Najlepsza baza pod cienie - Lumene, Beauty Base Eyeshadow Primer

Baz pod cienie używam rzadko. Równie rzadko jak samych cieni do powiek - mój codzienny makijaż oczu to zazwyczaj tylko tusz do rzęs. Baza pod cienie przydaje się jednak, gdy mam większe wyjście - imprezę, wesele, uroczysty obiad. Moje powieki są dość problemowe, bo tłuszczą się i wszystkie cienie już po 2-3 godzinach zbierają się w załamaniu. Dlatego na co dzień, gdy mam mało czasu na zrobienie makijażu, powieki zostają w wersji "naked". Zrezygnowałam z nakładania na nie czekogolwiek, oprócz niewielkiej ilości pudru. Teraz już wiem dlaczego - bo wcześniej nie słyszałam o Eyeshadow Primer od Lumene... :)


Baza to kosmetyk, który pozwala na to, żeby makijaż oka utrzymał się nienaruszony przez całą noc i zapobiega zbieraniu się cieni w załamaniu powieki. Miałam okazję przetestować już kilka tego typu "utrwalaczy". Jedne były lepsze, drugie gorsze, ale żaden nie dorównywał temu, o którym dzisiaj piszę. Beauty Base Eyeshadow Primer fińskiej marki Lumene jest porównywana na blogach do kultowej i najlepszej w świecie bazy ArtDeco, o której słyszała chyba każda dziewczyna, która choć trochę interesuje się makijażem. 


Niewielka, długa i wąska tubka, o pojemności 7ml, skrywa w sobie dość gęstą, jasnobeżową maź, którą wydobywa się przez dzióbek - taki, jak w kremach pod oczy. Kosmetyk, mimo swej gęstej konsystencji, nie klei się i bezproblemowo wklepuje w powiekę. Szybko zasycha, więc nie musimy długo czekać z nakładaniem cieni. 

Producent zaleca, aby po nałożeniu bazy na powiekę, dodatkowo ją przypudrować, ale mnie to się zdarzało rzadko. I bez pudru jest świetna :) Dobrze wyrównuje kolor skóry powiek, maskuje wszelkie żyłki i cienie, nie roluje się, nie zbiera w załamaniach, nie spływa i utrzymuje cienie w ryzach nawet 10 godzin. Tak, sprawdziłam na własnej skórze - od rana do wieczora cienie na oku wyglądały tak samo!


Oprócz tego świetnie podbija kolory cieni. Dzięki niej zaczęłam używać nawet tych, które wcześniej, bez bazy, były na powiece niewidoczne. Sprawia również, że eyelinery, które były mało nasycone i bardziej szare, nabierają głębokiej czerni. Zobaczcie same, poniżej cień z Wibo, który bez bazy wygląda mało atrakcyjnie:


Cudo od Lumene jest niesamowicie wydajne - przynajmniej dla mnie, przy rzadkim wykonywaniu pełnego makijażu oka. Jej data przydatności po otwarciu wynosi dwa lata i nie wiem, czy będę w stanie zużyć ją do końca :) Obecnie jest dla mnie bazą idealną i nie szukam już niczego lepszego.

Beauty Base Eyeshadow Primer możecie kupić w sklepie BodyLand.pl. Obecnie jest ona w promocji i kosztuje 15 zł (cena regularna 29,99zł). Kliknięcie w obrazek poniżej przekieruje Was bezpośrednio do produktu:



Listopadowa nowość - Lovely, Sculpting Powder

Rzadko zdarza mi się testować coś, co dopiero wchodzi na rynek i nie można tego dostać w sklepach. Wiąże się z tym pewne ryzyko - bo przecież coś może uczulić, albo zwyczajnie się nie sprawdzić - ale i też przyjemność - bo fajnie jest mieć dany kosmetyk przed wszystkimi :) Ową przyjemność umożliwił mi ShinyBox, przesyłając niewielki zestaw jeszcze cieplutkich kosmetyków Wibo i Lovely.


Paleta pudrów do konturowania twarzy Sculpting Powder pojawi się w drogeriach dopiero w listopadzie. Nie wiem jeszcze ile będzie kosztowała (chociaż biorąc pod uwagę ceny kosmetyków Lovely, pewnie około kilkunastu złotych) , ale opis brzmi tak:

Odcień Matte pozwala na perfekcyjne wykończenie i wygładzenie niedoskonałości cery. Doskonale utrwala makijaż przy zachowaniu naturalnego wyglądu. Odcień Sun wyrównuje kontur twarzy i podkreśla opaleniznę. Odcień Shine rozświetla skórę nadając jej blasku
Puder Sculpting nie zatyka porów, pozwala skórze oddychać i w naturalny sposób chroni przed promieniowaniem UV. Odpowiedni dla każdego rodzaju cery. 

