Eyebrow kit z Hong Kongu - wart uwagi?

Za każdym razem z głębokim żalem i rozbawieniem spoglądam na dziewczyny, które brwi malują sobie czarną kredką. Malują, bo nie mają swoich. A już mega komicznie wyglądają Panie w wieku 70+, z nierównymi, czarnymi krechami zamiast włosków. Sama jestem posiadaczką dość ciemnych i gęstych brwi, nigdy nie narzekałam na ich wygląd, reguluję je samodzielnie i myślę, że jako tako to wygląda. Nigdy jednak nie próbowałam ich podkreślenia przy makijażu, myślałam, że będzie to wyglądało sztucznie i ludzie będą na mnie patrzeć właśnie tak, jak na te Panie z czarnymi maziakami nad okiem.


Pewnego dnia zaproponowano mi współpracę ze sklepem kkcenterhk, mającym swą siedzibę w Hong Kongu. Długo trwały konwersacje na temat kosmetyków, jakie mam dostać do testu. Sztuczne rzęsy - niee, nie przydadzą się, róż do policzków - nie ma, paletka cieni - nie ma.. Aż wreszcie w ich ofercie znalazłam to. Paletka do stylizacji i podkreślania brwi. Pomijając fakt, że wahałam się, którą wersję kolorystyczną wybrać, na stronie internetowej kolory wyglądały troszkę inaczej, ale nie ma aż tak dużej różnicy.

Paczka przyszła już po ok. tygodniu, więc bardzo szybko, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że paczki priorytetowe wysyłane przez Pocztę Polską czasami idą dłużej :) Niewielkie, plastikowe, solidne pudełeczko z porządnym zamykaniem, było dodatkowo zapakowane w elegancki, czarny kartonik, z którego nic się niestety nie dowiedziałam, bo wszystkie informacje były w języku chińskim (albo japońskim, nie rozróżniam).


Oczywiście, od razu po rozpakowaniu, wszystkie trzy cienie musiałam dokładnie zmacać. Okazały się być bardzo zbite i twarde. Obawiałam się, że trudno będzie je nałożyć na brwi, ale okazało się, że nie ma z tym najmniejszego problemu. Cała trójka jest bardzo mocno napigmentowana, ale nie w tym rzecz. Najważniejszy jest malutki pędzelek, widoczny na zdjęciu powyżej. Jest twardy, cienki, a włoski gęste, co bardzo ułatwia aplikację. Umieszczona po drugiej stronie gąbeczka do rozcierania też okazała się być idealna, spełnia w 100% swoją funkcję i używam jej z powodzeniem i ogromną przyjemnością.


Powyżej swatche trzech kolorków. Najczęściej używam pierwszego od lewej, najjaśniejszego, drugiego sporadycznie, a czerni jak na razie boję się nakładać na brwi, żeby nie wyglądały zbyt sztucznie. Jeżeli chodzi o trwałość, jest po prostu.. niesamowita! Zrobiłam sobie mały eksperyment. Poszłam spać z pomalowanymi brwiami. Rano się budzę, a tam wszystko na swoim miejscu, jakbym dopiero skończyła te brwi podkreślać. Spojrzałam na poduszkę - czysto! No wyobrażacie to sobie? :D Myślałam, że będę miała makijaż permanentny.. Na szczęście płyn micelarny bardzo dobrze radzi sobie ze zmywaniem cieni, więc nie ma najmniejszego problemu z demakijażem.

Zauważyłam, że makijaż z podkreślonymi brwiami wygląda zupełnie inaczej, spojrzenie nabiera głębi, a cała twarz ostrzejszych rysów. Spójrzcie same:


Obecnie paletka do stylizacji brwi kosztuje w sklepie kkcenterhk 5,61$ i można ją obejrzeć tutaj:

http://www.kkcenterhk.com/Brow-Pencil/Powder/c25/p11161/CUICU-3-Color-EyeShadow&Eyebrow&Face-Shadow-Set-C3141-03/product_info.html

Sam sklep ma w swojej ofercie dużo fajnych kosmetyków, nieznanych mi wcześniej marek. Ceny może i nie są konkurencyjnie niskie, ale warto poświęcić im uwagę. Z Eyebrow Kit'u jestem bardzo zadowolona i używam go już na co dzień. Mam nadzieję, że starczy na długo. A pędzelek z pewnością wykorzystam w przyszłości :)





Colossal Volum' Express - kolosalne zaskoczenie

Bohatera dzisiejszego wpisu pewnie każda zna. A jak nie każda, to większość z Was. Grube, żółte opakowanie z fioletowymi napisami i równie duża szczoteczka. O czym mowa? O maskarze Collosal Volum' Express Maybelline New York, która ma za zadanie zwiększać objętość rzęs aż o 9 razy. Wierzycie w te obietnice?

