe i dobrze rozprowadzają się na skórze. Efekt można łatwo wystopniować, nie robiąc sobie przy tym krzywdy. Nie mam zarzutów co do trwałości obu kosmetyków. Na mojej cerze utrzymują się spokojnie 4-5 godzin w stanie nienaruszonym, co dla mnie jest niezłym wynikiem :)

Co sprawiło, że mimo wielu podobieństw, jeden rozświetlacz jest w użyciu cały czas, a drugi leży i się kurzy? Spójrzcie na zdjęcie poniżej - po lewej stronie Royal Shimmer, po prawej Diamond Illuminator. Widzicie różnicę? Choć na pierwszy rzut oka wyglądają tak samo, diametralnie się od siebie różnią. Royal Shimmer ma na wierzchu tłoczenie, po zdrapaniu którego naszym oczom ukazuje się zupełnie inny kosmetyk. O ile stara wersja rozświetlacza daje piękną, mieniącą się taflę, bez chamskiego efektu kuli dyskotekowej, tak nowa wersja ma dużo (być może niewidocznych na zdjęciu) brokatowych drobinek, które nie dość, że nie wyglądają zbyt ładnie, to w ciągu dnia migrują po twarzy, wzmagając świecenie się skóry. 


Poza tym, Royal Shimmer jest jaśniejszy i bardziej żółty, co nie bardzo mi odpowiada. Do mojego typu urody zdecydowanie bardziej pasuje szampański Illuminator. Czy warto więc zainwestować w obie wersje rozświetlacza? Jeśli lubicie mocny błysk na wieczór, a w ciagu dnia preferujecie delikatną taflę, to tak. Natomiast jeśli nie lubicie brokatowych drobinek, bez wahania sięgnijcie po stary, dobry, Diamond Illuminator. Z pewnością nie będziecie zawiedzione :)

P.S.
Royal Shimmer powinien pojawić się w drogeriach Rossmann już na dniach - szukajcie w szafach Wibo i dajcie znać, co o nim sądzicie.


ShinyBox Sierpień 2015

Wakacje się kończą, ale przyznajcie same, że w tym roku pogoda dopisała! Nie trzeba było nigdzie wyjeżdżać, żeby tropikalne upały dały nam się we znaki :) Końcówka sierpnia przyniosła mi, oprócz udanego urlopu nad morzem, najnowszą edycję ShinyBox, zapakowaną w urocze, biało-różowe pudełko z flamingami :)

Sierpniowa edycja to aż 6 produktów pełnowymiarowych, a w tym dwie nowości kosmetyczne, które dopiero pojawiły się na rynku.  Patrząc na zawartość ostatnich pudełek, włącznie z najnowszym, bardzo się cieszę, że Shiny stawia na naturalne kosmetyki - olejki, glinki, kremy organiczne. Każda z nas z pewnością lubi takie produkty i znajdzie dla nich zastosowanie.

W pudełku, oprócz pełnowymiarowych kosmetyków, znalazły się również widoczne na zdjęciu powyżej: Zestaw tatuaży ozdobnych SilverTatoo - 12 zł/op., a także próbka Kremu BB od Skin79, wraz z rabatem 15% na zakupy w sklepie. Całkiem fajny pomysł, ale zamiast tatuaży wolałabym miniaturę jakiegoś kosmetyku, lub pomadkę ochronną :) 

Przejdźmy jednak do pełnej zawartości:

MOKOSH, Kosmetyczny olej lniany - 45 zł/100 ml

Olej zawiera niezwykle dużą liczbę naturalnych przeciwutleniaczy, chroniących organizm przed wolnymi rodnikami, a także nienasycone kwasy tłuszczowe. Olej nawilża, odżywia i spowalnia starzenie skóry, wzmacnia włosy i paznokcie, jak również można go stosować do pielęgnacji delikatnej skóry dzieci.

Nigdy Wam o tym nie pisałam, ale uwielbiam olej lniany! <3 Służy zarówno mojej trądzikowej cerze, jak i suchym, wysokoporowatym włosom. Kiedyś nawet go piłam, ale brak mi było systematyczności. Olej lniany ma naprawdę wiele zastosowań i zaręczam Wam, że na pewno znajdziecie sposób, aby go wykorzystać. Zastanawia mnie tylko jego wysoka cena - z tego, co pamiętam, w aptece płacę około 30 zł za pół litra...

YASUMI, Maseczka regenerująca na noc - 75 zł/30 ml 

Maska na noc z kwasem hialuronowym i argireliną to kosmetyk o wyjątkowych właściwościach regenerujących, odżywczych i przeciwstarzeniowych. Po zastosowaniu maski skóra jest nawilżona, zregenerowana, jędrna i zauważalnie gładsza. Maska jest idealna do stosowania dla każdego rodzaju cery. 

Ucieszyła mnie jej obecność w pudełku, bo maseczek nigdy za wiele, a markę Yasumi bardzo lubię. Okazało się, że nie jest to taka zwykła maska. Nakłada się ją jak krem i zostawia na całą noc. Rano skóra jest nawilżona i gładka, a sam kosmetyk ma lekką, musową konsystencję i przyjemny, delikatny zapach :) Wyczytałam też, że zawarta w niej argirelina to naturalna alternatywa dla botoksu - zobaczymy!

SYLVECO, Lipowy płyn micelarny - 18,40 zł/200 ml

Delikatny i jednocześnie skuteczny, hypoalergiczny preparat, który dokładnie oczyszcza skórę. Zawiera ekstrakt z kwiatów lipy szerokolistnej, który wykazuje działanie nawilżające i osłaniające, zwiększa elastyczność i sprężystość oraz odporność skóry na utratę wody. 