Opakowanie jest duże, wypukłe i.. plastikowe, a więc typowe dla Lovely. Nie zawiera lusterka ani aplikatora. Mieści w sobie 15g pudrów, co oznacza, że na jeden kolor wypada 5g - niemało :) Ogólnie rzecz biorąc, uważam, że taka paleta jest bardzo fajnym i praktycznym rozwiązaniem, bo wcześniej żadna z łatwo dostępnych i tanich marek na to nie wpadła, ALE...
No właśnie, jest jedno ale - pudełko jest podzielone na trzy części. Dość wąskie części. Chcąc więc nałożyć na pędzel tylko bronzer, lub tylko rozświetlacz, i tak zahaczymy o puder.


Kolory są dość "łagodne" i niezbyt intensywne, więc nawet dziewczyny, które dopiero zaczynają swoją przygodę z konturowaniem twarzy, nie zrobią sobie nimi krzywdy. Dodatkowo, na odwrocie opakowania jest ilustracja i instrukcja, które kolory nakładać na jakie części twarzy - za to duży plus :) 
Bronzer jest brązowo-złoty, w zimnej tonacji, z delikatnym połyskiem. Bardzo podobny do Waikiki od Lily Lolo. Rozświetlacz w opakowaniu wygląda na brudny róż, ale po roztarciu na twarzy zostawia piękną, mieniącą się, ale nienachalną taflę. Najmniej podoba mi się puder, który jest transparentny i owszem, matuje, ale na bardzo krótko. Być może posiadaczki innych rodzajów cer będą z niego zadowolone, ale  na mojej (tłustej) się nie sprawdził.





Na zdjęciu powyżej wszystkie 3 kolory. Od prawej: Sun, Matte i Shine. Prawda, że są bardzo ładne? :) Wszystkie bezproblemowo nakłada się na twarz, nie pylą się, nie osypują i są trwałe. Uważam, że paleta Sculpting Powder to świetne rozwiązanie dla początkujących, ale też i dla tych bardziej obytych, które potrzebują czegoś praktycznego, w neutralnych odcieniach, do zabrania w podróż. Po co pakować do walizki trzy kosmetyki, skoro możemy wziąć jeden? :)


P.S.
Przepraszam za zdjęcia w różnym oświetleniu, ale jesień jest zmorą dla blogerki bez lampy - same rozumiecie :D Recenzję uzupełnię o zdjęcie pudrów na twarzy, ale dopiero za jakiś czas. Przechodzę kurację kwasami i zbliżenie na łuszczącą się skórę byłoby mało estetyczne :)




Francuski flirt z Lily Lolo

Uwielbiam czerwień na ustach. Większość moich szminek jest właśnie w odcieniu czerwieni. Zimna, ciepła, krwista, pomidorowa - nieważne. Ważne, żeby była czerwona, bo właśnie w takim kolorze czuję się najlepiej :)

Szminki są jednak różne. Większość niestety wysusza delikatną skórę warg, są też takie, które nic z nimi nie robią. A co, gdyby powstała naturalna szminka, która nawilża i pielęgnuje usta, a w dodatku ma piękny kolor?



Odpowiedź jest prosta: malowałabym się nią codziennie. No i maluję, bo taka szminka istnieje (!!!), chociaż wcześniej o niej nie słyszałam :) Mowa o Natural Lipstick od Lily Lolo, która dostępna jest w dziesięciu kolorach. Ja postawiłam na ciepłą, stonowaną czerwień, idealną na jesień, czyli French Flirt. 

Producent zapewnia, że "wyjątkowa, naturalna formuła kremowych szminek Lily Lolo gwarantuje głęboki kolor oraz fantastyczne nawilżenie. Każdy odcień daje piękny, naturalny połysk. Ponadto, dzięki zawartości witaminy E oraz ekstraktu z rozmarynu, pomadki Lily Lolo odpowiednio odżywią Twoje usta." Jak jest w praktyce?



Będę to pisać przy każdej recenzji kosmetyków Lily Lolo (a jeszcze kilka ich będzie :P) - ich nowe opakowania są po prostu idealne! Biało-czarne, matowe, eleganckie, proste, minimalistyczne, solidne, dobrze wykonane. Takie opakowania powinny mieć wszystkie kosmetyki kolorowe :)

Konsystencja szminki jest idealna - nie za miękka, nie za twarda, kremowa, sunie po ustach jak masło. Mimo naturalnego składu, sztyft zachowuje swoją postać nawet pod wpływem wysokiej temperatury i nie rozpuszcza się. Francuski Flirt świetnie się rozprowadza, nie zbiera się w załamaniach i nie podkreśla suchych skórek, co dla mnie jest bardzo ważne, bo często zapominam o peelingu.