Powiem szczerze, że tyle się naoglądałam zdjęć z efektami, jakie daje ten tusz, tyle się naczytałam recenzji.. Że od razu, jak tylko zobaczyłam promocję -40% na kolorówkę Maybelline w Rossmannie, pobiegłam i bez namysłu wrzuciłam go do koszyka. Kosztował niecałe 20 zł, więc nawet gdyby okazał się bublem, nie byłoby mi aż tak bardzo żal.


Na początku totalnie nie umiałam pracować z tą grubą szczotą. Sklejała mi rzęsy i nic poza tym. Byłam baardzo zawiedziona, bo efekty marne. Już miałam go odstawić na dolną półkę i przestać używać, ale napisałyście mi, że mam poczekać, aż maskara podeschnie i wtedy będę zaskoczona. Pomyślałam "a co tam, może się uda" i zostawiłam go jeszcze na 2 tygodnie w kosmetyczce, używając sporadycznie, a potem wyczesując nadmiar tuszu czystą szczoteczką. Czy po tym czasie coś się zmieniło?


Normalnie byłam w szoku. Miałyście rację...
Po dwutygodniowym leżakowaniu maskara diametralnie zmieniła swoje właściwości. Jedna warstwa w zupełności wystarcza do uzyskania efektu WOW. Szczoteczka nabiera już odpowiednią ilość tuszu i dobrze rozdziela włoski. Rzęsy są pogrubione (na pewno nie 9 razy), podkręcone i nieznacznie wydłużone. Nic się nie osypuje, nie rozmazuje, nie spływa.. Słuchajcie, znalazłam swój ideał! :)


A, zresztą, co ja Wam będę tu oczy mydlić, zobaczcie same!
Po prawej stronie oczywiście gołe rzęsy, które są prawie niewidoczne, a po lewej z jedną warstwą Colossal Volum' Express. Dosłownie dwa machnięcia szczoteczką :)


Efekt oczywiście można stopniować, nakładając kolejne warstwy, ale trzeba uważać, żeby nie przesadzić, bo można posklejać rzęsy i męczyć się ze zmywaniem.

Tusz idealny :) Jedyne, co mi przeszkadza, to zapach. Jeżeli któraś z Was miała kiedyś jakikolwiek tusz od MNY, pewnie wie, jak one pachną.. Nic fajnego. Na razie jestem bardzo zadowolona z tego tuszu i z pewnością do niego wrócę. No, chyba że znajdę coś lepszego :D


Ladycode by Bell - baza idealna?

Zazwyczaj zanim napiszę recenzję jakiegoś kosmetyku, szukam o nim informacji w internecie. Nieważne, czy na blogach, czy na wizażu, czy na forach, ważne, żebym miała pojęcie co ten produkt ma robić i jak się sprawdził u innych. W przypadku dzisiejszego bohatera, będę chyba pierwszą dziewczyną, która coś o nim (a właściwie o niej) napisze. Wpisywałam w Google "ladycode make-up base" i... NIC. Trochę się boję, ale wiem, że kilka z Was też skusiło się na Biedronkową promocję i kupiło matująco-wygładzającą bazę pod makijaż Ladycode by Bell :)


Bardzo podoba mi się opakowanie kosmetyku. Szklany słoiczek o pojemności 12 g został przyozdobiony różowo-biało-czarną etykietą, która idealnie współgra z całością. Niestety, wszystkie informacje o składzie, obietnice producenta i data ważności były na kartoniku, który oczywiście od razu wyrzuciłam... Pamiętam tylko tyle, że baza ma wygładzać skórę, matować i przedłużać trwałość makijażu.


Słoiczek kojarzy mi się z bazą pod cienie z Artdeco, więc spodziewałam się raczej gęstej, zbitej, ciężkiej konsystencji. A baza z Bell jest lekka, delikatna, kremowa, puszysta, przypominająca mus. Bardzo dobrze rozprowadza się na skórze i potrzeba jej naprawdę niewiele, żeby pokryć dokładnie całą twarz. Zapach ma delikatny, niedrażniący, pudrowy.. Ciężko mi go określić, ale spodobał mi się już po pierwszym użyciu. Niestety, na twarzy jest niewyczuwalny.