Używałam go już jakiś czas temu i baaardzo lubię! Pełna recenzja TUTAJ.

LIV DELANO, Krem - sorbet do rąk Oriental Touch - 12 zł/75 g

Krem intensywnie nawilża skórę rąk. Zawiera naturalne składniki takie jak organiczny olej sojowy i lniany, kwas hialuronowy, proteiny migdałów czy wyciąg z wodorostów. Kosmetyk koi delikatną skórę rąk, dając przyjemne uczucie świeżości i komfortu. Szybko się wchłania i nie pozostawia uczucia tłustości. 

Krem poczeka na swoją kolej, bo aktualnie mam otwarte trzy inne, które muszę zużyć :) Podoba mi się jego opakowanie, a także napakowany naturalnymi wyciągami i olejkami skład. Może stanie się moim ulubieńcem? 


SILCARE, Lakier do paznokci The Garden of Colour Mini - 6,99 zł/9 ml

Lakiery The Garden of Colour Mini to przede wszystkim najwyższej jakości lakiery do paznokci o doskonałym nasyceniu kolorów, gęste i idealnie kryjące. Mini to również kolejna historia na Twoich paznokciach, paleta wykwintnych i szykownych barw sprawi, że każdy dzień będzie dla Ciebie wyjątkowy.

Niestety, ale kolor lakieru zupełnie mi nie podpasował. Na zdjęciu tego nie widać, ale ma perłowe, srebrne drobinki, których nie cierpię w lakierach! Sam odcień jest lekko żółty, więc idealny na lato. Można było jeszcze trafić w pudełkch na lakier Ingrid, który wyglądał już trochę lepiej, więc żałuję, że dostałam akurat tę wersję. 



Podsumowując: jestem mega zadowolona ze wszystkich kosmetyków, jakie znalazłam w sierpniowej edycji ShinyBoxa - to naprawdę udany zestaw! Szkoda tylko, że trafiłam na taki kolor lakieru, którego pewnie nie użyję. Tatuaże z pewnością wykorzystam, choć zamiast nich mógł się znaleźć w boxie jakiś miniaturowy kosmetyk. Nie narzekam, bo jest naprawdę dobrze :)

A Wy co sądzicie o sierpniowym ShinyBoxie? 



Purite, Scrub mandarynka + grejpfrut

Czy są tu jakieś fanki peelingów? Ja jestem prawdziwą peelingową maniaczką... :D Moi domownicy śmieją się, że chyba je zjadam, bo wszystkie znikają z prędkością światła. Peelingi to świetne rozwiązanie dla osób "gruboskórnych", takich jak ja, ze skórą suchą, nielubiących się codziennie maziać balsamami i masłami, szczególnie latem, gdy temperatury za oknem nie sprzyjają szybkiemu wchłanianiu się kosmetyków. 

Jakiś czas temu na fanpage'u sklepu Blisko Natury udało mi się wygrać peeling, w którym zakochałam się od pierwszego użycia! :) Mowa o scrubie nowej na polskim rynku marki Purite, produkującej naturalne, organiczne i ekologiczne kosmetyki, których dobroczynne działanie czuć już przez opakowanie! 

A skoro już przy opakowaniu jesteśmy, mam Wam do przekazania ważną rzecz :) Marka Purite dba o ochronę środowiska, dlatego zorganizowała akcję polegającą na ponownym wykorzystaniu opakowań po ich kosmetykach. Są to szklane słoiczki, które łatwo umyć - potem wysyłamy je na adres firmy, a w zamian dostajemy zwrot kosztów wysyłki w postaci bonu, a także 10% rabatu na zakupy w sklepie. Inne marki powinny brać z nich przykład! :)



Co mnie tak urzekło w tym scrubie, że pokochałam go od pierwszego użycia? Już Wam mówię :)

Przede wszystkim, pierwsze co mnie "uderzyło" zaraz po odkręceniu wieczka, to piękny zapach. Nie jest typowy dla peelingów drogeryjnych. Nie każdemu może się spodobać, ale czuć w nim naturę :) Połączenie naturalnych składników z olejkami eterycznymi tworzy niesamowitą woń, która podczas kąpieli jest prawdziwą ucztą dla zmysłów. 

Po drugie - rzadko spotykana w peelingach konsystencja. Bazą tego scrubu jest gruboziarnista sól z Morza Martwego, która pełni funkcję dość mocnego zdzieraka :) Produkt w zależności od temperatury jest albo zbity, albo półpłynny - aktualnie nie było dane mi go zobaczyć w tej gęstszej postaci. Produkt nie ma jednolitej konsystencji, więc przed użyciem warto go wymieszać. Jeśli miałyście kiedyś do czynienia z peelingami solnymi od Organique, pewnie wiecie o co mi chodzi. Na wierzchu zbierają się oleje, a na dno słoiczka opada sól, które trzeba ze sobą połączyć. 

No i na koniec najważniejsze, czyli świetne, wspaniałe i cudne działanie! :) Na początku jest ostro - drobiny soli są grube i nie każdy może je polubić (ja je kocham :D). Pod wpływem ciepłej wody rozpuszczają się i przyjemnie masują ciało, dokładnie zdzierając martwy naskórek. Potem sól całkowicie się rozpuszcza, a po spłukaniu na skórze zostają same olejki, które sprawiają, że po kąpieli nie muszę używać już żadnego balsamu. Ciało jest nawilżone i natłuszczone, skóra miękka , gładka i pachnąca, a efekt ten utrzymuje się nawet do 2-3 dni po wykonaniu peelingu!