Kolor zachwycił mnie swoją intensywnością - spodziewałam się raczej czegoś transparentnego, czegoś w stylu Color Whisper. Szminka jednak już po jednej warstwie kryje całkiem przyzwoicie. Jeżeli chodzi o trwałość, nie jest zaskakująco duża, bo około 3-4 godzin bez jedzenia i picia. Na szczęście "zjada się" równomiernie, więc nie ma obaw, że zostanie nam tylko kontur. 

Zerknijcie tylko na skład (zdjęcie powyżej) :) Znajdziecie w nim m.in. olej rycynowy, olej jojoba, naturalne woski, olej słonecznikowy, ekstrakt z rozmarynu i witaminę E. Nic więc dziwnego, że szminka oprócz tego, że ma piękny kolor, pielęgnuje i nawilża usta. A tak prezentuje się w całej okazałości:



Pięknie wygląda na ustach i jest idealna na jesień :) Oprócz tego rzeczywiście nawilża i pielęgnuje - wcześniej miałam problem z suchymi i spierzchniętymi ustami, a teraz, gdy regularnie maluję się French Flirt'em, mogę o tym problemie zapomnieć. Jest moim hitem i pragnę innych kolorów, jest tylko jedno ALE: gdyby tylko trzymała się ust trochę dłużej... 

Naturalna szminka Lily Lolo kosztuje obecnie 48,90zł/4g, a możecie kupić ją w sklepie COSTASY.



ShinyBox październik 2014: Think Pink

Jak wiecie (lub też nie), październik jest miesiącem "różowej wstążeczki" czyli miesiącem walki z rakiem piersi. Zewsząd docierają do nas wiadomości o kontrolowaniu się i regularnym samobadaniu - profilaktyka i wczesne wykrycie choroby to większe szanse na wyleczenie.

Właśnie z tą tematyką związane jest październikowe pudełko ShinyBox, opatrzone nazwą Think Pink. Zawartość boxa ma pomóc nam na nowo odkryć swoją kobiecość i pokochać swoje ciało ;)



Pudełko dostałam wczoraj wieczorem, ale światła było za mało, żeby robić zdjęcia. Dziś wcale nie jest lepiej, bo pogoda nie rozpieszcza, ale muszę się pochwalić zawartością :)

Podstawowy box zawierał w tym miesiącu 3 pełnowymiarowe kosmetyki i dwie dość pokaźne miniatury. Ja w swoim ambasadorskim pudełku znalazłam oprócz tego inne niespodzianki - produkty, które mogły otrzymać subskrybentki w ramach losowania. 


Pudełko było dość ciężkie i wypchane po brzegi, więc nie czekałam z odpakowywaniem do teraz. Wybaczcie mi, ale wszystkie kosmetyki są już zmacane i powąchane :P Zajrzyjmy do środka:


1. NOREL, Żel ujędrniający biust, 50 zł/250 ml - miniatura 75 ml

Preparat o konsystencji lekkiego krem-żelu, zalecany do codziennej pielęgnacji biustu, szyi i dekoltu. Produkt działa jak naturalny lifting, sprzyja utrzymaniu jędrnej i napiętej skóry.

Marka Norel jest stosunkowo nowa na polskim rynku - nie znam jej, ale na kilku blogach już pojawiały się ich kosmetyki. Żel jest nawiązaniem do głównej tematyki pudełka, czyli profilaktyki raka piersi. Nie oczekuję powiększenia biustu o dwa rozmiary, a jedynie lekkiego ujędrnienia i napięcia skóry. Już sam masaż dużo daje, więc co wieczór będzie(...my) smarować :)


2. ISADORA, Pomadka Perfect Moisture Lipstick, 55 zł/4,5g - miniatura 2,5g

Kremowa pomadka dzięki zawartości olejków roślinnych intensywnie nawilża i pielęgnuje delikatną skórę ust, a zawarty w niej pantenol chroni usta przed działaniem niekorzystnych czynników zewnętrznych.

Trafił mi się numerek 148, o nazwie Red Rush. Ojj.. Wyczuwam miłość :) Wiecie, że uwielbiam czerwone szminki, a ta ma tak niespotykany i piękny kolor, że chyba będę z nią spać :D W opakowaniu to krwista czerwień, a na ustach nabiera trochę malinowego odcienia. W dodatku jest malutka i poręczna, więc będzie idealna na imprezy - nie zajmuje dużo miejsca w torebce. 