A jak z działaniem? Jestem naprawdę mile zaskoczona, bo nie spodziewałam się zupełnie, że za niecałe 13 zł mogę kupić takie cudeńko. Już kilka minut po nałożeniu widać, że skóra jest w 100% matowa i nieprawdopodobnie gładka. Serio, po spojrzeniu w lustro aż mam ochotę się dotykać i sprawdzać, czy to aby na pewno ja :D I co najważniejsze, taki efekt utrzymuje się ładnych kilka godzin, co dla mnie jest świetnym wynikiem, biorąc pod uwagę fakt, że normalnie po nałożeniu podkładu super ekstra matującego, świecę się maksymalnie po godzinie... Co do przedłużenia trwałości makijażu - no przedłuża, ale nie jakoś zaskakująco.

Zauważyłam jeszcze jedną zaletę i funkcję tej bazy. Podbija kolor cieni :) Szkoda, że jest dostępna tylko w Biedronkowych promocjach, bo bez zastanowienia kupiłabym sobie na zapas. Za takie pieniądze naprawdę warto!


Nowe współprace

Siedzę sobie i piję drugą kawę. Pomysłu na post brak, więc z braku laku, pokażę Wam kosmetyki, jakie dostałam w ramach współprac. Jak wiecie, paczki odbieram tylko w weekendy,gdy wracam do domu, więc nie pokazuję na bieżąco, co dostaję.

W ten weekend zostałam w Koninie, odwiedzili mnie dziadkowie i tata. Oprócz dostawy marynowanych grzybków, ogórków kiszonych, śledzi, powideł i innych babcinych przetworów, w moje łapki wpadły dwie niewielkie przesyłki, które wyjątkowo mnie ucieszyły :)


Pierwsza z nich to Owocowy Peeling Enzymatyczny od FEMI.


Wcześniej nie znałam tej marki, więc oczywiście musiałam od razu otworzyć, zmacać i powąchać. Jest owocowy, ale według mnie pachnie lekko cynamonowo, słodko, egzotycznie :) No i baaardzo podoba mi się opakowanie - jest dopracowane w najmniejszych szczegółach.


Druga paczka to niespodzianka od CeCe of Sweden. Wypełniłam ankietę, a za dwa dni kosmetyki były u mnie :) Mam nadzieję, że moje kudły zaczną szybciej rosnąć i odpływ wanny nie będzie wiecznie zapchany rudymi kłębkami :P Patrzyłam na składy, są całkiem ok. Kosmetyki możecie znaleźć w drogeriach Rossmann, Superpharm, Hebe, Laboo.


A jak się miewają Wasze skrzynki pocztowe?
Nawiązałyście jakieś ciekawe współprace? Dotarły nagrody wygrane w konkursie? 
Koniecznie się pochwalcie :)

Czekoladowy piasek od Wibo

Pewnie już większość z Was widziała ten lakier, ale ja jak zwykle jestem w tyle.. To mój pierwszy piaskowy lakier i.. o dziwo jestem zadowolona :)
Wybrałam sobie kolor iście jesienny, czekoladowy, trochę wpadający w beż, a może szarość? W każdym razie spodobał mi się najbardziej ze wszystkich dostępnych, a kosztował 6,99.


Lakier ma dość rzadką konsystencję, a do pełnego krycia potrzebujemy dwóch cienkich warstw. Dobrze się rozprowadza, pędzelek jest standardowy, wąski i długi, ułatwia nakładanie. Jedyną, bardzo poważną wadą jest fakt, że (przynajmniej dla mnie) strasznie długo schnie... Żeby nie popsuć całego manicure, musimy poczekać spokojnie pół godziny :( Ale naprawdę warto!



Efekt, jaki widzicie na zdjęciach powyżej, to lakier po ok. 15 minutach od pomalowania. Jest już prawie suchy, ale jeszcze nie do końca matowy. Po całkowitym wyschnięciu wygląda dużo lepiej, tak jak powinien wyglądać piasek :) No i trwałość.. Słuchajcie, ja robię w domu wszystko - zmywam, piorę ręcznie, sprzątam, a WOW Sand Effect wytrzymał na moich pazurach 8 dni bez odprysków :) Powaga, calutkie 8 dni, jedynie końcówki się trochę pościerały.

