I'm feeling a change..

Piszę, żebyście się nie martwiły :)

Mój dzisiejszy i prawdopodobnie jutrzejszy dzień będą wyglądać tak:


Przeprowadzam się, a same pewnie wiecie ile z tym zachodu, ile trzeba stracić czasu i pieniędzy... :( Odezwę się, jak się rozpakuję, więc pewnie dopiero w poniedziałek po zajęciach.

Cóż, życzcie mi dużo siły i cierpliwości :)


Paznokcie: Wibo Express Growth 410

Pewnie któraś z Was miała kiedyś taką sytuację: chcecie pomalować paznokcie, zaglądacie do pudełka z lakierami, wybieracie jeden kolor, okej. Za chwilę Waszą uwagę zwraca inna buteleczka, też wyciągacie. Zaczynacie malować. Jeden paznokieć, drugi... I kusi Was "ten drugi". Kurde, dzisiaj przez pół dnia chodzę z jedną ręką pomalowaną czerwienią wpadającą w róż, a drugą brzoskwiniową, widoczną na zdjęciach poniżej. Aż wysłałam mmsa do Adriana i razem z mamą mi doradzali, który lepszy. Czy tylko ja tak mam, czy to normalka?



Dzisiaj w roli głównej uwielbiany przeze mnie nudziakowo-brzoskwiniowo-różowy lakier Wibo Express Growth, numer 410. Wiem, że blogerki dostały go w ostatnim Wibo Boxie, a ja go odkryłam wcześniej i to już moja druga buteleczka, dacie wiarę? :)

Lubię go za:
- uniwersalny kolor
- szybkie schnięcie (15 minut i po sprawie)
- trwałość (4 dni bez top coat'a)
- fajną konsystencję
- niską cenę :)



Patrzcie raczej na zdjęcia paznokci, bo w butelce na każdym wygląda inaczej. Kolor jest najlepiej uchwycony na ostatniej fotce :)

Dwie warstwy zupełnie wystarczają do zupełnego pokrycia paznokci. Lakier nie bąbelkuje, nie smuży i całkiem ładnie się błyszczy - na zdjęciach bez top coat'a. Bezproblemowo się zmywa i nie barwi płytki. Do tej pory miałam 4 lakiery z serii Express Growth i ten jest zdecydowanie moim ulubieńcem. Dobry na każdą okazję, subtelny, delikatny :)

Balsam (ultra)nawilżający - Eveline Extra Soft

Mam dzisiaj chwilę wytchnienia od załatwiania papierkowych spraw, pakowania się, prania i sprzątania, więc obiecuję nadrobić zaległości na Waszych blogach. Częściej jestem na Facebooku, więc polecam polubienie mojego fanpejdża - piszę codziennie co u mnie, czego możecie spodziewać się na blogu i wstawiam fotki.
Jak pewnie niektóre z Was wiedzą, w sobotę rano przeprowadzam się na stare śmieci, a od poniedziałku zaczynam zajęcia... Postaram się nie zaniedbywać bloga, ale z pewnością nie będę już pisać codziennie. Porobiłam dzisiaj zdjęcia na zapas (i przy okazji straszliwie zmarzłam), więc chyba dam jakoś radę :)

A dzisiaj recenzja balsamu Eveline, z którym nie do końca się polubiłam i już na samym początku przeraziła mnie ta wielka butla, bo często zmieniam kosmetyki do ciała. Niby 350 ml, ale ja standardowe 200 zużywam kilka miesięcy. Naprawdę, nie wiem kiedy ja to wykończę...


Ale do rzeczy. Producent zapewnia nas o szwajcarskiej formule balsamu, zmniejszeniu szorstkości i łuszczenia się skóry, 24-godzinnym ultra-super-hiper ekstremalnym nawilżeniu i cudownym działaniu kwasu hialuronowego, który jest w składzie. No fakt, w składzie jest, ale praktycznie na szarym końcu.. Za to na początku (oprócz wody) mamy olej kokosowy i sojowy, a zaraz po nich masło Shea. Fajnie? Fajnie.

