Pokazywanie postów oznaczonych etykietą makijaż mineralny. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą makijaż mineralny. Pokaż wszystkie posty

Nowe podkłady kryjące od Neauty Minerals - SWATCHE + KONKURS!!!

Pamiętacie, jak kilka miesięcy temu pisałam Wam o podkładzie matującym, a potem o cieniach mineralnych marki Neauty Minerals? Byłam zachwycona efektem, jaki dawał podkład na mojej (wtedy jeszcze mocno problematycznej) cerze, a także świetną pigmentacją i trwałością cieni. Pełne recenzje możecie przeczytać w poprzednich postach, do których linki znajdziecie na końcu tego wpisu :)

Dzisiaj skupimy się na nowości marki Neauty, czyli podkładzie kryjącym. Jest on przeznaczony dla tych z nas, które borykają się z przebarwieniami, bliznami, czy też trądzikiem. Ukryje dosłownie wszystko i uwierzcie mi, po jego użyciu nie będziecie potrzebowały już korektora!


Podkłady zamknięto w standardowych, plastikowych słoiczkach z sitkiem, o pojemności 8 gramów. Podkład ma miękką, jedwabistą konsystencję, co ułatwia jego aplikację i równomierne rozprowadzanie na twarzy. Nie osypuje się, nie pyli i nie brudzi ubrań tak bardzo, jak inne tego typu podkłady - wystarczy otrzepać pędzel z nadmiaru kosmetyku. Poziom krycia jest porównywalny do podkładu Revlon Colorstay, można go oczywiście stopniować, dokładając kolejne warstwy. Lekko matuje skórę, ale efekt matu nie jest tak długotrwały, jak w przypadku jego starszego brata. Wszak nie taka jego rola :)

Największą jego zaletą jest fakt, że nie zapycha skóry. Mogą go używać posiadaczki cer trądzikowych, bez obaw o zaognienie stanów zapalnych, czy wysyp nieprzyjaciół. Drugim, niewątpliwym plusem, jest ogromna (w porównaniu z konkurencją) paleta odcieni - to aż 22 kolory, podzielone na 3 grupy.


Wszystkie kolory możecie obejrzeć na zdjęciach poniżej. Przy wyborze sugeruję kierować się raczej swatchami na blogach, niż kolorami ze strony internetowej. Możecie być zaskoczone, jak bardzo jasne są pierwsze odcienie z palety :) Ucieszy to zapewne posiadaczki porcelanowych cer - na pewno coś dla siebie dobierzecie!

Odcienie OLIVE - z oliwkowymi tonami (od lewej):
Olive Pale, Olive Fair, Olive Light, Olive Medium Light, Olive Medium, Olive Medium Dark, Olive Dark



Odcienie NEUTRAL - kolory neutralne, z brzoskwiniowymi tonami:
Neutral Pale, Neutral Fair, Neutral Light, Neutral Medium Light, Neutral Medium, Neutral Medium Dark, Neutral Dark


Odcienie GOLDEN - ciepłe, z żółtymi tonami

Golden Pale, Golden Ivory, Golden Fair, Golden Light, Golden Medium Light, Golden Medium, Golden Medium Dark, Golden Dark 



Podkłady możecie kupić na stronie internetowej Neauty, obecnie w cenie promocyjnej - 39,90 zł/8 g :) Ale nie musicie tego robić, bo wraz z Neauty przygotowaliśmy dla Was KONKURS! Wystarczy, że pod tym wpisem zostawicie komentarz (wzór podany poniżej) i odpowiecie na pytanie, a nowy podkład kryjący może być Wasz! Wygrywa jedna osoba, a podkład ufunduje marka Neauty Minerals. Konkurs potrwa od dziś, do 28 grudnia, a wyniki ogłoszę w ciągu 2 dni od jego zakończenia. 

Pytanie konkursowe brzmi: Dlaczego to Ty chciałabyś przetestować nowy podkład kryjący od Neauty? Proszę, nie piszcie wierszyków :) Odpowiadajcie krótko, w kilku zdaniach.