Pewnie sięgnę jeszcze po inne kolory, bo piasek naprawdę przypadł mi do gustu, a w dodatku zaskoczyła mnie jego zaskakująca trwałość, no i jest stosunkowo tani, w porównaniu z innymi lakierami dającymi podobny efekt.

Miałyście już? :)


Siemanko, witam w mojej kawalerce..

Na zamieszczone na fejsie pytanie o moje mieszkanie odpowiedziałyście twierdząco, więc zdecydowałam, że jednak pokażę moje 4 kąty. Podobne posty na blogach czytam (właściwie to oglądam) z wielkim zaciekawieniem i mam nadzieję, że ten wpis pobije rekordy (haha, żarcik mi się wyostrzył) popularności :P

Mieszkam w kawalerce - 28 metrów kwadratowych do zagospodarowania to niedużo, a wiadomo, studencki budżet ograniczony. Jest skromnie, ale przytulnie i przede wszystkim "po mojemu". Ściany w pokoju i łazience są białe, kuchnia zrobiona na beż. Z racji tego, meble muszą kontrastować - komoda i szafka pod telewizor są czarne.

Rozgośćcie się :)

Zacznę od miejsca, które jest dla mnie bardzo ważne. Czarna komoda stojąca przy oknie. Wykonuję tam makijaż, robię zdjęcia na bloga - ze względu na dobre oświetlenie.


Pomijając ozdobny wazon z "jakąśtam" wierzbą i podgrzewacze zapachowe, na komodzie stoją pudełka. A co w pudełkach? Kosmetyki kolorowe do makijażu, biżuteria, pędzle i wszystkie inne pierdoły typu gumki do włosów, spinki, próbki.. 1001 drobiazgów :) Stoi tam też niewielkie lustro, którego na zdjęciu zabrakło.


Przejdźmy do łazienki - mojego osobistego SPA, w którym wykonuję wszelkie zabiegi upiększające i czasem spędzam długie godziny, leżąc w wannie z gorącą, pachnącą wodą. Poniżej moja duma - lustro z czarną ramą. Idealnie pasuje do białych ścian i beżowych płytek.


Półka z kosmetykami do pielęgnacji twarzy, perfumami i olejkami - reszta stoi na półce obok wanny.


Stacja dowodzenia, czyli miejsce, z którego do Was piszę (ale nie tylko!). Granatowa szafka, którą przytachałam tu z domu - trzymam w niej dokumenty, papiery, zeszyty, długopisy, piżamy (czyli w moim przypadku o 15 rozmiarów za duże T-shirty) i.. bieliznę :P Reszta ciuchów w dużej szafie obok drzwi, której zdjęć nie zrobiłam, bo za ciemno.


Mój HaPek. Obowiązkowo kosmetyczne-sekrety na podglądzie :)


I zbliżenie na szafkę... Stoi tu wszystko, co powinnam mieć pod ręką - rękawiczki (żebym nie zapomniała, jak wychodzę z domu), długopisy, lekarstwa, chusteczki higieniczne i obowiązkowo krem do rąk.


A teraz część, w której spędzam najwięcej czasu - łóżko :D i moja słodkopierdząco różowa pościel :) Plus puchaty, fioletowy koc.


A tutaj nasze kubki, kolorystycznie dobrane do pościeli :D Ten różowy oczywiście Adiego ^^, fioletowy mój. I cukierniczka przywieziona z Francji, łyżeczka od kompletu nie przetrwała podróży i się roztrzaskała.


Jak Wam się u mnie podoba?
Albo co się nie podoba? :)


Niszcz pryszcz!

Są tu jakieś posiadaczki cery tłustej/mieszanej/trądzikowej? Dziś napiszę o kremie, który z pewnością Was zainteresuje.

Znacie markę DLA? Nie? Ja też nie znałam. Na szczęście miałam (w sumie nadal mam) okazję testować krem na noc z serii Niszcz Pryszcz, przeznaczony dla cery problematycznej, takiej, jaką posiadam. Nie spodziewałam się cudów, obawiałam się tylko, że krem może przesuszyć skórę, jak to bywa w przypadku specyfików mających za zadanie walczyć z trądzikiem.