Nie będę pisała o wydajności - dla mnie każdy scrub jest niewydajny, bo używam ich bardzo często, ale myślę, że powinnyście być zadowolone. Peeling Purite jest idealnym rozwiązaniem dla leniuchów, które nie lubią codzienie nawilżać swojego ciała :) Skład ma w 100% naturalny, świetnie radzi sobie ze zdzieraniem i odżywianiem skóry, cudnie pachnie. Czego chcieć więcej? :) Niech was nie przeraża jego cena (39,90zł), bo bywają droższe scruby, a z pewnością nie są lepsze od tego. 

Czujecie się skuszone?


MIO, Get Waisted - krem wyszczuplający brzuch i modelujący talię

Kiedy przechodzimy na dietę i zaczynamy chudnąć, skóra zaczyna tracić jędrność. W czasie, regularnie ćwiczyłam i zdrowo się odżywiałam, mój brzuch nie był już taki napięty, jak wcześniej i chociaż szczuplejszy, nie wyglądał zbyt dobrze. Nie oszukujmy się - gdy tracimy na wadze, brzuch zaczyna wisieć... Szukałam kosmetyków, które pomogą poprawić kondycję skóry w tych okolicach, ale nic nie działało. Do czasu, aż trafiłam na krem Get Waisted od Mio :)

Krem miał zmniejszyć odkładanie się tkanki tłuszczowej w okolicach brzucha, wyszczuplić go, ujędrnić skórę i wymodelować talię. Czy obietnice, które widzimy na opakowaniach wielu kremów o podobnym działaniu, zostały spełnione?

Kosmetyk zamknięty jest w butelce typu airless, z aplikatorem w postaci wygodnej pompki. Jedno naciśnięcie pompki = jedna porcja kremu, którą jednorazowo mamy wsmarować w brzuch i boczki. Dla mnie było to za mało, więc zazwyczaj brałam dwie porcje i masowałam sobie skórę około minuty. Krem jest lekki i szybko się wchłania, a przy tym świeżo, delikatnie pachnie, więc każdy taki zabieg był relaksująco przyjemny. Podczas wchłaniania czuć było chłód. Nie przeszywający i uciążliwy (jak np. w przypadku kosmetyków Eveline), ale delikatny i przynoszący ulgę, szczególnie podczas upałów. Było czuć, że coś się dzieje :P

Jeśli chodzi o skład, jest całkiem fajny i bogaty w naturalne wyciągi, które miały pozytywny wpływ na stan mojej skóry. Głównymi składnikami aktywnymi są wyciąg z listownicy palczastej, wyciąg z kopru morskiego, dwa rodzaje wyciągu z algi czerwonej, kofeina klasy farmaceutycznej, adipoless, adiposlim oraz kompleks protein z owsa, bogaty w przeciwutleniacze oraz fosfolipidy - naturalne substancje nawilżające.

Krem wystarczył mi na około 1,5 miesiąca codziennego stosowania. Jakie zmiany zauważyłam po tym czasie? Przede wszystkim widoczne i dość duże napięcie skóry brzucha. Wcześniej była sflaczała i utraciła jędrność, teraz stała się bardziej zbita i "gęsta". Zaznaczę, że podczas stosowania kremu nie ćwiczyłam zbyt regularnie, bo nie miałam na to czasu. Jadłam zdrowo, ale też nieregularnie, więc nie dbałam jakoś specjalnie o to, żeby wspomóc działanie Get Waisted. Mimo tego, w talii ubyło mi 4 cm :)


Uważam, że gdybym kurację kremem wspomogła codziennymi ćwiczeniami i restrykcyjną dietą, mogłoby być jeszcze lepiej. Centymetry leciały i bez kremu, ale bardzo powoli, a skóra wyglądała źle. Get Waisted sprawił, że wcięcie w talii stało się bardziej widoczne, a brzuch jędrny i napięty. Dla takich efektów warto wypróbować!

Jedyną wadą może być wysoka cena produktu. Get Waisted kosztuje obecnie 175 zł, a nabyć możecie go w sklepie internetowym producenta [klik w obrazek poniżej].


Evree, Max Repair, Regenerujące serum do paznokci + ROZDANIE

Piękne dłonie to wizytówka kobiety. Każda z nas lubi mieć nawilżoną, gładką skórę i długie, zadbane, mocne paznokcie. O ile z tym pierwszym nie ma problemu, tak paznokcie (przynajmniej w moim przypadku) są bardziej wymagające i potrzebują szczególnej uwagi. Jak wiecie, często robię manicure hybrydowy, a do jego usuwania używam acetonu, który wysusza skórki i osłabia płytkę. Jak sobie z tym radzić? Ja znalazłam na to sposób :)

Moje paznokcie wreszcie zaczęły rosnąć! A to wszystko dzięki kolejnemu, świetnemu produktowi od Evree - serum do paznokci Max Repair. Swoją drogą, czy oni mają jakiś bubel w swojej ofercie? Bo jak na razie wszystko, co wpadnie mi w łapki, od razu zyskuje miano ulubieńca :)

Nie jest to typowa odżywka, którą nakładamy jak lakier. Jest to olejowe serum, które wsmarowujemy w płytkę i czekamy aż do wchłonięcia. O olejowaniu paznokci słyszałam już dawno, ale używałam do tego tylko olejku rycynowego. Jego aplikacja nie była zbyt wygodna i higieniczna, bo wszystko było tłuste, a wchłaniał się dosłownie wieki. Z serum Max Repair jest inaczej.

Kosmetyk dostajemy w niewielkiej, 8-mililitrowej tubce, zakończonej aplikatorem w formie pędzelka. Aby wydobyć serum z opakowania, wystarczy lekko nacisnąć tubkę, a potem wsmarować olejek w paznokcie i skórki. Prosta i higieniczna aplikacja, bez paprania sobie rąk w tłustej mazi - dla mnie bomba! 