3. YASUMI, Clean&Fresh Silky Powder, 49zł/50ml - produkt pełnowymiarowy

Puder do codziennego oczyszczania skóry, idealny dla każdego rodzaju cery. Usuwa zanieczyszczenia oraz delikatnie złuszcza martwe komórki naskórka. Nie wysusza i nie podrażnia skóry.

O pudrze czytałam już wcześniej, na innych blogach. Były to raczej pozytywne recenzje, więc zapragnęłam go mieć - podobno świetnie sprawdza się w przypadku cer tłustych i mieszanych (takich jak moja). Wieczorem użyłam i... przepadłam :) Buzia mięciutka i gładziutka jak pupcia niemowlaka, a w dodatku dokładnie oczyszczona! No i jaki fajny bajer - puder do mycia twarzy. Więcej napiszę Wam o nim za kilka tygodni :)


4. PAESE, Odżywka do paznokci, 18zł/9ml - produkt pełnowymiarowy

Zróżnicowana i szeroka gama odżywek marki Paese została przygotowana z myślą o paznokciach wymagających szczególnej pielęgnacji i odżywienia.

Co prawda odżywek do paznokci mam spory zapas, ale wybielacza jeszcze nigdy nie używałam. Może dlatego, że na szczęście żaden lakier nie przebarwił mi płytki? :) No cóż, poleży w szufladzie i pewnie kiedyś pójdzie w ruch. Na razie czekam, aż pazury mi odrosną.


5. BIAŁY JELEŃ, Hipoalergiczny płyn micelarny, 11,90zł/200ml - produkt pełnowymiarowy

Delikatnie oczyszcza skórę twarzy, wokół oczu i ust z makijażu i wszelkich zanieczyszczeń. Nie powoduje szczypania ani łzawienia oczu. Odpowiedni dla osób noszących szkła kontaktowe. Nie zawiera: alergenów, parabenów, silikonów, barwników i alkoholu.

Markę Biały Jeleń znam i lubię. Ich kosmetyki są tanie, dobre, a w dodatku polskie :) Płyn micelarny jest ich nowością - zaskoczyła mnie niska cena i fajny skład. Użyłam, powąchałam, stwierdziłam, że jest całkiem spoko i będę go testować dalej :) Dobrze radzi sobie z usunięciem makijażu, nie miał problemu nawet z wodoodpornym tuszem do rzęs. Twarz po jego użyciu jest odświeżona i nie klei się. Czego chcieć więcej? :)


Zestaw Wibo, w skład którego wchodzą: pomadka do ust Glossy Temptation, tusz do rzęs Boom Boom, paletka cieni z jedwabiem Silk Wear i paleta do konturowania twarzy Sculpting Powder od Lovely. 

Wszystkie kosmetyki pojawią się w drogeriach Rossmann już w listopadzie. Godna uwagi jest na pewno paleta pudrów do konturowania twarzy z Lovely - już obfociłam, więc napiszę o niej za jakiś czas i pokażę, jak wygląda na twarzy. Maskara Boom Boom nie tylko ma śmieszną nazwę, ale ogromną, silikonową szczoteczkę z drobnymi ząbkami. Na razie skleja rzęsy, więc dam jej trochę czasu, żeby podeschła ;)


LICHTENA, Krem łagodzący do skóry wrażliwej, 50zł/25ml - produkt pełnowymiarowy

Dermokosmetyk, przeznaczony do wrażliwej i skłonnej do podrażnień skóry, który normalizuje skórę wrażliwą i zwiększa odporność na wpływ czynników podrażniających, zarówno egzogennych jak i endogennych.

Kolejny strzał w dziesiątkę. Jestem teraz w trakcie kuracji kwasem mlekowym, a co za tym idzie, moja skóra jest wrażliwa i potrzebuje tłustego, dobrze nawilżającego kremu, który złagodzi podrażnienia. Już używałam - pięknie pachnie, ale nie nadaje się pod makijaż, bo zostawia tłustą warstewkę. 


Dodatkowo opakowanie chusteczek zmywających lakier z paznokci marki Jelid. Z tego, co widziałam, w podstawowej wersji boxa były dwie takie chusteczki. Producent zapewnia, że jedna chusteczka zmyje 10 paznokci - próbowałam i już mogę napisać, że to nieprawda :) Ale fakt faktem, radzą sobie ze zmywaniem lakieru, są bardzo poręczne, praktyczne i przydatne, chociażby w podróży. 