Producent pisze tak:

"Receptura opracowana specjalnie dla osób z cerą tłustą, mieszaną i trądzikową.
Każdej nocy podczas snu krem:
- reguluje proces keratynizacji, udrażnia ujścia mieszków włosowych, przez co w efekcie zmniejsza ryzyko powstawania zaskórników,
- hamuje rozwój bakterii,
- zapewnia odbudowanie naturalnej bariery hydrolipidowej,
- pobudza odnowę komórkową,- pozostawia skórę gładką, delikatną oraz doskonale nawilżoną.
"
A jak jest w praktyce?


Przede wszystkim ukłon w stronę producenta za fajne opakowanie. Krem jest zamknięty w buteleczce typu airless o pojemności 30 ml, z pompką, która umożliwia nakładanie na twarz odpowiedniej ilości kremu i higieniczną aplikację kosmetyku, bez maczania paluchów w słoiczku. Konsystencja dość gęsta, treściwa, ale niesprawiająca kłopotów przy rozsmarowywaniu. Zapach ma przyjemny, ziołowy, delikatny, niewyczuwalny na skórze po wchłonięciu.


Podczas kuracji kremem Niszcz Pryszcz odstawiłam mechaniczne peelingi, a skórę oczyszczałam płynem micelarnym i lekkim, ziołowym żelem. Kosmetyk nakładałam codziennie na noc, po dokładnym oczyszczeniu skóry, przez około 2 miesiące, a w buteleczce nadal coś jest, więc wydajność zaskakuje.
Krem rzeczywiście przyspiesza gojenie się wyprysków i łagodzi wszelkie stany zapalne, czy podrażnienia. Rano skóra jest dokładnie nawilżona i wygładzona. Zmian trądzikowych rzeczywiście pojawia się dużo mniej, ale niestety, nadal są. Nie zauważyłam też ujednolicenia koloru skóry, ani rozjaśnienia blizn.

Skład nie jest w 100% naturalny, ale bardzo mi się podoba. Krem zawiera naturalne wyciągi z wierzby, krwawnika, olej jojoba i olej z ogórecznika. Spełnił moje oczekiwania, ale na efekty trzeba trochę poczekać. Nie należy zrażać się i rezygnować z kuracji, jeżeli efektów nie będzie po miesiącu stosowania. 30ml kosztuje około 20 zł, więc warto się skusić. Niestety, ciężko jest z dostępnością kosmetyków DLA, zachęcam więc do odwiedzenia strony http://www.kosmetykidla.pl/podstrona.php?a=190&b=190
, na której możecie sprawdzić, czy w Waszej okolicy znajduje się sklep, mający w ofercie tę markę.

P.S.
Jest to już mój 300 post, uwierzycie?
Wieczorem albo jutro postaram się pokazać piaskowy lakier od Wibo.


Nowości w kosmetyczce + wyniki konkursu

Czuję się dużo lepiej, ale niestety, nadal mam bardzo dużo zajęć na uczelni i brakuje mi czasu na regularne pisanie postów. Postaram się być na blogu najczęściej, jak tylko się da, mogę Wam to obiecać :)

Dziś mała prezentacja nowości, jakie pojawiły się ostatnio w mojej kosmetyczce - każdego produktu byłam bardzo ciekawa, bo wcześniej nie używałam większości z nich.


1. Under Twenty Anti Acne, fluid matujący, odcień 02 - natural matt
Z tego co wiem, nowa seria Under20 to całkiem dobre kosmetyki, zupełnie niepodobne do tych, których używałam 10 lat temu. Na razie mogę Wam powiedzieć, że podkład ma baaardzo ładny, grejpfrutowy zapach.

2. Bell, LadyCode Make-Up Base - matująco-wygładzająca baza pod makijaż
Pierwszy z Biedronkowych łupów. Baza świetnie się rozprowadza i rzeczywiście - wygładza skórę i matuje na długie godziny. Pełna recenzja niebawem.

3. Maybelline, Collosal Volum' Express - czarny tusz do rzęs
Powiem Wam, że... jestem trochę rozczarowana i cieszę się, że kupiłam maskarę w promocji -40%. Naoglądałam się zdjęć, naczytałam recenzji, po których spodziewałam się pięknych, długich, gęstych "firanek", a mam... no, same zobaczycie.