Wzór komentarza:
Obserwuję bloga jako:
Odcień podkładu, który wybieram:
Odpowiedź na pytanie:


Przeczytaj też:

Neauty Minerals, Mineralne cienie do powiek

Na początku chciałam przeprosić Was za moją długą nieobecność na blogu, ale praca licencjacka pochłonęła cały mój wolny czas... Na szczęście udało mi się wyrobić z terminami i mogę wrócić do regularnego pisania :)

Swoją przygodę z minerałami Neauty zaczęłam pół roku temu, od podkładu matującego, który idealnie podpasował mi zarówno odcieniem, stopniem krycia, jak i właściwościami matującymi. Jego recenzję możecie przeczytać tutaj [KLIK], a dziś skupimy się na nowości w ofercie Neauty, jaka niedawno pojawiła się w ich sklepie, czyli mineralnych cieniach do powiek. 


Na początek spośród dostępnych 22, wybrałam sobie 3 odcienie i już wiem, że chcę więcej! Mineralne cienie zamknięte są w malutkich, plastikowych słoiczkach o pojemności 1g. Nie myślcie sobie, że to mało, bo minerały są okropnie wydajne :) Słoiczki są dobrze wykonane i trwałe - nawet upadki na kafelki im niestraszne! 

Każdy słoiczek wyposażony jest w sitko, które ułatwia aplikację odpowiedniej ilości kosmetyku na powiekę i zapobiega niekontrolowanemu wysypaniu się cienia, np. podczas podróży. Pigmentacja jest naprawdę świetna i potrzeba niewielkiej ilości, aby uzyskać odpowiedni efekt. Cienie dobrze się rozcierają i łączą ze sobą, nie osypują i wyglądają świetnie, nawet nałożone na sucho i bez bazy. 



Kolory, jakie sobie wybrałam to;
VOLCANIC ASH - średni odcień szarości o matowym wykończeniu,
SANDY BEACH - klasyczny beżowy odcień w matowym wydaniu,

STARRY NIGHT - głęboki granat z dodatkiem delikatnych drobinek.

Wszystkie wyglądają naprawdę pięknie, ale moim faworytem jest Starry Night. Błyszczące drobinki pięknie odbijają światło, dzięki czemu cień przypomina rozgwieżdżone niebo - istne cudo! Sandy beach idealnie nadaje się do pokrywania całej powieki, lub do rozcierania innych kolorów. Volcanic Ash natomiast jest głęboką, matową szarością, jaką rzadko spotyka się w paletkach, bądź w postaci pojedynczych cieni. Kolory są intensywne, świetnie napigmentowane i trwałe.




Poniżej możecie zobaczyć, jak poszczególne kolory wyglądają na skórze. Nałożone są na mokro, dlatego mogą wydawać się trochę ciemniejsze, niż są w rzeczywistości, ale na pierwszy rzut oka widać, że pigmentacja jest naprawdę powalająca:


Jestem pozytywnie zaskoczona jakością mineralnych cieni Neauty Minerals. Są trwałe, wydajne i bardzo dobrze napigmentowane. Nie osypują się, nie zbierają w załamaniu powiek i nie bledną w ciągu dnia. Każdy z cieni kosztuje 14,90 zł/1g. Pełną gamę kolorystyczną możecie zobaczyć na stronie internetowej Neauty (klik w obrazek poniżej):



Lily Lolo, Natural Mascara, Naturalny tusz do rzęs

Pora na kolejną część przygody z minerałami Lily Lolo. Po przetestowaniu kosmetyków do makijażu twarzy, powoli przenoszę się na makijaż oczu :) Pokazywałam Wam już paletę cieni Laid Bare, obecnie testuję jeszcze inny cień w słoiczku, a dziś skupimy się na rzęsach. Według producenta, Naturalna maskara Lily Lolo ma pogrubić i wydłużyć rzęsy, jednocześnie dodając im objętości. Delikatna formuła zapewnia łatwą aplikację i sprawia, że maskara szybko wysycha i nie rozmazuje się.