Mnie zawartość październikowego pudełka bardzo przypadła do gustu, chociaż na początku, oglądając zdjęcia na Facebooku, nie byłam zadowolona. Najbardziej jestem zadowolona z pudru Yasumi i szminki - miłość od pierwszego użycia :) 

A jak Wam podoba się Think Pink? Recenzję jakiego kosmetyku chciałybyście przeczytać? :)


Maska idealna - Dr.Organic, Organic Moroccan Argan Oil, Restorative Treatment Conditioner

W kwestii wyboru odżywek i masek do włosów, coraz większą uwagę zwracam na składy. Staram się unikać parabenów, silikonów, sztucznych barwników i innych chemicznych dodatków - silikony mam w serum na końcówki i to mi wystarcza. Oczywiście, nie rezygnuję z używania drogeryjnych masek. Nie mówię, że są złe, ale czasem wolę dać moim włosom sporą dawkę naturalnego wzmocnienia.


Organiczna maska do włosów z marokańskim olejem arganowym Dr.Organic to nic innego, jak mieszanka olejów i ekstraktów roślinnych. Jest odpowiednia dla wegetarian i wegan - kosmetyki tej marki nie są testowane na zwierzętach. Restorative Treatment Conditioner ma odżywiać, wzmacniać włosy, odbudowywać je i chronić przed łamliwością. 

Jest zamknięta w plastikowym, 200 ml słoiczku, z wygodną klapką, którą łatwo otworzyć nawet mokrymi rękami. Dodatkowo, słoiczek zapakowano w kartonik, na którym znajdziemy podstawowe informacje o produkcie, takie jak skład, czy sposób użycia.


Maska, jak na maskę, ma dość rzadką konsystencję. Ale mimo tego, dobrze się ją rozprowadza i nie spływa z włosów. W związku z tym, potrzebowałam niewielkiej ilości kosmetyku, aby pokryć dokładnie całą ich długość. Pachnie intensywnie: naturalnie, orientalnie, ziołowo-olejowo. Takie zapachy lubię :)

Nakładałam ją zawsze po umyciu, na wilgotne włosy, potem zakładałam foliowy czepek, ręcznik i siedziałam tak przez ok. 10 minut. Po spłukaniu maski letnią wodą, już było czuć, że włosy są miękkie i śliskie. Gdy wysychały, było jeszcze lepiej: dokładnie nawilżone, błyszczące, lejące i łatwe do rozczesania włosy zdecydowanie zachęcały mnie do dalszego używania tego cuda.


Ale jeszcze bardziej przekonywał mnie skład. Jest długi, aczkolwiek bardzo bogaty, napchany samymi olejkami, wyciągami z roślin i naturalnymi ekstraktami.

Organiczne i naturalne składniki zawarte w masce to m.in.: olej arganowy, wyciąg z arganu, sok z aloesu, oliwa z oliwek, wyciąg z pomarańczy, olej goździkowy, olej z geranium, olejek ze skórki cytryny, olej paczuli, olej z liści cynamonu, olej z palisandru, olej z dzikiej miętyolej ze skórki mandarynki, wyciąg z wanilii, olej z mięty, wyciąg z owocu kigelii, wyciąg z hibiskusa, wyciąg z owocu baobabu i witamina E. 

Po prawie 2 miesiącach regularnego jej używania (1-2 razy w tygodniu) zauważyłam znaczną poprawę kondycji włosów. Końcówki mniej się rozdwajają, a włosy są miękkie i bardziej błyszczące. 


Organiczną Maskę z Marokańskim Olejem Arganowym możecie kupić w sklepie internetowym producenta [KLIK]. Kosztuje obecnie 39,95zł/200ml. Niemało, ale uważam, że cena jest stosunkowo niska, biorąc pod uwagę naturalny skład i świetne działanie :)


Etre Belle, Lash - Xpress & hyaluronic Mascara

W makijażu codziennym stawiam na podkreślenie oczu. Teraz, gdy moje rzęsy są w trochę lepszej kondycji, lubię je malować i testować różne tusze do rzęs. 
Bohaterem dzisiejszej recenzji jest maskara, która zbiera tyle samo negatywnych, co pozytywnych recenzji. Wniosek nasuwa się sam - można ją kochać, lub nienawidzić. 


Tusz Lash - Xpress & hyaluronic znalazłam we wrześniowym ShinyBoxie. Po pierwszym użyciu nie byłam zachwycona - tusz odbijał się na powiece i sklejał rzęsy. Zauważyłam, że konsystencja jest zbyt rzadka, więc postanowiłam dać mu czas i poczekać, aż trochę podeschnie.