4. Synergen - antybakteryjny puder w kompakcie, odcień 04
Tutaj już pisać nic nie muszę, chyba nie ma dziewczyny, która by go nie lubiła.. :)


5. Wibo, WOW sand effect - piaskowy brąz z nowej serii kochanego Wibo
6. PAESE nr 326 - piaskowy, pudrowy róż
7. MIYO Nailed It! - fajny róż z delikatnym shimmerem - niedługo pokażę, niech mi tylko paznokcie odrosną :)

8. Original Source Raspberry&Cocoa 
Zimowa edycja limitowana - jest jeszcze dostępna mandarynka z bazylią. Pokazywałam już na fb :)

9. DeBa, szampon przywracający blask
Kolejny Biedronkowy zakup. Cena masakrycznie niska, więc nie mogłam nie wziąć.

10. Original Source Cactus&Guarana
Jeszcze z letniej limitki. Świetny, energetyzujący zapach, nadający się zarówno dla kobiet, jak i dla mężczyzn.


Współpraca z KKCenterHK - Eyebrow Kit CUICU ze świetnym pędzelkiem i korektor Insiti w sztyfcie :) Recenzje pojawią się na blogu w swoim czasie.

A teraz rzecz, na którą najbardziej czekacie, czyli... wyniki konkursu. 
Zgłoszeń było niedużo, bo tylko 20, ale każda odpowiedź miała w sobie coś, co wyróżniało ją spośród innych. Niestety, nagrodzić mogę tylko dwie z Was, więc nie przedłużam :)

Vouchery otrzymują:

nuneczka1991
anioleek89


Gratuluję dziewczyny! :) Czekajcie na maila ode mnie.


Dobre, bo polskie - krem do rąk The Secret Soap Store

Przy każdej recenzji kremu do rąk piszę jedną, bardzo ważną rzecz - dłonie są wizytówką każdego człowieka. Dlatego o dłonie i paznokcie dbam wyjątkowo (jak już o paznokciach mowa - obcięłam swoje szpony praktycznie na zero ;( i czekam aż odrosną), biorąc pod uwagę fakt, że codziennie mają kontakt z detergentami. Zmywam naczynia, sprzątam, piorę ręcznie.. To nie ma dobrego wpływu na skórę. Tym bardziej teraz, gdy powoli, malutkimi kroczkami, zbliża się do nas mroźna zima, powinnyśmy pomyśleć o pielęgnacji wrażliwej skóry naszych łapek.


O kremach do rąk The Secret Soap Store czytałam bardzo dużo. Szczęśliwym trafem, udało mi się wygrać takowy w konkursie na facebooku u znajomej blogerki. I w dodatku mój ulubiony zapach... Nika88 - buuuziak ;*

Zacznę od opakowania, które jest baaaardzo ECO, co widać na pierwszy rzut oka. Wszystkie informacje nie są nadrukowane na tubce, a na przyklejonej do niej, papierowej etykiecie. Sama tubka, jak i kartonik, może nie są zbyt urodziwe, ale mi osobiście bardzo się spodobały. Wcześniej nie spotkałam się z takim opakowaniem kremu do rąk.

Srebrna tubka zawiera 70 ml kosmetyku, a 14 ml (jak na moje oko całkiem sporo), czyli 20% to naturalne masło Shea. Produkt nie zawiera parabenów, olejów mineralnych i żadnych pochodnych ropy naftowej, więc skład też ma naturalny. Cena oscyluje w granicach 20 zł, co dla mnie nie jest ceną wygórowaną, biorąc pod uwagę bardzo fajny skład.


Kremy są produkowane przez markę Scandia, która na polskim rynku istnieje już ponad 30 lat i jest oczywiście nasza, rodzima, ojczysta - polska. Wiedziałyście? :)

Weźmy pod lupę zapach. Na opakowaniu widnieje napis "pomarańcza". A w praktyce jest to pomarańcza z cynamonem, bardzo orzeźwiająca i słodka jednocześnie. Mój nos od razu polubił tą woń. Nie mogłoby być inaczej, bo będąc w drogerii i widząc na jakimś kosmetyku napis "pomarańcza i cynamon" albo "pomarańcza z wanilią", od razu wrzucam go do koszyka. Zapach długo utrzymuje się na dłoniach, co bardzo mnie ucieszyło, bo mogę je wąchać aż do znudzenia ;)


Jak widać na zdjęciu poniżej, krem ma bardzo gęstą, zbitą konsystencję. Myślałam, że ciężko będzie go rozprowadzić na skórze, ale wcale tak nie jest. W kontakcie z ciepłem, kosmetyk robi się bardziej kremowy i gładki, a co za tym idzie - bez problemów się rozsmarowuje. Szybko się wchłania, pozostawia na dłoniach delikatny, tłusty film, który po kilkunastu minutach znika, pozostawiając skórę gładką, głęboko nawilżoną i miękką w dotyku.