Podoba mi się pomysł z pompką - zawsze wycisnę sobie tyle balsamu ile chcę, a poza tym nie muszę paluchami grzebać w słoikach, czy brudzić tubek i uważać, żeby mi się czasem nie wyślizgnęły z rąk. Konsystencja jest jednak zaskakująco rzadka, taka jakby "śliska", ale balsam mimo tego nie przecieka nam przez palce i bardzo dobrze rozsmarowuje się na skórze.


Zapach - dziwny.. Niby delikatny i niedrażniący, ale czuć w nim chemię. Nie spodobał mi się zbytnio, jednak szybko się ulatnia i po godzinie-dwóch jest już niewyczuwalny na skórze, więc wcale nie przeszkadza. Szybko się wchłania, już po paru minutach można się spokojnie ubrać. Czasem zdarzało mi się posmarować nim dwa razy pod rząd, bo sama nie wiedziałam, czy to się już wchłonęło, czy jeszcze nie używałam :D Niby wszystko ładnie, pięknie, ale...


...nie ma mowy o 24-godzinnym nawilżeniu. Skóra po wchłonięciu się balsamu jest miękka i troszkę bardziej gładka, ale ten efekt znika już po paru godzinach. I w tym miejscu zaznaczę, że nie mam skóry bardzo suchej, a raczej normalną.

Reasumując - nadaje się do skóry normalnej, a nie do suchej i bardzo suchej, jak mówi producent, a poza tym zapach może się nie spodobać, jest lekko chemiczny, wręcz apteczny. Przemawia do mnie jego niska cena, ok. 13 zł/350 ml.

Goodbye Damage czy goodbye Garnier? :)

Blogger postanowił dzisiaj popsuć mi jakość zdjęć przy dodawaniu. No cóż... Nie strzelam focha i nie zważając na przeciwności losu, piszę dla Was pierwszy od paru dni, normalny post (pomijając konkurs, w którym mało osób jak na razie wzięło udział, więc zapraszam). Drugi konkurs będzie za dni parę, prawdopodobnie już po mojej przeprowadzce (swoją drogą, jeszcze nie wiem jak będę robić zdjęcia), więc nie opuszczajcie mnie, bo mam dla Was niespodziankę, tym razem bez sponsorów, a od siebie :)

Rzadko sięgam po drogeryjne szampony, bo moja skóra reaguje na nie łupieżem. A już nigdy nie pomyślałabym, że sięgnę po szampon Garniera - z tej firmy sprawdziła się u mnie tylko odżywka z awokado i masłem Karite, z serii Ultra Doux, która pięknie pachniała i sprawiała, że włosy były mięciutkie, odżywione i pięknie lśniące. Reszta kosmetyków Garniera z włosami nic nie robiła...


Raczej nie sięgnęłabym po ten szampon sama z siebie, no ale... blogosferę opętała faza na serię Goodbye Damage. Opinie mocno podzielone, jedne dziewczyny pisały, że maska i odżywka super, drugie że bubel ponad buble... Postanowiłam się jednak skusić, bo opakowanie napawa mnie pozytywną energią, jest takie kolorowe iiii tak pięknie na mnie patrzyło... Kupione, trzeba spróbować. Jak wrażenia? :)


Doczytałam na opakowaniu, że szampon zawiera olejek z owoców Amli. No a jak wiadomo, olej Amla jest uwielbiany przez włosomaniaczki :) Nie spodziewałam się cudów, a zawarta na etykiecie obietnica, że rok zniszczeń cofnie się w tydzień, od razu włożyłam między bajki. Chciałam tylko, żeby szampon pełnił rolę szamponu i nie przetłuszczał włosów.

Pierwsze wrażenia? Śliczny zapach, przypominający zielone jabłuszko. Mocno owocowy, przyjemny, pobudzający, utrzymujący się dłuuugo na włosach. Świetnie się pienił, naprawdę niewielka ilość wystarczyła do dokładnego umycia moich długich kłaków. Konsystencja bardzo gęsta, dobrze się rozprowadza, nie spływa i nie przecieka przez palce.


A jak z efektami?
Pozytywnie mnie zaskoczyły, serio. Oczywiście końcówki rozdwojone jak były tak są, ale po kilku pierwszych myciach włosy stały się zdecydowanie bardziej miękkie i gładkie, jak po użyciu odżywki. Łupieżu nie wywołał, całe szczęście :) Rozczesywanie było ułatwione, układanie fryzury też, bo włosy zrobiły się sypkie i bardziej podatne na modelowanie. Cena zachęca, bo kosztuje jakieś 13-14 zł/400ml.