Jeśli chodzi o konsystencję preparatu, jest to dość rzadki olejek, który dość szybko się wchłania. Uważajcie, żeby nie wylać go na paznokcie za dużo, bo może ściekać, ale dla mnie nie jest to problem - lepiej dołożyć, niż potem poślizgnąć się na tłustych płytkach w łazience :D


Serum używam około 3-4 razy dziennie, wmasowując je w płytkę i skórki, bądź pozostawiając do wyschnięcia. Gdy miałam pomalowane paznokcie (co ostatnio zdarzało się baaardzo rzadko), kosmetyk ląduje tylko na skórkach. Po ponad 3 tygodniach stosowania, zauważyłam, że coś jest nie tak... Przecież moje paznokcie nie sięgały nawet poza opuszki, a teraz... Same zobaczcie:


Jestem naprawdę pod wrażeniem, bo serum znacznie przyspieszyło wzrost paznokci i widocznie je wzmocniło - wystarczyło tylko regularnie maziać paznokcie naolejonym pędzelkiem. Nie łamią się, nie rozdwajają, są twarde i mocne. Skórki są może bardziej nawilżone, ale nadal się zadzierają, więc nadal walczę, ale Max Repair to serum do paznokci, a nie do skórek :)

Myślę, że kluczową rolę odgrywa tu skład, w którym znajdziemy aż osiem naturalnych olejków: oliwkowy, winogronowy, makadamia, ostropestowy, awokado, abisyński, arganowy i jojoba. Mimo, że to naturalna mieszanka, serum ma naprawdę przyjemny, owocowy, świeży zapach, który uprzyjemniał aplikację. Jestem pozytywnie zaskoczona ceną - Serum Max Repair możecie kupić w Rossmannie, a zapłacicie za nie ok. 15 zł. Czujecie się skuszone? :D



Dla tych, które chciałyby odżywić i wzmocnić swoje paznokcie, mam niespodziankę. 
Jedno serum jest dla Was
Mini rozdanie potrwa do przyszłej niedzieli, tj. 23.08
Aby przetestować Max Repair, wystarczy obserwować publicznie mojego bloga i dać znać w komentarzu, że bierzecie udział :)

Powodzenia!

______________

Serum zgarnia Karolina Jastrząb! Gratulacje :)
Czekam na maila z danymi do wysyłki.

Sylveco, Odbudowujący szampon pszeniczno-owsiany | Wygładzająca odżywka do włosów

Jakiś czas temu w sklepach, w których dostępne są produkty Sylveco, pojawiła się kusząca promocja. Szampon + odżywka w cenie samego szamponu to niezły deal, prawda? :) Przyznam szczerze, że nie miałam pojęcia o dostępności produktów tej marki w moim mieście - jeszcze jakiś czas temu ich nie było. Na szczęście na stronie producenta jest spis zarówno internetowych, jak i stacjonarnych sklepów, w których dostaniecie Sylveco. Warto na niego zerknąć :)

Odbudowujący szampon pszeniczno - owsiany nie jest dla mnie nowością. Jakiś czas temu znalazłam go w ShinyBoxie i choć nasze początki były trudne, z czasem się polubiliśmy. Problem tkwi w tym, że włosy muszą przyzwyczaić się do ziołowych kosmetyków. Szampon słabo się pieni, więc możecie odnieść wrażenie, że włosy są niedomyte, ale nic bardziej mylnego! Mimo swej delikatności, dość dobrze oczyszcza (oczywiście olej trzeba zmywać dwukrotnie). 

Jest dość gęsty i przezroczysty, co świadczy o jego naturalnym składzie. Zawsze te przezroczyste szampony sprawdzały się u mnie lepiej, chociaż dopiero przy dłuższym stosowaniu (oczywiście są wyjątki). Pachnie bardzo delikatnie, ziołowo, świeżo. Przy spłukiwaniu włosy są tępe, ale po wyschnięciu nie sprawiają problemów przy rozczesywaniu, są miękkie i puszyste. Po zużyciu drugiego opakowania widzę, że szampon miał dobry wpływ na moje suche kudły! Muszę też wspomnieć, że łagodzi skalp - przy moim ŁZS czułam to już po pierwszym użyciu.

Jeśli chodzi o wygładzającą odżywkę, mam mieszane uczucia. Raz jest świetna, raz mam ochotę wyrzucić ją do kosza. Producent zaleca trzymać ją na włosach około 2 minut, ale gdy używałam jej w ten sposób, nie robiła dosłownie nic :( Gdy mam na to czas, nakładam ją na całą długość i skalp, na pół godziny pod czepek i ręcznik, wtedy jestem zadowolona z efektów. Włosy są nawilżone, dociążone na długości, a u nasady odbite, miękkie i błyszczące. Nie spełnia jednak swojej najważniejszej funkcji - nie wygładza. Być może to wina moich wysokoporowatych włosów, ale pod tym względem jestem lekko zawiedziona. 

Muszę też wspomnieć o opakowaniu - odżywka jest baardzo gęsta, a butelka z niewielkim otworkiem (taka sama jak w przypadku szamponu) uniemożliwia wydobycie z niej choć kropli kosmetyku. Zawsze odkręcam nakrętkę i potrząsam butelką, czekając, aż coś wyleci. Nie wiem tylko, ja to się sprawdzi, gdy produktu będzie już mało... Zapach jest mocno ziołowy (z pewnością przez olejek sosnowy w składzie) i nie każdemu może przypaść do gustu. Na moich włosach nie utrzymuje się jednak przez dłuższy czas. 