Opakowanie jest utrzymane w biało-czarnej kolorystyce, matowe, smukłe i eleganckie - typowe dla kosmetyków LL. Dodatkowo tusz zapakowany jest w kartonik, wyposażony w skład i datę ważności. Tusz jest naturalny, więc ma nieco inną konsystencję, niż tusze drogeryjne. Jest gęsty, suchy i na początku sprawiał mi niemałe problemy przy nakładaniu - za każdym razem uzyskiwałam efekt "owadzich nóżek". Rzęsy były posklejane i wyglądały nieestetycznie. Z biegiem czasu nauczyłam się go używać tak, żeby rzęsy jako tako wyglądały. I choć to nie jest efekt, jakiego się spodziewałam, jestem zadowolona :)


Szczoteczka jest klasyczna, nie silikonowa, ma tradycyjny, zwężany ku górze kształt, a włoski są grube i gęsto rozstawione. Niestety, szczotka nabiera o wiele za dużo kosmetyku i za każdym razem trzeba nadmiar wycierać chusteczką. Niemniej jednak dobrze operuje się nią na oku i bez problemu pokrywa wszystkie, nawet najmniejsze rzęsy.

Natural Mascara na pewno wydłuża i pogrubia rzęsy - z tym zgodzę się w 100%. Czy nadaje im objętości - z pewnością tak. Niestety, lubi też sklejać, co dla mnie jest uciążliwe, bo lubię idealnie rozdzielone i podkręcone włoski. Podoba mi się kolor tuszu. Głęboka, matowa czerń, bez żadnych przebłysków szarości.

W składzie znajdziemy m.in wosk karnauba, słonecznikowy i ryżowy, wyciąg z produktów fermentacji bakterii Lactobacillus, olej arganowy i olej różany. Znacie jakiś inny tusz, który zawierałby tyle składników pochodzenia naturalnego? :) Mam wrażenie, że regularne używanie maskary delikatnie wzmacnia rzęsy i je przyciemnia, ale być może to zasługa czegoś innego - ciężko mi stwierdzić.


Efekt, jaki uzyskuję na moich rzęsach przy użyciu tego tuszu, widzicie na zdjęciu poniżej (można powiększać). Nie jest idealnie, ale posklejane rzęsy można wyczesać grzebykiem - tutaj nałożyłam jedną warstwę tuszu i nic z nim nie robiłam.





Tusz kosztuje obecnie 59,90zł/7ml, a kupić możecie go w sklepie Costasy. Kliknięcie w zdjęcie poniżej przekieruje Was na stronę sklepu:



INNE POSTY Z KOSMETYKAMI LILY LOLO:
 Korektor mineralny
♥  Naturalna szminka do ust French Flirt
♥  Podkład Warm Honey i pędzel Super Kabuki
♥  Naturalny krem BB
♥  Puder Flawless Matte
♥  Eyebrow Duo Light
♥  Paleta cieni Laid Bare + swatche



Lily Lolo, Eyebrow Duo Light

Jeszcze rok temu nie wiedziałam nawet, że istnieje coś takiego, jak makijaż brwi. Teraz bez podkreślonych brwi czuję się nago (?) i nie jestem w stanie wyjść z domu bez ich pomalowania. Dawniej malowanie brwi kojarzyło nam się z dwoma czarnymi kreskami, nierówno nakreślonymi kredką do powiek, ale teraz dużo się zmieniło. Podkreślone, wyregulowane brwi są w modzie i uważam, że to trend, którego warto się trzymać ;)


Do niedawna używałam w tym celu brązowej kredki do brwi, znalezionej w którymś z poprzednich edycji ShinyBoxa. Teraz, gdy w moje ręce wpadło Eyebrow Duo od Lily Lolo, kredka poszła w odstawę ;) Okrągłe, malutkie pudełeczko z lusterkiem zawiera dwa produkty - cień i wosk, który utrzymuje włoski na swoim miejscu i utrwala makijaż. Duo dostępne jest w trzech odcieniach. Ja postawiłam na Light, czyli najjaśniejszy kolor, polecany raczej dla blondynek, ale trafiłam idealnie. Medium byłby dla mnie zbyt ciepły, a Dark zbyt ciemny. 