Szczoteczka jest silikonowa, wygięta, z krótkimi, gęsto rozstawionymi ząbkami. Taką samą (lub bardzo podobną) szczotkę mają tusze Catchy Eyes Gosha i Pump Up Lovely, które na moich rzęsach dawały świetny efekt. Wymagania miałam więc duże, bo oczekiwałam wydłużenia, pogrubienia i podkręcenia w jednym. 


O dziwo, maskara dała radę! Szczoteczka nie jest za duża, a jej wygięty kształt i niewielkie, gęste ząbki sprawiają, że można dotrzeć do każdej, nawet najmniejszej rzęski i równomiernie pokryć ją tuszem.

Lash - Xpress & hyaluronic nie odbija się na powiece, nie kruszy w ciągu dnia i łatwo zmywa. Jednocześnie jest trwały, bo wytrzymuje nienaruszony ok. 10 godzin (tyle udało mi się wytrzymać z makijażem, potem musiałam już zmyć :P), a pewnie wytrzymałby jeszcze dłużej.


Rzęsy są wydłużone, pogrubione i lekko podkręcone już po jednej warstwie (efekt na zdjęciu poniżej). Dzięki zawartości kwasu hialuronowego, nie są sztywne, a miękkie i elastyczne. Tuszem można osiągnąć naprawdę świetny efekt - niemalże sztucznych rzęs - trzeba tylko nauczyć się "obchodzić" ze szczoteczką i poczekać, aż jego konsystencja będzie odpowiednia.


Na chwilę obecną jest to mój ulubiony tusz. Używam go codziennie i za każdym razem moje rzęsy wyglądają zjawiskowo (tak mi się przynajmniej wydaje, oceńcie same) ;)


Jedynym minusem może być jego wysoka cena i dostępność. Tusz Lash - Xpress & hyaluronic kosztuje 99,99zł, a kupić możecie go tylko w sklepie internetowym, bezpośrednio od producenta.





Naturalny duet w walce o piękną cerę - Puder Lodhar i Olej sezamowy

Dzisiejsza pogoda niestety nie napawa mnie optymizmem - na (nie)szczęście popsuła mi plany, więc korzystając z wolnej chwili, przedstawię Wam dwa naturalne kosmetyki, które od dłuższego czasu wspomagają moją walkę z zanieczyszczoną, skłonną do wyprysków cerą. Peeling Lodhar i Olej sezamowy stosowałam najczęściej w duecie, więc dlatego dzisiejsza recenzja będzie podwójna.


Zdaję sobie sprawę, że wiele z Was nigdy nie słyszało o pudrze/peelingu Lodhar. W internecie próźno szukać opinii na jego temat, a sam opis producenta zbyt wiele nie mówi. Postaram się więc powiedzieć Wam o nim nieco więcej ;)

Lodhar Powder zrobiony jest ze sproszkowanej kory wschodnioindyjskiego drzewa symplocos racemosa, która ma właściwości ściągające i antybakteryjne - jest więc idealny dla cery trądzikowej. Można używać go na dwa sposoby: jako peelingu lub jako maseczki. Ma postać proszku, ale nie jest tak drobno zmielony, jak np. glinki, dzięki czemu masując nim skórę, wykonujemy delikatny peeling. Nie zawiera żadnych chemicznych dodatków, jest w 100% naturalny. Pachnie dość charakterystycznie, ale jeśli nie przeszkadzają Wam zapachy glinkowych maseczek, do tego też przywykniecie :)


Należy połączyć go z wodą - jednorazowo wsypywałam do plastikowej miseczki ok. 1 łyżki proszku i dolewałam wody "na oko". Puder słabo wiąże wodę, więc należy jej dodawać stopniowo. Lepiej dolać mniej, niż przesadzić, bo potem mieszanka spłynie nam z twarzy. 
Zazwyczaj używałam go jako maseczki. Przygotowaną mieszankę zostawiałam na twarzy do momentu, aż zaczęła zasychać (ok. 10 minut), potem zwilżałam dłonie i lekko masowałam, robiąc w ten sposób peeling. Pozostałości dokładnie spłukiwałam wodą.


Skóra twarzy po takim zabiegu była dogłębnie oczyszczona, matowa, rozjaśniona i gładka, ale też trochę za mocno ściągnięta. Aby zniwelować ten efekt, nakładałam więc zamiast kremu olej sezamowy. 