I na koniec składy:

Szampon: woda,  glukozyd laurylowy,  betaina kokamidopropylowa,  miód,  glukozyd kokosowy, panthenol,  proteiny owsa,  proteiny pszenicy,  guma guar,  kwas mlekowy,  benzoesan sodu,  olejek z trawy cytrynowej 

Odżywka: woda,  alkohol cetylowy,  ekstrakt z łopianu,  cukier,  olej z pestek winogron,  oliwa z oliwek,  gliceryna,  kwas stearynowy,  panthenol,  glukozyd decylowy,  olej arganowy,  oleinian glicerolu,  kwas mlekowy,  guma guar,  benzoesan sodu,  betaina kokamidopropylowa,  olejek sosnowy 


Podsumowując: taki duet to świetne rozwiązanie, ale dla grubych i zdrowych włosów, takich, które lubią zioła i naturalne składy. Moje, wysokoporowate i cienkie, musiały długo przyzwyczajać się do szamponu i odżywki, abym w końcu zauważyła jakieś efekty. Cieszę się, że kupiłam je w promocji i za dwie sztuki zapłaciłam coś około 23 złotych - w przeciwnym razie byłabym mocno zawiedziona, bo kosmetyki Sylveco naprawdę lubię i jak do tej pory żaden mnie nie zawiódł. 

____________________________

Zestaw kosmetyków Experto Professional z serii Volume zgarnia...
Izabela Skrodziuk

Zwyciężczyni gratuluję, a Was zapraszam na Facebooka, gdzie można wygrać jeden z trzech kremów do zadań specjalnych :) Już niedługo kolejne rozdanie! Stay tuned :D


Szminki Freedom Makeup Pro Lipstick: Candy Sweet, Juicy Lips

Jakiś czas temu, w poście z nowościami pokazałam Wam nową markę na polskim rynku - Freedom Makeup, siostrzaną markę Makeup Revolution, tworzoną przy współpracy z profesjonalnymi wizażystami. Najbardziej zaciekawiły Was szminki, którym poświęcę dzisiejszy wpis :)


Wybrałam sobie dwa letnie kolory - fuksję (której za nic nie mogłam uchwycić na zdjęciu - wychodziła mi malina) o wdzięcznej nazwie Candy Sweet i delikatną brzoskwinię, czyli Juicy Lips. Oba odcienie mają kremowe wykończenie, łatwo rozprowadzają się na ustach i nie wysuszają skóry, jednak mogą podkreślać suche skórki, więc nie zapominajmy o regularnych peelingach :)


Jeśli chodzi o trwałość, trochę się od siebie różnią. Fuksja trzyma się na ustach spokojnie 4 godziny, a brzoskwinia po godzinie-dwóch już znika, więc trzeba jej na usta dołożyć. Ale i kolor jest mniej napigmentowany, bardziej delikatny i transparentny, więc nie ma co się dziwić :) Szminki schodzą równomiernie i nie migrują na zęby.

Jedyne, czym jestem zawiedziona to opakowania. Są wykonane ze słabej jakości plastiku i myślę, że gdybym nosiła szminki ciągle w torebce, za jakiś czas skuwki by popękały :( Drugą rzeczą, jaką zauważyłam, to krzywe "podstawki", czyli te dolne części, w których są pokazane kolory. Z jednej strony plastik jest bardziej schowany do środka, niż z drugiej i szminki stoją krzywo (mam nadzieję, że zrozumiecie o co mi chodzi?). Nie przeszkadza mi to jednak w ich użytkowaniu - szminki same z siebie nie otwierają się i nie wykręcają, więc nie jest źle. Wiadomo, opakowanie mogłoby być lepsze, ale...


... ich  cena to całe pięć złotych. Tak, pięć polskich złotych :D Nie wymagam cudów - jak za taką cenę, jestem mega zadowolona :) Na początku nie byłam przekonana do różu, bo nie do końca dobrze czuję się w takich kolorach, ale jest lato, więc czemu by nie poszaleć? Teraz noszę ją nawet częściej, niż tę brzoskwinię, tak mi przypadła do gustu! 


Poniżej fotki ukazujące oba odcienie na ustach. Na drugim zdjęciu trochę podkręciłam kolory, ale nie zwracajcie na to uwagi. Chciałam po prostu jak najlepiej oddać odcień fuksji :) 



Jak Wam się podobają? :) Polecam, szczególnie na lato, bo kolory są nasycone i piękne, a za taką cenę możemy mieć naprawdę niezłej jakości szminki, które wcale nie znikną z ust po kilkunastu minutach :) Pokazane wyżej kolory, jak i wiele innych odcieni szminek Freedom Makeup znajdziecie w sklepie cocolita.pl. 


P.S.
Na moim Facebookowym profilu trwa rozdanie, gdzie do zgarnięcia 3 kremy do zadań specjalnych. Link tutaj [KLIK]



SYNCHROLINE, Aknicare Sun Teintee SPF30

Przy tak wysokich temperaturach, jakie panują obecnie w całej Polsce, niezbędna jest ochrona przed szkodliwym promieniowaniem. Szczególnie posiadaczki cer tłustych, mieszanych i trądzikowych wiedzą, jak ciężko jest znaleźć krem z filtrem, który jednocześnie będzie chronił przed słońcem, nawilży, nie zapcha, a wręcz przeciwnie - pomoże w leczeniu niedoskonałości. Ja znalazłam coś, co spełnia wszystkie moje oczekiwania. Mowa o kremie Synchroline z serii Aknicare Sun teintee z filtrem SPF 30. 