Zarówno cień, jak i wosk, nakładam dwustronnym pędzelkiem. Cień nie osypuje się, jest dobrze napigmentowany, dobrze się rozprowadza i bez problemu kryje wszystkie ubytki w brwiach :) Wosk za to świetnie usztywnia włoski - tak, jak je ułożę rano, tak wytrzymują do wieczora. Dzięki temu duetowi moje brwi wyglądają dobrze przez cały dzień. Są podkreślone, ale nie przerysowane. 


Kolor cienia w opakowaniu może i wygląda na bardzo jasny, ale nałożony na brwi ciemnieje i wygląda bardzo naturalnie. Jest chłodny, szaro-brązowy i dobrze dopasowuje się do naturalnego odcienia moich włosków. Zobaczcie same:


Oprócz tego, jak na mineralny kosmetyk przystało, ma naturalny skład - zawiera olejek jojoba i olejek rycynowy, który dodatkowo świetnie pielęgnuje włoski. Jest również niesamowicie wydajny. Po ponad 2 miesiącach prawie codziennego używania, z opakowania nie ubyło praktycznie nic. Zdecydowanie polecam, szczególnie dziewczynom, które preferują naturalnie wyglądające, ale ładnie podkreślone brwi. Eyebrow Duo kosztuje 42,90 zł, a nabyć możecie je w sklepie COSTASY.PL.


Lily Lolo, Laid Bare Eye Palette + swatche (dużo zdjęć!)

W makijażu oczu stawiam na neutralne, niekrzykliwe brązy, beże, połyskujące, blade róże, a niekiedy czerń i granat - wtedy, kiedy idę na imprezę i mam ochotę na smokey eye. Innych kolorów nie używam, bo są dla mnie za odważne, a może też dlatego, że nie umiem ich odpowiednio używać? :) W każdym razie, gdy zobaczyłam paletę cieni Laid Bare od Lily Lolo, od razu wiedziałam, że będzie moja. Przecież to połączenie wszystkich moich ulubionych kolorów!


Laid Bare Eye Palette to 8 mineralnych cieni, zamkniętych w eleganckiej paletce, wyposażonej w lusterko i dwustronny, gąbkowy aplikator. Pacynka widoczna na zdjęciu poniżej jest ładna i dobrze wykonana, ale nie wiem, czy ktoś jeszcze używa takich rzeczy do nakładania cieni? :) Sama paleta jest naprawdę solidna, dopracowana w najdrobniejszych szczegółach, malutka, ale piękna i mega elegancka! Jest plastikowa, ale trwała - przeżyła już dwa upadki i ani cienie, ani lusterko nie ucierpiało. Jakością opakowania był zachwycony nawet mój mężczyzna, więc musicie uwierzyć, że naprawdę zaskakuje :D


Warto też wspomnieć, że paleta jest dodatkowo zapakowana w zaklejony kartonik, więc przy zakupie mamy pewność, że nikt wcześniej nie macał naszych cieni. 

Po wcześniejszych doświadczeniach z minerałami wiem, że niektóre są mocno napigmentowane, a niektóre praktycznie wcale. W przypadku tej paletki wcale tak nie jest - wszystkie kolory są takie same, jeżeli chodzi o poziom napigmentowania. Cienie są "mokre", kremowe i nie pylą tak, jak cienie sypkie LL. Nakładają się bezproblemowo - trochę gorzej jest z rozcieraniem i łączeniem kolorów, bo lubią trochę tracić na pigmentacji (tak samo było w przypadku cieni La Rosa i Annabelle Minerals - taki urok minerałów), ale gdy już osiągnę zadowalający mnie efekt, mogę się nim cieszyć praktycznie cały dzień, bo są bardzo trwałe. 




Na zdjęciu wyżej wszystkie osiem cieni, które mają nawet swoje nazwy :) Od lewej:

Stark Naked – mat, subtelny różowy beż
Au naturel – połyskujący, lekko różowy beż
Skinny Dip – połyskujący, złoty beż
Shy Away – połyskujący, przydymiony brąz
Lody Godiva – połyskujący, głębokie złoto
Birthday Suit – mat, szary brąz
Exhibitionist – mat, oliwkowy brąz
Exposed – półmat, ciemny grafit

Najczęściej w użyciu są u mnie Au Naturel (świetny do rozświetlania kącika), Skinny Dip, Shy Away, Lody Godiva (przepiękne, błyszczące złoto!) i matowy, idealny brąz - Birthday Suit. Nie mówię, że reszta mi się nie podoba - wszystkie są naprawdę ładne i ciężko wybrać mi swojego ulubieńca :) Po prostu wymienione kolory pozwalają mi na stworzenie dziennego, delikatnego makijażu.