Mój jest akurat marki Nacomi, dość popularnej ostatnio na blogach, jednak olej sezamowy ma w swojej ofercie wiele firm. Warto zwrócić na to, w jakim stopniu został on przetworzony - im mniej, tym lepiej  (dobrze, gdyby był zimnotłoczony). Dlaczego olej sezamowy? Bo zawarte w nim sezamol i sezamina dogłębnie oczyszczają skórę z toksyn, zmiękczają, nawilżają, a także mają działanie przeciwzmarszczkowe. 


Olej jest zamknięty w butelce z ciemnego szkła, wyposażonej w niewielki otwór. Jest gęsty, więc potrzeba niewielkiej jego ilości, aby pokryć całą twarz. Szybko się wchłania i nie pozostawia tłustego filmu na skórze. Pachnie pięknie - jeśli lubicie sezamki, ta woń powinna Wam się spodobać. Zamiast kremu sprawdzał się dobrze. Nawilżał, wygładzał, zmiękczał, ale nie zapychał. Zmiany trądzikowe były złagodzone.

Kilka razy użyłam go też do olejowania włosów. Efekt? Nawilżone, miękkie i gładkie kosmyki.


Przy regularnym stosowaniu peelingu i oleju zauważyłam, że moja cera wygląda znacznie lepiej. Twarz mniej się przetłuszcza, pory są mniej widoczne, zmiany trądzikowe pojawiają się rzadziej, a te, które już są, szybko się goją. Na początku pojawił się wysyp, bo cera się oczyszczała, ale teraz widzę poprawę. I chociaż na efekty musiałam trochę poczekać, uważam, że naturalna pielęgnacja cery trądzikowej z pomocą tego duetu jest warta zachodu.


Oba produkty pochodzą ze sklepu Family, a moje czytelniczki mogą kupić je taniej. Po wpisaniu haseł promocyjnych, otrzymacie peeling Lodhar (hasło: LODHAR) lub olej sezamowy (hasło: SEZAM) z 10% rabatem. 


Kosmetyki dostępne TUTAJ (peeling w cenie 14 zł) i TUTAJ (olej sezamowy 16,50zł/50ml).



Nowość od Lily Lolo, BB Cream Medium

Jak wiecie, kremy BB nie są rzeczą niezbędną w mojej kosmetyczce. Te, których używałam do tej pory, nie powaliły mnie swoimi właściwościami. Albo zapychały, albo wysuszały moją problematyczną cerę, a w dodatku próżno było w nich szukać jakiegokolwiek krycia.


Odkąd przerzuciłam się prawie w 100% na naturalną pielęgnację i makijaż, większą wagę przykładam do tego, co nakładam na twarz. Bez wahania więc wzięłam się za intensywne testowanie Kremu BB od Lily Lolo, w skład którego wchodzą odżywcze składniki o właściwościach przeciwstarzeniowych i nawilżających oraz mineralne pigmenty zapewniające wyrównanie kolorytu cery. Zdecydowałam się na ciemniejszy z dwóch dostępnych odcieni, czyli Medium.


Nowe opakowania minerałów Lily Lolo są po prostu fenomenalne! Biało-czarne, eleganckie, matowe i minimalistyczne. To zdecydowanie coś, co lubię ;) Krem BB jest zamknięty w tubce o pojemności 40 ml, dodatkowo wyposażonej w pompkę, co znacznie ułatwia nakładanie go na twarz. Aplikator nie zacina się, nie pryska i odmierza odpowiednią ilość kosmetyku. Pachnie pięknie, cytrusowo-orientalnie, zdecydowanie można w nim wyczuć obecność naturalnych składników. 


Konsystencja kremu jest na pierwszy rzut oka dość gęsta i treściwa, ale bezproblemowo rozprowadza się na skórze, dając subtelny, pudrowy efekt. Nie roluje się, nie zostawia smug czy plam i nie wysycha za szybko, więc w razie czego można wykonać małe poprawki. Krycie jest raczej niskie, ale kosmetyk pięknie wtapia się w naturalny odcień cery, wyrównując jej koloryt i maskując drobne zaczerwienienia i niedoskonałości. 


Przy dłuższym stosowaniu zauważyłam zdecydowaną poprawę nawilżenia skóry, a także jej wygładzenie. Jako, że mam wiele do ukrycia, używałam BB Cream jako bazy pod podkład. Także w tej roli sprawdza się świetnie - dobrze współgra zarówno z minerałami, jak i podkładami płynnymi. Makijaż wygląda na twarzy dobrze, nie ma mowy o efekcie maski, a w dodatku nie zapycha i nie zawiera silikonów, jak inne bazy. 