Przyznam szczerze, że nasze początki były trudne. Krem nie jest biały, jak tradycyjne filtry. To raczej coś w rodzaju kremu BB, a w dodatku jego kolor jest dość ciemny, więc aplikacja na początku sprawiała mi problemy. Robił mi plamy na twarzy, a każdy podkład nałożony na niego rolował się i nie chciał równomiernie rozprowadzić. Winowajcą tych kłopotów nie był jednak sam krem, a... ja. Dokładniej, moje nieumiejętne rozprowadzanie kremu na twarzy :) 
Pamiętajcie, żeby przed użyciem dokładnie go wstrząsnąć, na twarz nakładać naprawdę niewielką jego ilość, a potem wmasować, aż do całkowitego wchłonięcia. Wtedy unikniecie brązowych placków, efektu maski, a także rolowania się podkładu, czy ciasta na buzi po nałożeniu pudru :) Nie martwcie się, na pierwszy rzut oka, ciemno-brązowo-pomarańczowym odcieniem. Nieźle stapia się z cerą i po roztarciu prawie go nie widać.

Jak sprawdził się krem na mojej tłustej cerze? Świetnie! 

Od razu powiem Wam, że kryje słabo, więc osoby, które mają więcej do zakrycia, mogą go używać pod podkład (to filtr chemiczny, działający wewnątrz skóry, więc nakładamy go jako pierwszego). Efekt, jaki daje, to wyrównanie kolorytu cery, nadanie jej lekko opalonego odcienia i wygładzenie. Ja czasem używałam go solo, czasem z minerałami, a czasem z płynnymi podkładami - zależało to zazwyczaj od temperatury powietrza :) W ciągu ostatnich kilku dni na twarzy lądował tylko Aknicare i puder z Kryolanu, bo im więcej bym nałożyła, tym szybciej by to spłynęło... 

Przede wszystkim, Aknicare łagodzi stany zapalne i sprawia, że szybciej się goją. Wszystkie ranki, czy zaognione "niespodzianki" znikają znacznie szybciej, niż normalnie. Zauważyłam, że zaskórniki pojawiają się znacznie rzadziej, a uwierzcie mi, że odkąd zaczęły się upały, strasznie ciężko mi utrzymać moją twarz w znośnym stanie. Krem nie daje efektu całkowitego, płaskiego matu. Zostawia cerę lekko rozświetloną i gładką. Nie zmniejsza widoczności porów, nie kryje jak podkład, ale widocznie nawilża. Nie wysusza cery, jak niektóre kremy do cery trądzikowej, nie pozostawia uczucia ściągnięcia. Jak dla mnie - idealnie!

Niestety, zgubiłam gdzieś kartonik, w który była zapakowana tubka z kremem, więc nie mogę wstawić zdjęcia składu, ale znalazłam go w ulotce. Dla zainteresowanych:

Skład INCI: AQUA(WATER), TRIETHYL CITRATE, CETEARYL ALCOHOL, DIETHYLAMINO HYDROXYBENZOYL HEXYL BENZOATE, ETHYLHEXYL METHOXYCINNAMATE, OCTOCRYLENE, ALCOHOL DENAT., METHYLENE BIS-BENZOTRIAZOLYL TETRAMETHYLBUTYLPHENOL, PROPYLENE GLYCOL, GLYCOL PALMITATE, ARACHIDYL ALCOHOL, OLIGOPEPTIDE-10, SODIUM HYALURONATE, CYCLOPENTASILOXANE, BENZYL PCA, CETEARYL GLUCOSIDE, DIMETHICONE, BEHENYL ALCOHOL, ARACHIDYL GLUCOSIDE, XANTHAN GUM, BUTYLENE GLYCOL, DECYL GLUCOSIDE, C30-45 ALKYL CETEARYL

Substancjami aktywnymi są cytrynian trietylu, GT peptide-10, filtry chemiczne UV i kwas hialuronowy. Krem nie zawiera retinoidów ani antybiotyku, więc możecie kupić go bez recepty, ale pamiętajcie, że jeśli macie większe problemy z trądzikiem, nie zastąpi on leczenia dermatologicznego.


Jeśli chodzi o ochronę przed promieniowaniem, jestem zadowolona. Oczywiście, przy takich temperaturach, trzeba powtarzać aplikację co kilka godzin, ale mogę Was zapewnić, że filtr działa jak należy. Nos i okolice oczu, które u mnie praktycznie każdego lata były spieczone na raka, tym razem nabrały lekko brązowego koloru, bez podrażnień i oparzeń. Podsumowując - jeśli macie problemy z nadmiernym przetłuszczaniem cery, bądź trądzikiem i szukacie dobrego filtra, Synchroline Aknicare Sun Teintee to coś dla Was! Jest to dermokosmetyk, więc kupić możecie do jedynie w aptekach. Cena za 50 ml tubkę oscyluje w granicach 50 zł, co moim zdaniem nie jest dużą kwotą.

A Wy, jakich filtrów używacie latem? :)

P.S.
Przypominam, że do niedzieli możecie zgłaszać się do rozdania, w którym do zgarnięcia jest zestaw profesjonalnych kosmetyków do włosów. Link [TUTAJ].


Nowości ze sklepu Cocolita.pl - Freedom Makeup, Beauty Crew

Kilka dni temu dotarła do mnie paczka z nowościami ze sklepu cocolita.pl. Zdecydowałam się na produkty nowej na polskim rynku marki kosmetyków kolorowych - Freedom Makeup, a także na pędzle Beauty Crew. Przyznam, że jestem zaskoczona jakością zarówno kolorówki, jak i pędzli, ale więcej napiszę Wam w recenzjach poszczególnych produktów :) Do zamówienia dołączone były cukierki, które... niestety nie dotrwały do zdjęć :D


Zacznijmy od kosmetyków Freedom Makeup, które są łudząco podobne do Makeup Revolution - nie sądzicie? :) Zarówno opakowaniami, jak i jakością przypominają mi właśnie wyżej wspomnianą markę, którą - nie ukrywam - bardzo lubię, więc z Freedom też pewnie się polubimy. 