Poniżej wszystkie cienie w naturalnym świetle dziennym:


A tutaj w pełnym słońcu (zobaczcie jak błyszczą! <3):




Paletkę możecie dostać w sklepie COSTASY, a jej aktualna cena to 105,90zł, co dla niektórych może być dość dużą kwotą. Uważam jednak, że za taką jakość i trwałość warto zapłacić tyle kasy :) Jest też dostępna wersja Enchanted, dobra dla dziewczyn lubiących mocniejszy makijaż. Laid Bare nada się zarówno do wykonania delikatnego dzienniaka, jak i mocnego, wieczorowego, ciemnego makijażu. 

Jak Wam się podobają mineralne cienie z palety Laid Bare? Które najbardziej wpadły Wam w oko? :)


Neauty Minerals, Podkład matujący Neutral Medium Light

Podkłady mineralne zagościły w moim makijażu stosunkowo niedawno, a już wiem, że nie zamienię minerałów na tradycyjne podkłady - są może trochę trudniejsze w obsłudze, ale to jedyna ich wada. Absolutnie nie zapychają cery, pozwalają skórze oddychać i mają proste, natralne składy, co dla mojej, trądzikowej, mieszanej cery jest bardzo ważne. 

Dziś przedstawię Wam podkład mineralny marki Neauty Minerals, która na polskim rynku jest stosunkowo krótko, bo dopiero od paru miesięcy. Mimo tego, zrobiły na mnie dobre wrażenie i postanowiłam sięgnąć po jeden z nich. Dlaczego? Przede wszystkim ze względu na szeroką gamę kolorystyczną, która zawiera aż 21 odcieni podkładów, podzielonych na 3 kategorie: Neutral, Olive i Golden. Mój wybór padł na Neutral Medium Light i okazało się, że był to strzał w dziesiątkę :)


Opakowanie to plastikowy słoiczek z sitkiem, który zawiera 8g podkładu. Może nie jest tak piękny i ekskluzywny, jak np. słoiczki Lily Lolo, ale wygląda estetycznie i jest poręczny. Sitko można bez problemu zamknąć, więc podkład może jechać z nami w podróż :)

Podkład jest bardzo drobno zmielony, a co za tym idzie, dobrze się rozprowadza i nieźle trzyma twarzy. Jeżeli chodzi o sam kolor, określiłabym go jako neutralny beż, z delikatnym brzoskwiniowym dodatkiem. Jest bardzo jaśniutki (jak na odcień z połowy gamy) i nada się raczej dla jasnych, ale ciepłych karnacji. Dla mnie jest idealny zimą, ale wiosną i latem będzie już o wiele za jasny.


To, co mnie pozytywnie zaskoczyło, to jego ogromna wydajność. Używam go już ponad 2 miesiące, nigdy go sobie nie żałowałam (zazwyczaj kładę kilka cienkich warstw, żeby uzyskać zadowalające krycie), a zostało mi jeszcze trochę ponad pół opakowania! :) 

Jest to podkład matujący, więc teoretycznie nie powinien mieć powalającego krycia - tak też jest w praktyce. Jak zobaczycie na zdjęciu poniżej, mam raczej dużo do zatuszowania, więc jedna warstwa podkładu mi nie wystarczy. Krycie można jednak stopniować, bez obaw o efekt maski. Podkład wygląda na twarzy bardzo naturalnie, a ponadto matuje skórę na dobrych kilka godzin. Jak dla mnie to całkiem niezły wynik.