Uważam, że krem z TSSS może śmiało konkurować z osławionym już kremem do rąk L'Occitane. A może nawet okaże się od niego lepszy? Na pewno jego cena jest niższa, więc warto po niego sięgnąć. Spełni oczekiwania nawet bardzo przesuszonej i wymagającej skóry, mogę Wam to zagwarantować. Osobiście jestem z niego bardzo zadowolona i z pewnością do niego wrócę, wypróbuję jednak innej wersji zapachowej ;)


Konkursowa przypominajka

Dziewczynki kochane! :)
Od paru dni jestem smarkata i pociągająca, choróbsko rozłożyło mnie już całkowicie.. Niby leżę ciągle w łóżku, niby nic nie robię, ale nawet nie miałam siły otworzyć laptopa i dla Was napisać :( Wczoraj wyszłam na zakupy i byłam tak zmęczona, że spałam 15 godzin.
Wybaczcie mi tę chwilową niemoc, ale postaram się dodawać posty w miarę regularnie.

Dziś chcę Wam przypomnieć o konkursie, w którym można wygrać 2 vouchery do wydania w sklepie Ukryte w Słowach.


Do zgłoszenia się macie jeszcze kilkanaście godzin!! Czekam tylko do dzisiaj, do północy. Zgłoszeń jest mało, więc szansa na wygraną duża :) A sklep ofertę ma fajną, więc voucher będzie można dobrze wykorzystać.

Dla osób, które nie chcą się zgłaszać, mam rabat w wysokości 15% na cały asortyment sklepu.


Wystarczy w podsumowaniu zakupów wpisać kod widoczny na obrazku powyżej.

Powodzenia!
I do usłyszenia wieczorem :P Bez odbioru..

Mydło pachnące Marsylią..

Zapach pomarańczy z cynamonem należy zdecydowanie do moich ulubionych. Kojarzy mi się ze świętami, z jesiennymi wieczorami spędzanymi pod kocem, z czymś przyjemnym, relaksującym.. Więc ani chwili nie wahałam się, gdy miałam wybrać zapach mydełka w ramach współpracy ze sklepem GRANDI. 


Już przez kopertę czułam tę wspaniałą, orzeźwiającą woń pomarańczy, przełamaną słodkością cynamonu. Nie mogłam się już doczekać mojej pierwszej kąpieli w towarzystwie mydła. Gdy zobaczyłam skład, byłam oczarowana. Pomarańczowa kostka zawiera bowiem olej palmowy i olej ze słodkich migdałów, który ma wspaniałe właściwości odmładzające, nawilżające, lecznicze, a ponad to może nawet zapobiec pojawianiu się rozstępów.


Urzekł mnie już sam wygląd marsylskiego cuda, który zdecydowanie cieszy oko. Mydło ma piękne, dokładnie wykonane tłoczenia, zawierające najważniejsze informacje - zapach, skład i nazwę francuskiej firmy - Le Chatelard, która działa już od 1802 roku.

Słodko pachnąca kostka bardzo dobrze się pieni, a zapach podczas kąpieli wypełnia całą łazienkę i zostaje w niej na dłuuugo, dłuuugo :) Na skórze również jest wyczuwalny przez jakiś czas, co mi osobiście bardzo odpowiada. Skóra po użyciu mydła o dziwo nie jest wysuszona, jak to bywa w przypadku normalnych, drogeryjnych mydeł. Wręcz przeciwnie, Savon de Marseille świetnie zmiękcza i nawilża skórę, pozostawiając ją gładką w dotyku i pachnącą. Nadaje się też do mycia twarzy, ze względu na swój naturalny skład.


Jak na rasową blogerkę przystało, testowałam mydło nie tylko pod względem kosmetycznym. Odkroiłam sobie kawałek i prałam nim pędzle, a nawet ubrania. W tej roli także sprawdza się świetnie :)

Savon de Marseille jest dostępne w sklepie Grandi.pl w cenie 8 zł za kostkę, a do wyboru mamy wiele innych wersji zapachowych.



W ofercie sklepu są też dostępne naturalne olejki, glinki kosmetyczne i inne mydła, które z pewnością mogą przyciągnąć Waszą uwagę :)

AddThis