Skusiłam się na dwa, iście letnie odcienie szminek Pro Lipstick Now: od prawej Juicy Lips i Candy Sweet. Jedna taka szminka to koszt... pięciu polskich złotych :D Kolory są nasycone i, jak na tak niską cenę, trwałe, więc będą w użyciu przez całe wakacje :) Kolory na zdjęciu nieco przekłamane - w rzeczywistości są to pastelowa brzoskwinia i soczysta fuksja. Dostępne TUTAJ.


Bronzer Pro Glow o wdzięcznej nazwie Purr znalazł się w zamówieniu głównie przez moje srocze zapędy - lubię wszystko, co pięknie wygląda :D Kolor jest bardzo delikatny, więc będę go używać raczej jako pudru korygująco-rozświetlającego, ale nic nie odejmie mu uroku :) Kosztuje 12,50 zł, a kupić możecie go TUTAJ

Paleta 6 matowych cieni Shade & Brighten Mattes Kit to była miłość od pierwszego wejrzenia! Kolory cieni pozwolą na wykonanie zarówno delikatnego, dziennego makijażu, jak i wieczorowego smokey. Brakowało mi takiej paletki, którą będę mogła zabrać w podróż - ta jest niewielka, a cienie świetnie napigmentowane, więc spokojnie mogę wrzucić ją do kosmetyczki urlopowej. Jej cena to również 12,50 zł, do nabycia TUTAJ


Dwa kolejne kosmetyki to raczej gadżety, pozwalające na przedłużenie trwałości makijażu. Nie będę ich, rzecz jasna, używać na co dzień, a tylko na większe wyjścia, gdy będę musiała wyglądać nienagannie przez całą noc. Są to matująca baza pod makijaż Pro Mattify i spray utrwalający Pro Fixing Spray. Jeszcze ich nie używałam, bo w te upały w ogóle się nie maluję (i tak wszystko by spłynęło po 5 minutach), ale jak tylko nadarzy się okazja, nie omieszkam ich dokładnie przetestować. Baza kosztuje 25 zł (TUTAJ), a utrwalacz 17,50 zł (TUTAJ). 


Pędzle do makijażu Beauty Crew (te, które otrzymałam) są w większości wykonane z  naturalnego włosia, bardzo mięciutkie i puchate, a także solidnie wykonane. Wyglądem nieco przypominają Hakuro, jeśli chodzi o jakość - też jest podobnie :) Mają długie, wygodne trzonki, a po praniu nie zmieniają swojego ksztaltu. Te czarne na początku trochę farbowały, ale po kilku myciach problem zniknął.


Ja posiadam w swojej kolekcji 13 z 19 dostępnych w sklepie - wszystkie możecie podejrzeć TUTAJ. Spójrzcie tylko na ich ceny! Pędzle do oczu są tanie jak barszcz! Te do twarzy trochę droższe, ale są naprawdę świetne jakościowo. Mam nadzieję, że będą mi długo służyć, bo zapowiadają się nieźle :)




Zabieram się do testowania, a Was pytam - o czym chciałybyście najpierw poczytać?
Co spośród moich nowości najbardziej Was zainteresowało? :)


ShinyBox lipiec 2015, Perfect Beauty - say yes!


Pod koniec zeszłego miesiąca dotarła do mnie najnowsza, lipcowa edycja ShinyBox. Pudełko nosi nazwę Perfect Beauty - say yes! i zostało stworzone przy współpracy z serwisem twojasuknia.pl, który specjalizuje się w sprzedaży sukien ślubnych.

Z kosmetykami z zestawu mamy zabdać o swoją cerę, pobudzić skórę do odnowy, zapewnić sobie profesjonalną depilację, a nasze stopy mają stać się aksamitnie gładkie. Dodatkowo inteligentny krem do opalania pozwoli nam cieszyć się do woli letnim słońcem - jak obietnice mają się do rzeczywistości? :)




Zawartość boxa to 4 kosmetyki pełnowymiarowe, jeden w wersji podróżnej i dwie miniatury. Tym razem postawiono na pielęgnację i, ku uciesze klientek, w lipcowym Shiny nie znalazł się ani jeden kosmetyk kolorowy z Glazel... :D

Zajrzyjmy do środka!


ETRE BELLE, Krem do opalania Sun Care SPF30, 105 zł/75 ml - miniatura 40 ml

Inteligentny krem o delikatnym zapachu jest kombinacją substancji pielęgnujących i nawilżających, takich jak pantenol, alantoina, mocznik i seryna. Zapewnia skórze pełną ochronę przed słońcem, pozostawiając ją gładką, silną i elastyczną. Produkt nie zawiera parabenów, parafiny i olejów mineralnych. 

Za oknem skwar, sezon urlopowy w pełni, więc niedługo będę mogła dokładnie przetestować krem. Na razie używałam go na twarz - ładnie pachnie, szybko się wchłania, nie bieli, a co najważniejsze, nie zawiera parabenów i parafiny, więc nie muszę się martwić, że mnie zapcha. Taka miniatura jest idealna na wakacyjne wyjazdy, bo nie zajmuje dużo miejsca w kosmetyczce i nie trzeba zabierać ze sobą dużej butli. Nie wiem tylko, dlaczego krem ma tak wysoką cenę... Myślę, że nie byłabym w stanie wydać aż tyle na krem z filtrem, którego używam tylko podczas wakacji.


NOREL, Krem hialuronowy, 49 zł/50 ml - miniatura 25 ml

Krem o aksamitnej konsystencji dla skóry suchej i normalnej, z równoczesnymi objawami odwodnienia - szorstkością i łuszczeniem naskórka. Tworzy na skórze delikatny, jedwabisty film ochronny niwelujący suchość i napięcie naskórka. Intensywnie nawilża, uzupełniając niedobory wilgoci w skórze przez wiele godzin.