Jedyna jego wadą jest to, że podkreśla suche skórki, ale to niestety robi każdy podkład mineralny, więc przed jego nałożeniem warto zadbać o złuszczenie i dobrze nawilżenie twarzy. Poniżej widać mój policzek w wersji saute i po nałożeniu dwóch cieniutkich warstw podkładu (zdjęcie można powiększać):


Pełnowymiarowe opakowanie podkładu matującego Neauty Minerals kosztuje obecnie 44,90zł - cena nie jest strasznie wysoka, ale nie należy też do najniższych (do końca stycznia trwa promocja -15%). Złożyć zamówienie, jak i podejrzeć pełną gamę kolorów możecie na stronie neauty.pl - gdybyście jednak zdecydowały się na zakup, sugerujcie się raczej swatchami zamieszczonymi w internecie, bo zdjęcia na stronie trochę przekłamują kolory ;)



Youngblood, Whiplash - Tusz z efektem sztucznych rzęs

Nieczęsto mam okazję używać kosmetyków niszowych - głównie ze względu na ich wysoką cenę i niedostępność. Marka Youngblood bez wątpienia do takich należy. Jest amerykańską, luksusową firmą, zajmującą się produkcją kosmetyków mineralnych, przeznaczonych dla posiadaczek cer wrażliwych, z niedoskonałościami. Dopiero wchodzą na polski rynek, więc w internecie o nich mało. Postaram się to zmienić :)

Głównym bohaterem dzisiejszego wpisu jest zestaw WHIPLASH, składający się z 2 elementów: mineralnego tuszu z efektem sztucznych rzęs (10 ml) i odżywki do rzęs/bazy pod tusz (3,8 ml).

Tusz i odżywkę dostajemy w czarno - białym, matowym, eleganckim kartoniku. W środku znajduje się czarna, wysuwana "szufladka", w której umieszczone zostały 2 buteleczki. Już samo opakowanie świadczy o ekskluzywności produktu - o wszystko zadbano w najmniejszych szczegółach, a całość wygląda naprawdę elegancko i ładnie.

Buteleczki tuszu i odżywki wyglądają tak samo, różnią się jedynie wielkością. Są wykonane nie z tandetnego, wszechobecnego plastiku, a z wysokiej jakości metalu (wnioskuję po tym, że są zimne i dość ciężkie). Przy zakręcaniu słychać charakterystyczny "klik", dzięki czemu jestem pewna, że do środka nie dostaje się powietrze, a opakowanie jest szczelnie zamknięte.

Szczoteczka odżywki do rzęs ma kształt spirali. Jest niewielka, wygodna w użyciu i nabiera odpowiednią ilość kosmetyku. Sama odżywka jest biała, gęsta, a po nałożeniu na rzęsy mało widoczna. Stanowi swego rodzaju "bazę" pod tusz, uprzednio pogrubiając i wydłużając włoski. Mineralna odżywka zawiera proteiny i witaminy, które wzmacniają i odżywiają, dzięki czemu rzęsy nie łamią się ze względu na działanie nawilżające kosmetyku.

Tusz do rzęs ma standardową szczoteczkę - taką, jaką możemy znaleźć w większości drogeryjnych kosmetyków. Włoski są krótkie i gęsto rozstawione. Tusz na początku był mokry i trochę się rozmazywał, ale po ok. 2 tygodniach podsechł i bez problemu pokrywał rzęsy, nie osypując się i nie "migrując" po twarzy. Czerń jest matowa, głęboka i nie blednie w ciągu dnia. Produkt jest bogaty w aminokwasy, witaminy i wyciągi roślinne, dzięki czemu wzmacnia i uelastycznia rzęsy. Nie zawiera sztucznych barwników i parabenów, więc z powodzeniem mogą go używać posiadaczki wrażliwych oczu.

Aby uzyskać efekt sztucznych rzęs, należy najpierw nałożyć na rzęsy warstwę odżywki, a gdy ta jest jeszcze mokra, pokryć włoski tuszem. To właśnie odżywka "robi całą robotę", więc możemy jej nałożyć tyle, ile chcemy, byle tylko nie przesadzić :) Efekt możemy oczywiście stopniować, ale już po jednej warstwie odżywki i tuszu rzęsy są pogrubione i meeega wydłużone! Same możecie zobaczyć to na zdjęciu poniżej (można powiększać):

Tak, jak pisałam wcześniej - w ciągu dnia tusz nie kruszy się i nie rozmazuje, a nałożony rano, wieczorem wygląda tak samo dobrze. Kondycja rzęs przy regularnym używaniu odżywki i tuszu uległa zdecydowanej poprawie. Włoski są mocniejsze, bardziej elastyczne i nie wypadają w takich ilościach, jak wcześniej ;) 

Zestaw Whiplash można nabyć w sklepie internetowym PELL.PL (klik w zdjęcie poniżej). Odżywka i tusz kosztują w cenie regularnej 239 zł, ale aktualnie trwa promocja, z której naprawdę warto skorzystać - za czarny kartonik zapłacicie tylko 84 zł :) Skusicie się? 