Miałyście, próbowałyście? :)

Buziaki przesyła
zasmarkana i ledwo mówiąca

Konkurs ze sklepem Ukryte w Słowach

Wraz ze sklepem Ukryte W Słowach, który w swojej ofercie ma m.in. najwyższej jakości kosmetyki biodynamiczne, biokosmetyki, kosmeceutyki, dermokosmetyki uznanych producentów, oraz znane i lubiane kosmetyki rosyjskie, przygotowałam dla Was konkurs.
Nie trzeba spełniać miliona wymogów, wystarczy być moim obserwatorem, polubić mnie na Facebooku (można fanpejdżem, ale będę dokładnie sprawdzać!), odpowiedzieć na krótkie pytanie i zostawić swój e-mail.



Wygrywają dwie osoby, a nagrodą są vouchery o wartości 30 zł do wykorzystania w sklepie. Niby mało, ale zawsze można zamówić sobie coś fajnego :)

Już dzisiaj mam małą nagrodę dla każdej z Was - rabat w wysokości 15% na zakupy w sklepie.
Wystarczy wpisać hasło SEKRETY15, przy podsumowaniu zakupów.


Regulamin konkursu:
1. Organizatorami konkursu są: właściciel bloga kosmetyczne-sekrety.blogspot.com i sklep Ukryte W Słowach.
2. Warunkiem koniecznym do wzięcia udziału w konkursie jest publiczne obserwowanie bloga i polubienie jego fanpage'a, oraz wypełnienie formularza zamieszczonego w poście.
3. Rozdanie trwa od 21 września do do 10 października 2013 roku.
4. Nagrodą w konkursie są vouchery dla dwóch osób na kwotę 30 zł do wykorzystania w sklepie Ukryte w Słowach w ciągu miesiąca od ich otrzymania.
5. Zwycięzcy zostaną wybrani przez właściciela bloga i poinformowani o wygranej mailowo, oraz w poście na blogu. Będą to dwie osoby, których odpowiedzi wyróżnią się spośród pozostałych.
6. Wyniki konkursu zostaną opublikowane w ciągu 7 dni od jego zakończenia.
7. Zgłoszenie do konkursu oznacza akceptację niniejszego regulaminu oraz przetwarzanie danych osobowych zgodnie z Ustawą o Ochronie Danych Osobowych (Dz.U.Nr 133 pozycja 883)
8. Rozdanie nie podlega Ustawie z dnia 29 lipca 1992 roku o grach i zakładach wzajemnych (Dz.U. z 2004 roku Nr 4 poz. 27).




Zapraszam do wzięcia udziału w konkursie, możecie też udostępniać informację na swoich blogach (lub na Facebooku), ale nie jest to konieczne. Banner możecie do woli pobierać i dołączać link do tego posta :)

Powodzenia!


Zatrzymać lato - balsam brązujący Lirene

Słońca nie ma, za oknem deszcz, wiatr, brrr... Grzeję się pod kocem, z ciepłą herbatą i tęsknię za latem. Przypominam sobie jak byłam pięknie opalona i... nadal chcę być brązowa! Można iść do solarium, no ale po co? Samoopalacze w moim przypadku odpadają, bo zazwyczaj nie brązują, tylko pomarańczują (?) skórę, no i śmierdzą niemiłosiernie.
Używałam balsamu Dove, ale też zaczął mi pośmierdywać, więc na FB zapytałam moich fanek (<3 159xlofff :*), czy istnieje w ogóle coś, co "opala" i nie zalatuje spalonym kurczakiem. Ola doradziła mi balsam brązujący z Lirene, no to pobiegłam do Natury i sobie kupiłam. Kosztował caaaałe 13,25 zł. A co tam, bogatemu wolno :)


Pierwsze wrażenia? Ładne, zgrabne opakowanie, czytelne etykiety i przyjemny, lekko słodki, kawowy zapach. Pachnie mi trochę jak słodzona kawa z mlekiem. A ja kawę piję litrami, więc teoretycznie powinnam siedzieć dniami i nocami, nie robiąc nic, oprócz smarowania się tym balsamem. No dobra, pełen ogar... :D Woń pod wpływem wielu czynników zmienia się - fakt. Ale smrodu nie zaobserwowałam, a nochal mam wyczulony.