Na koniec zerknijcie na skład. Jest naprawdę dobry, pełno w nim naturalnych wyciągów i olejów - nic więc dziwnego, że ma zbawienny wpływ na cerę:


Krem BB od Lily Lolo możecie kupić w sklepie COSTASY. 
40 ml tubka kosztuje 65,90zł, a dostępne są dwa odcienie - Light oraz Medium.


RevitaLash® Advanced Eyelash Conditioner - efekty po 2 miesiącach kuracji

Po wielu przygodach, problemach i rozczarowaniach, nareszcie jesteśmy z A. "na swoim", więc spokojnie mogę wrócić do blogowania :) Mam nadzieję, że mimo mojej stosunkowo długiej nieobecności, nadal będziecie mnie czytać tak chętnie, jak wcześniej.

Na dziś przygotowałam recenzję odżywki do rzęs, o której słyszała już chyba każda z Was. Mowa o RevitaLash® Advanced Eyelash Conditioner - produkcie, który sprawia, że każdego możemy oczarować spojrzeniem :)

Wcześniej pod moimi postami zdarzały się komentarze, że zazdrościcie mi pięknych rzęs. Niestety, była to tylko i wyłącznie zasługa dobrego tuszu - moje rzęsy z natury były rzadkie, krótkie i proste (co zresztą zobaczycie na zdjęciu porównawczym). Zmienił to RevitaLash® - odżywka, która jest według producenta najbardziej skuteczna i bezpieczna na świecie. 

Produkt dostajemy w zafoliowanym, dobrze zabezpieczonym, solidnym pudełku. Sama odżywka jest zamknięta w opakowaniu identycznym jak te, w które pakuje się tusze do rzęs. Aplikatorem jest cienki, precyzyjny pędzelek, taki sam, jak w przypadku eyelinerów. 


Odżywki należy używać raz dziennie, wieczorem, po dokładnym oczyszczeniu i osuszeniu powieki. Nakłada się ją bardzo łatwo, bo tak jak eyeliner, tuż u nasady rzęs. Producent zaleca stosowanie niewielkiej ilości produktu (wystarczy tylko jedno pociągnięcie) - wtedy uzyskamy najlepsze efekty. Po więcej informacji odsyłam Was bezpośrednio na stronę internetową RevitaLash, gdzie znajdziecie również inne produkty oferowane przez markę.


Odżywka jest dostępna w dwóch wersjach pojemnościowych. 3,5 ml (6 miesięcy kuracji), oraz 2 ml (3 miesiące). Ja miałam tester, który zawierał 1 ml produktu i wystarczył mi na trochę ponad 2 miesiące, przy codziennym stosowaniu. 

Pierwsze efekty zauważyłam po ok. 3 tygodniach. Rzęsy zaczęły się podkręcać i były trochę ciemniejsze niż wcześniej. Potem przestałam już to kontrolować, bo z dnia na dzień, powoli stawały się długie i gęste - wreszcie były widoczne, nawet niepomalowane :) Efekty po 2 miesiącach kuracji możecie zobaczyć na zdjęciu poniżej. Wybaczcie mi, że nie kombinowałam z wkładaniem kartki pod powiekę, ale to, co RevitaLash zrobił z moimi rzęsami, widać i bez tego :) Po lewej rzęsy przed rozpoczęciem kuracji, po prawej zdjęcie robione dokładnie 2 miesiące później, a poniżej rzęsy pomalowane tuszem. 



Mimo, że na wielu blogach można przeczytać o efektach ubocznych, tzn. przyciemnieniu linii rzęs, podrażnieniu oczu, czy nawet przebarwieniu tęczówki, u mnie nic takiego się nie działo i nie dzieje (a zużywam już drugie opakowanie odżywki). Owszem, rzęsy wypadały, ale nie bardziej, niż przed rozpoczęciem kuracji - czasem wyleciała jedna, czy dwie, zazwyczaj podczas demakijażu. 

"Nowe" rzęsy są trochę niesforne - długie i czasem trudne do pomalowania, bo każdy włosek wywija się w inną stronę, ale wystarczy kilka dni praktyki i każdym tuszem możemy osiągnąć taki efekt, jaki chcemy. Już teraz jestem bardzo zadowolona z efektów, jakie dała odżywka, a przede mną jeszcze kolejne 2 miesiące jej używania :) Jedyną wadą może być zaporowa cena - 2 ml opakowanie, które wystarcza na ok. 3-4 miesiące, kosztuje 250 zł. Moim zdaniem jednak warto zainwestować, bo rzęsy wyglądają tak bajecznie, że każdym, nawet najtańszym tuszem osiągniecie teatralny efekt. 

Do kupienia w sklepie internetowym: sklep.revitalash.pl



AddThis