Ideał: Lily Lolo, Puder sypki Flawless Matte

Wolicie używać pudrów sypkich, czy prasowanych? Ja przyznam, że dopiero niedawno poznałam magię sypkich kosmetyków - teraz prasowane róże, pudry i cienie poszły w odstawkę. W moim makijażu królują minerały. Powiem Wam w tajemnicy, że jak na razie Lily Lolo jest na prowadzeniu :) Nie zawiodłam się na żadnym z kosmetyków sygnowanych tą marką. I choć poznałam kilka innych mineralnych firm, to właśnie po LL sięgam najczęściej. 


Recenzję tego pudru długo odwlekałam w czasie, choć przyznam, że sama nie wiem czemu, bo wystarczyłoby napisać jedno słowo: HIT. Flawless Matte jest dla mnie idealny w każdym calu, od opakowania, przez skład, konsystencję, aż po efekt, jaki dzięki niemu uzyskuję. Ale wszystko po kolei :)

Skoro już przy opakowaniu jesteśmy, nie dodam nic nowego, bo wszystko napisałam już przy okazji innych recenzji minerałów tej marki - jest typowe dla Lily Lolo, więc nie będę się rozpisywać. Czarno-biały, matowy słoiczek z sitkiem, które można zamknąć. Wygodny, elegancki, solidny. Puder można włożyć do torebki, bez obawy o to, że się wysypie. 


Puder ma postać białego, bardzo drobno zmielonego, bezzapachowego proszku. Jest transparentny, więc nie musimy martwić się źle dobranym kolorem. Nie bieli, nie pyli się, bardzo dobrze nakłada go się pędzlem typu kabuki. Nie zmienia koloru podkładu (jak robiły to niektóre niby-transparentne pudry innych firm) i nie tworzy nieestetycznych plam. 

Używam go do wykończenia makijażu, a efekt, jaki dzięki niemu uzyskuję jest w pełni zadowalający. Moja cera jest mieszana - tłusta w strefie T, więc czoło, broda i nos mają skłonności do świecenia się. Niewielka ilość Flawless Matte zapewnia mi nieskazitelny efekt matu, który utrzymuje się spokojnie 3-4 godziny. Zmniejsza widoczność porów, nie wchodzi w zmarszczki i optycznie wygładza skórę. 


Ze względu na problematyczną cerę, ważny dla mnie jest fakt, że puder nie zapycha porów, nie wysusza i nie uczula. Skład jest krótki i prosty: znajdziemy w nim tylko glinkę porcelanową i mikę. W tym przypadku im mniej, tym lepiej :)

To jeszcze nie koniec zachwytów! Pudru można używać zarówno na, jak i pod podkład. Użyty w ten drugi sposób, stanowi świetną bazę pod makijaż, wygładza i matowi cerę, a także sprawia, że podkład dłużej się trzyma. 


Tak, jak pisałam wcześniej, ten puder jest dla mnie na chwilę obecną idealny! Nada się zarówno dla posiadaczek cer tłustych, jak i mieszanych. Ładnie matowi twarz na długie godziny, jest wydajny i w 100% naturalny. Za słoiczek o pojemności 7 g musicie zapłacić obecnie 72,90zł, a kupić można go w sklepie Costasy:


Duet idealny - pędzel Super Kabuki i podkład mineralny Warm Honey od Lily Lolo

Choć minerały od Lily Lolo nie są moimi pierwszymi, zdecydowanie zmieniły moje podejście do mineralnego makijażu. Zachwyciły mnie swoją jakością i wciąż chcę więcej! Różnorodność kolorów, a także samych kosmetyków i pędzli jest ogromna, więc jest w czym wybierać :) Dziś będzie o nierozłącznym duecie idealnym - pędzlu Super Kabuki i podkładzie Warm Honey.