Smarowałam się nim raz na jakiś czas, nie codziennie, bo chyba zmieniłabym się w murzynkę (swoją drogą, mój tyłek już jest murzyński ^^). I powiem Wam, że jestem zadowolona. Szybko się wchłania, nie brudzi ubrań i najważniejsze - nie śmierdzi! 



Bardzo przyjemnie rozprowadza się na skórze. Jest taki kremowy, gładki i delikatny... :) Trochę bieli, ale to nic. Nigdy nie przykładam się do rozsmarowywania balsamów na skórze. Jeśli to zwykły balsam - okej, ale brązujący może porobić smugi. A ten nie zrobił! Balsamowałam się zawsze po kąpieli, zakładałam piżamkę i hyc, do łóżka. Rano ciuchy nie były pomarańczowe (brązowe tym bardziej :D), nie śmierdziały, a moje nóżki i rączki przez noc zrobiły się ładnie, równiutko opalone. Zdrowym, delikatnym brązem, nie samoopalaczowym, oczojebnym oranżem.
Zmywa się też równomiernie. Wystarczy dobry peeling i znowu staję się bladziochem, bez plam.


Producent pisze nam o działaniu ujędrniającym, ale ja nie tego oczekiwałam. Poza tym używam tego cuda doraźnie, więc ujędrnienia ocenić nie mogę.
Ale pozostałe moje oczekiwania zostały spełnione: zapachu spalonego kurczaka brak, skóra równomiernie opalona na złotko, szybko się wchłania, nie brudzi ubrań, tani jak barszcz. Wniosek? Chcecie się opalić bez słońca i solarium - szybko, biegnijcie po niego do drogerii :P



A teraz się pochwalę :D :D
Jedno z najgłupszych naszych wspólnych zdjęć, ale nie o to chodzi.
Nadejszła wielkopomna chwiiila...!


Widzicie tego przystojniaka obok mnie?
Dzisiaj dostałam od niego smsa o treści: "Możesz mi mówić Panie Magistrze :)"
Więęęęc.. Panie Magistrze, kocham Pana i jestem dumna, jak cała blogosfera! :D


Tak się stresowałam pół dnia, że zamiast paznokci miałam pomalowane pół ręki, podczas gdy Adrian sobie olał sprawę i mówił, że to tylko formalność, totalny chill. Więc musiałam się przejmować za nas dwoje. No, ale już po wszystkim, wszystkie nerwy zeszły, radujmy się! :D
A teraz idę opijać :D Ktoś idzie ze mną? :)
Miłego wieczoru :*


Jesienny makijaż by mentoska :)

Trochę się namęczyłam ze zdjęciami, no ale efekty jakieś tam są. Zamkniętych oczu nie potrafię, niestety, sfotografować tak, żeby było coś widać. Wyglądam na smutną, jak bym dopiero płakać przestała (a wcale tak nie było!), więc proszę się skupić na makijażu, a nie na mnie :D
Zapraszam do oglądania mojej pucołowatej facjaty i krzywego, grubego nosa :)




Zoom na oczy...


...i na jedno oko:


Wierzcie lub nie, ale zrobienie tego makijażu zajęło mi niecałe 10 minut, no i może nie widać, ale na dolnej powiece też mam cień...
Jak się podoba?

Rimmel Lycra Pro 341 - szarość na każdą okazję

Zauważyłam, że posty lakierowe mają "branie" ostatnio :)
Na Facebooku chciałyście, żebym pokazała na paznokciach lakier Rimmel z serii Lycra Pro w kolorze 341 - Chic And Chearful, jaki dostałam od drogerii ezebra.pl. Emalia została już przetestowana pod każdym kątem, więc dzisiaj jest głównym bohaterem mojego wpisu.