Marka Norel jest mi nieznana - co prawda pojawiła się jakiś czas temu w Shiny, ale wtedy był to krem niemający nic wspólnego z pielęgnacją twarzy :) Na razie mogę powiedzieć, że dobrze sprawdzał się podczas chłodniejszych dni. Teraz obawiam się, że w ciągu dnia może spływać, ponieważ nie wchłania się całkowicie, a pozostawia na skórze, wspomniany wyżej, ochronny film. Dobrze nawilża i łagodzi uczucie ściągnięcia - jestem na tak!


FARMONA, Peeling myjący Tutti Frutti, 5 zł/100 ml - travel size

Tutti Frutti to pełne soczystej świeżości kosmetyki dla wszystkich, którzy cieszą się życiem. Odkryj soczyste orzeźwienie gruszki i żurawiny, kiwi i karamboli, oraz wiśni i porzeczki. Poczuj się owocowo. 

Bardzo lubię całą serię Tutti Frutti, dlatego bardzo ucieszyłam się z obecności tego peelingu w pudełku. Pachnie świeżo, owocowo, intensywnie, poza tym nieźle radzi sobie z usuwaniem martwego naskórka i oczyszcza skórę. Czego chcieć więcej? :)


SILCATIL, Sztyft ochronny, 19 zł/szt.

Skutecznie chroni stopy przed otarciami oraz zapobiega powstawaniu pęcherzy i odcisków. Zawiera skwalan oraz olej jojoba, które dodatkowo intensywnie odżywiają i nawilżają skórę, a także zwiększają jej elastyczność.

Latem stawiam na wygodę i nie narażam moich stóp na otarcia i pęcherze, dlatego sztyft pójdzie w ruch dopiero przed jakąś imprezą, gdy założę szpilki. Mam nadzieję, że sprawdzi się w swojej roli i ochroni stopy przed uszkodzeniami. Opakowanie jest praktyczne i ułatwia nakładanie produktu, a w dodatku wszędzie się zmieści, ze względu na niewielkie rozmiary :)


SHEFOOT, Krem odżywczy, 19,90 zł/75 ml

Opracowany, by odżywiać i uelastyczniać przesuszoną skórę stóp i zapobiegać mikropęknięciom. Wzbogacony płynną keratyną i elastyną, które wzmacniają płytkę paznokcia. Olej arganowy i witamina E nawilżają, ujędrniają i regenerują, a masło shea tworzy na powierzchni skóry ochronny film. 

To zdecydowanie hit tego pudełka! Latem często zapominamy o nawilżaniu stóp, a to największy błąd - przez to skóra robi się szorstka, twarda i zaczyna pękać. Krem nie dość, że ma naprawdę bogaty skład, to świetnie radzi sobie ze zmiękczaniem skóry. Pięty już po dwóch użyciach miałam jak bobasek, a paznokcie wyglądały dużo lepiej, niż wcześniej. Zapach tego kremu tak mi się spodobał, że czasem smaruję nim też ręce. Jestem mega zadowolona!


DOVE, Dezodorant Beauty Finish, 11,99 zł/szt.

Dezodorant Dove Beauty powstał, aby twoje pachy były jeszcze bardziej zadbane. Zawiera 1/4 kremu nawilżającego, który odżywia skórę pod pachami, pozostawiając ją miękką i miłą w dotyku. Zapewnia 24h ochronę.

Antyperspirantów w Shiny było w ostatnim czasie zbyt dużo... W dodatku nie przepadam za dezodorantami Dove (drugą opcją była Rexona), więc nie byłam entuzjastycznie nastawiona do tego produktu. Pachnie pięknie, ale słabo radzi sobie z ochroną przed poceniem, tym bardziej teraz, gdy temperatury grubo powyżej trzydziestki... 


COSMODERMA, Pasta cukrowa Sweet Skin, 29 zł/170 g

Pasta cukrowa Sweet Skin ułatwia nie zawsze przyjemny zabieg depilacji. Zawiera wyłącznie naturalne składniki i można stosować ją na skórę skłonną do alergii. Depilacji może zostać poddane całe ciało, jak i delikatne partie twarzy, ponieważ zabieg jest praktycznie bezbolesny. Skóra po zabiegu jest gładka, delikatna i odżywiona. 

Bardzo chciałam spróbować tego sposobu depilacji, jednak za nic w świecie nie potrafię uzyskać takiej konsystencji pasty, żeby wykonać zabieg bez problemów. Za każdym razem byłam cała poklejona, a włoski wyrwałam może ze 4... Szkoda, bo miałam nadzieję na bezbolesne i trwałe usunięcie niechcianego owłosienia. Może ktoś używał tej pasty i podpowie mi, jak się z nią prawidłowo obchodzić?

____________________________________

Podsumowując - w pudełku znalazły się zarówno świetne kosmetyki (krem Norel, She Foot i peeling Farmony), które od razu skradły moje serce, ale też takie, które odłożyłam na półkę i mam nadzieję, że kiedyś ich użyję (szytf Silcatil, pasta cukrowa Cosmoderma). Co do kremu z filtrem, uważam, że powinien znaleźć się w pudełku przed wakacjami, a nie w połowie, kiedy większość już była na urlopach - niemniej jednak na pewno go zużyję, bo jest naprawdę dobry. Nie wiem też na czym polegała współpraca z serwisem twojasuknia.pl - w środku brak jakiejkolwiek ulotki, rabatu, informacji na ten temat - ktoś coś wie? :D



Z lipcowej edycji jestem zadowolona - na potwierdzenie wrzucam zdjęcie Lily, której bardzo spodobał się dezodorant z Dove. Chyba jej go oddam :D


AddThis