Zacznę od pędzla. Do tej pory wszystkie mineralne podkłady nakładałam flat topem (najczęściej Hakuro H50S). Wydawało mi się, że to najlepszy sposób na sypkie kosmetyki - stemplowałam sobie całą twarz i efekt był zadowalający. Super Kabuki pokochałam od pierwszego użycia i szybko zmieniłam zdanie :) Sam pędzel jest niewielki (ma 7 cm wysokości), ale trzonek ma na tyle duży i szeroki, żeby wygodnie i pewnie trzymało się go w ręce.


Włosie jest syntetyczne, ale mięciutkie i sprężyste. Włosków jest baaaardzo dużo, co sprawia, że pędzel jest gęsty, zbity i nie "zjada" podkładu. Zazwyczaj zanurzałam go w podkładzie mineralnym, strzepywałam nadmiar kosmetyku, a następnie trzonkiem stukałam o blat. Wtedy pylenie ograniczało się do minimum i nie marnowałam podkładu :) Efekt, jaki uzyskujemy przy pomocy Super Kabuki różni się od tego, którym raczył mnie flat top. Nie jest płaski, a bardzo naturalny i "świeży". I pomyśleć, że na początku chciałam używać tego pędzla tylko do pudru...


Dodam jeszcze, że Kabuki jest trwały - przez 2 miesiące codziennego używania nie wypadł mi z niego ani jeden włos - i bardzo łatwo się go czyści, bo podkład nie wchodzi do środka :) Jest moim mega odkryciem i nie zamienię go już na żaden inny. No, chyba że przerzucę się całkowicie na podkłady płynne, wtedy będzie mi pudrował nosek ;)

Przejdźmy do samego podkładu. Minerały od Lily Lolo nie mają podziału na matujące, kryjące i rozświetlające. Są podzielone tylko na odcienie, a jest ich naprawdę multum, więc spokojnie, każda dobierze dla siebie odpowiedni. Mój wybór padł na Warm Honey, odcień ciepły, dla średnich karnacji. Zamknięty oczywiście w pięknym, matowym, biało czarnym słoiczku. Sitko jest zamykane, więc podkład można bez problemu zabrać w podróż.


Podkład jest naprawdę drobno zmielony, co sprawia, że na twarzy wygląda bardzo naturalnie i świeżo - nie podkreśla rozszerzonych porów i nie wchodzi w zmarszczki (co miało miejsce w przypadku podkładu AM). Krycie jest na poziomie średnim, co na początku mnie trochę zmartwiło, bo jak wiecie, mam dużo do zatuszowania, ale z tym, czego nie zakryje podkład, świetnie radzi sobie korektor Lily Lolo [KLIK]. Poza tym, dla lepszego efektu krycia, zawsze mogę dołożyć sobie kolejną warstwę kosmetyku. W moim przypadku wystarczały dwie cieniutkie warstewki, nałożone oczywiście pędzlem Super Kabuki :)


Odcień, który sobie wybrałam obecnie jest dla mnie trochę za ciemny, bo brak słońca i witaminy D sprawił, że nagle zrobiłam się strasznie blada, ale jeszcze miesiąc temu był ok. Nie tworzy efektu maski, nie odcina się od szyi i idealnie wtapia w naturalny odcień cery. Warto zwrócić uwagę na jego skład: Mika, Tlenek Cynku, Dwutlenek Tytanu, Tlenki Żelaza, Ultramaryna - cudo! Nie zapycha, a wręcz przeciwnie, pomaga leczyć zmiany trądzikowe, a w dodatku zawiera SPF 15, więc jest idealny dla osób, które np. przechodzą kurację kwasami. Wygląda dobrze nawet po całym dniu noszenia (mat trzyma się 3-4 h), nie warzy się i nie wchodzi w pory - ideał! :)

Podkład kosztuje 72,90zł/10g, a pędzel Super Kabuki 79,90zł. Kupić możecie je w sklepie Costasy. Kliknijcie w obrazek poniżej:




AddThis