Profesjonalne krycie za jednym pociągnięciem. Formuła Extra Life Lycra wzbogacona mikrominerałami wypełnia niedoskonałości i tworzy gładką i wyjątkowo błyszczącą powierzchnię. Chroni paznokcie przed promieniami UV, a kolor przed blaknięciem. Elastyczna struktura warstw lakieru dzięki czemu lakier nie odpryskuje. Trwały kolor nawet do 10 dni. Innowacyjny pędzelek Maxi Brush o rewolucyjnej szerokości. Posiada ponad 800 włókien zaprojektowanych do każdego kształtu paznokcia. Zapewnia równomierne krycie za jednym pociągnięciem.

Cena: 15zł / 12ml, w drogerii ezebra - 4,99 zł (!)



Lakier zamknięty jest w dużej, klasycznej buteleczce, o pojemności 12 ml. Jest przydatny do użycia przez 30 miesięcy, więc spokojnie zdążymy go wykończyć :) Kolor - piękna, klasyczna szarość, z domieszką beżu. W butelce wygląda na jaśniejszy (należy wziąć to pod uwagę przy zakupie), na pazurkach podoba mi się bardziej.

Rzeczą, która mnie najbardziej zaskoczyła jest pędzelek. Szeroki, płaski, ale odpowiednio długi. Pokrywa całą (!) płytkę już za jednym pociągnięciem, co w przypadku standardowych pędzelków jest niemożliwe. Konsystencja lakieru jest idealna - nie rozlewa się po skórkach i nie zostawia smug. Jedna warstwa wystarczy, żeby idealnie pokryć paznokieć, bez żadnych prześwitów.


Wysycha bardzo szybko, już po kilku minutach jest twardy i nie musimy się martwić, że popsujemy manicure. Trwałość? Na zdjęciu powyżej widać moje paznokcie 4 dni po pomalowaniu. Żadnych odprysków, jedynie leciutko starte końcówki. Wytrzymałby pewnie dłużej, ale kolory szybko mi się nudzą i 5-go dnia już zmywacz poszedł w ruch.

Jak Wam się podoba? :)

Eveline 3w1 Multi Action - paznokcie twarde jak głaz

Wiele z Was pod poprzednim postem pytało o Eveline Multi Action 3w1 - wysuszacz+utwardzacz+nabłyszczacz. Odżywki Eveline miały zbawienny wpływ na moje paznokcie, więc od tego produktu też wymagałam świetnego działania. Używam go na 3 sposoby: solo, jako warstwę ochronną, zabezpieczającą paznokcie przed zniszczeniami, jako bazę pod lakiery i zgodnie z przeznaczeniem, jako top coat.


Opis produktu: 

Kompleksowe rozwiązanie 3 w 1, które zapewnia szybki i trwały manicure. Wysusza lakier w ciągu 60 sekund, utwardza i nadaje wysoki połysk. Przełomowa technologia oparta na kompleksie Long-Gloss Complex tworzy na paznokciach trwałą i lśniącą warstwę, która chroni i przedłuża efekt manicure'u nawet do 10 dni! Dodatkowo sprawia, że paznokcie są o wiele mocniejsze, nie rozdwajają się i nie żółkną. Maksymalnie utwardza i zwiększa ich odporność na uszkodzenia mechaniczne. Zawiera filtry, które chronią lakier przed blaknięciem i matowieniem.

Cena:

ok. 12 zł/12 ml


Przyznam szczerze, że nie wierzyłam w zapewnienia producenta o 60-sekundowym wysuszeniu lakieru, a tym bardziej o przedłużeniu jego trwałości do 10 dni. A jak było w praktyce?

Podejście pierwsze.
Po nałożeniu 2 warstw lakieru bazowego odczekałam kilka minut, a potem nałożyłam top coat od Eveline. Lakier rzeczywiście, po minucie był już suchy, ale... Jakieś 2 godziny po cudownym wyschnięciu, zamieniał się w jedną, wielką, bąbelkującą tragedię. Bąbelki były wszędzie, na całej płytce :( Zmyłam i postanowiłam znaleźć na niego sposób, bo zachwyciło mnie to, że paznokcie pięknie się błyszczały i były twarde jak głaz. Powaga, nie mogłam ich wygiąć w żadną stronę :)

Podejście drugie.
Pomalowałam paznokcie lakierem. Jedna warstwa - 10 minut na wyschnięcie, druga warstwa - 10 minut na wyschnięcie. Dopiero po około 20-25 minutach nałożyłam cienką warstwę top coatu i... byłam pod ogromnym wrażeniem efektu. Po minucie, dwóch, wróciłam już do normalnych, codziennych czynności, a lakier nienaruszony. Paznokcie, podobnie jak za pierwszym razem, mega błyszczące i twarde, że można nimi gwoździe wbijać. Super!


Czy poradził sobie z przedłużeniem trwałości lakieru?
Tak. Lakiery, których używam najczęściej (Safari, Wibo Express Growth, miss sporty Clubbing) wytrzymują na moich paznokciach góra dwa dni. Z nałożonym na nie preparatem 3w1 od Eveline, były nie do zdarcia przez 5-6 dni. Błyszczały się jak głupie, od pomalowania, aż do zmycia.

Najczęściej, gdy chcę długo mieć piękny manicure, nakładam go zarówno pod lakier, jak i na wierzch. Wtedy wszystkie lakiery trzymają się na pazurach około tygodnia, potem zmywam. Najczęściej jednak stosuję go jako utwardzacz. Nakładam go na oczyszczone paznokcie raz w tygodniu i.. cieszę się mocnymi, twardymi paznokciami, odpornymi na uszkodzenia.

Jestem bardzo zadowolona z tego cuda. Naprawdę działa, tylko trzeba znaleźć na niego sposób i nie zniechęcać się po pierwszym użyciu :)

Aktualny stan paznokci + pielęgnacja

Już nie pamiętam, kiedy ostatnio pokazywałam Wam swoje paznokcie. A tak dużo się zmieniło.. :)

Przede wszystkim zmienił się kształt - z kwadratowych, prosto spiłowanych końcówek na spiczaste "migdałki". Przyznam szczerze, że bałam się tej zmiany, ale już 2 tygodnie mam takie szpony i powiem Wam, że są wygodne, nie zadzierają się po bokach, nie łamią, no i według mnie łapka wygląda na smuklejszą.

Regularnie wyrównuję ich kształt, a także lekko skracam. Koniecznie szklanym pilnikiem, staram się też piłować w jedną stronę, aby zapobiec rozdwajaniu. Co jakiś czas moczę dłonie i paznokcie w olejku dla dzieci Babydream, dzięki czemu skóra dłoni i skórki wokół paznokci są doskonale nawilżone i miękkie.

Tak prezentują się moje paznokcie na dzień dzisiejszy:


Zmienił się nie tylko ich kształt, zmienił się też sposób pielęgnacji. Kiedyś malowałam paznokcie sporadycznie, tylko na jakąś okazję, albo imprezę. Teraz zmieniam kolor płytki 2, czasem 3 razy w tygodniu, więc paznokcie, gdy są w wersji "naked", bez emalii, potrzebują szczególnej pielęgnacji.

Obecnie jestem zadowolona z wyglądu moich pazurów, chociaż długość nie jest jeszcze taka, jaką bym sobie wymarzyła. Największym moim problemem są suche skórki i przebarwienia, które są też wynikiem częstego używania wysuszających je lakierów.


Do pielęgnacji paznokci i skórek używam obecnie:
  1. AVON, Nail Expert, Strong Result - wzmacniająca odżywka do paznokci
    Nie jest to typowa odżywka, która  zasycha jak lakier. Jest rzadka, płynna, smaruję nią paznokcie średnio 2 razy dziennie i czekam, aż się wchłonie, a resztę wsmarowuję. Paznokcie są po niej twardsze, mocniejsze i szybciej rosną.
  2. La Femme, Cuticle Oil - oliwka do skórek i paznokci
    Podobno ma wspomagać wzrost paznokcia, ale używam jej głównie do moich przesuszonych, problematycznych skórek. Świetnie nawilża i apetycznie pachnie :)
  3. Eveline, 3w1 Multi Action - wysuszacz, utwardzacz i nabłyszczacz w jednym
    Używam go w celu wzmocnienia/utwardzenia paznokci, w celu uniknięcia niepożądanych złamań. Maluję nim paznokcie, a po minucie są twarde jak głaz i pięknie się błyszczą. Po kilku dniach zmywam i daję im "odpocząć". Stosuję go także jako bazę pod lakiery. Pełna recenzja będzie niedługo, bo jest to produkt godny uwagi. 
  4. Olejek rycynowy - przedstawiać nie muszę :)
    Na zdjęcie się nie załapał, bo buteleczka cała tłusta i ulana olejkiem :D Wcieram go i w płytkę, i w skórki, pomógł mi przy problemach z rozdwajaniem się końcówek (zarówno włosów, jak i pazurów), używam go też jako odżywki do rzęs. Produkt uniwersalny.
A Wy, jak pielęgnujecie swoje szpony?
Wolicie okrągłe, kwadratowe, czy spiczaste końcówki? 


Fitomed: Tonik oczyszczający, szałwia lekarska

Pamiętacie, jak pisałam o oczyszczającym żelu do mycia twarzy Fitomed? Mimo prostego, lekko tandetnego opakowania, zachwyciło mnie jego działanie. Dziś przedstawię Wam jego kolegę po fachu, Tonik oczyszczający z szałwią lekarską. 


Producent obiecuje, że tonik ma działanie oczyszczające, antybakteryjne, wygładza i rozjaśnia skórę, zamyka pory, łagodzi objawy trądziku. Czy można wymagać tak wiele od kosmetyku za niecałe 10 zł? W dodatku ziołowego? Oczywiście, że tak :)

Opakowanie ma podobne do żelu, prosta, przezroczysta butelka, z zamykaniem "na klik", niewielkim otworem, przez który wylewa się tonik i z papierowymi naklejkami, zawierającymi najważniejsze informacje. Nie rzuca się w oczy, ale naprawdę warto się za nim rozejrzeć, może traficie na prawdziwy skarb?


Tonik ma piękny, herbaciany kolor. Na początku bałam się, że to moja twarz taka brudna, a to był on :) Pachnie dość intensywnie, ziołowo, od razu wyczułam szałwię. Niektórym ten zapach może przeszkadzać, mnie jednak przypadł do gustu.
Od początku.
Tonik stosowałam zaraz po umyciu twarzy żelem z mydlnicy lekarskiej. Po umyciu cera była nieznacznie ściągnięta, ale oczyszczona. I w tym miejscu zaczynała się rola toniku. Świetnie koił cerę, czułam odświeżenie, oczyszczenie, lekkie nawilżenie, a skóra była miękka i gładka w dotyku. Zauważyłam też, że cera mniej się przetłuszcza i dłużej pozostaje matowa. Jak na razie super, prawda?


Ale nie można mówić o nim w samych superlatywach. Oczekiwałam, że choć trochę zmniejszy widoczność porów, niestety - nic takiego się nie stało. Nieznacznie przyspieszył gojenie się zmian trądzikowych, ale nie rozjaśnił skóry.

Mimo tego, uważam, że jest to kosmetyk, na który warto zwrócić uwagę, szczególnie, że jego cena jest tak niska, a działanie bez zarzutów.
Można go kupić w aptekach, sklepach zielarskich, oraz na stronie producenta.


Drogeria e-zebra.pl - nowa współpraca

Heeeej :)
Do czwartku jestem zawalona książkami, bo niestety, ale uczestniczę w kampanii wrześniowej i nie mam na nic czasu.. Więc normalny post pojawi się w czwartek wieczór/piątek przed południem :)

A tymczasem pokażę Wam, co dobrego przyniosła mi moja Pani listonosz.


Kilka kosmetyków z kolorówki, jakie dostałam w ramach współpracy z drogerią e-zebra.pl


Pomadka w pisaku Astor Perfect Stay - kolor 151 Blushing Rose


Żelowy błyszczyk Manhattan Lip Jelly - kolor 51J Sweet Romance


Lakier do paznokci Rimmel Lycra Pro - kolor 341 Chic And Chearful


Paletka cieni Astor Color Vision - kolor 710 Smokey Black

Wszystkie kosmetyki możecie znaleźć na stronie internetowej sklepu:

Ceny są naprawdę niskie, kuszą mnie przede wszystkim podkłady Revlon, a także odżywki NailTek i produkty marki Sally Hansen :) A Wam co się spodobało w ofercie drogerii?


AddThis