NUXE, Rêve de Miel - ulubieniec ostatnich miesięcy!

Powiem Wam szczerze, że odkąd zakochałam się w matowych pomadkach, zrozumiałam co to znaczy mieć przesuszone i popękane usta... Wcześniej nie miałam takich problemów, ale teraz, gdy mam makijaż czasem 12-14 godzin, wieczorem, gdy wracam do domu, moje wargi przypominają skorupę... A na tak spierzchniętej skórze żadna, nawet najbardziej nawilżająca szminka nie będzie wyglądała dobrze. 


Zrobiłam mały research i okazało się, że kosmetyk kultowy - taki, który znają już chyba wszyscy, mnie był zupełnie obcy. Mowa o balsamie do ust Rêve de Miel marki NUXE, zbierającym same pochlebne recenzje. 

Już samo opakowanie sugeruje nam, że mamy do czynienia z luksusowym produktem. Mały, ale ciężki słoiczek z matowego szkła wygląda na solidny i myślę, że przetrwałby bliższe spotkanie z płytkami w łazience (na szczęście nie miałam okazji spróbować :D). Sposób aplikacji jest mało wygodny, szczególnie gdy produktu w opakowaniu ubywa, a jesteśmy posiadaczkami długich szponów, ale... da się to przeżyć ;)




Konsystencja balsamu jest bardzo zbita i ma w sobie niewielkie grudki - przypomina naturalny miód. W kontakcie ze skórą robi się jednak miękki i szybko się rozpuszcza, pozostawiając na ustach pięknie pachnącą powłokę. O tak! Zapach jest po prostu przepiękny :) Czuć w nim miód, akację, a także nutkę cytrusów i coś kwiatowego.  

Nakładałam go głównie na noc, grubszą warstwą, jako nawilżający i łagodzący kompres. Rano usta były jak nowe! Serio, byłam pod wrażeniem jego działania, bo żadna inna pomadka, czy balsam do ust nie dawał takich efektów już po jednorazowym użyciu. Czasem, gdy miałam dzień wolny, stosowałam go także w ciągu dnia. Moje wargi przez te kilka tygodni regularnego stosowania Rêve de Miel zdecydowanie odżyły! Spokojnie mogę używać matowych szminek, nie martwiąc się o suche skórki czy małe, bolesne ranki - wszystkie kolory wyglądają na ustach dobrze. Nadmiar kosmetyku wcierałam w skórki dookoła paznokci - dobry trik dla suchych dłoni z problemem zadziorków! 


W składzie mamy miód akacjowy, masło Karite, oleje roślinne (migdałowy, różany, sojowy, cytrynowy, słonecznikowy), rumianek i wyciąg z grejpfruta. Czuć to zarówno w konsystencji, jak i zapachu ;) Uważam, że taka kompozycja nie ma prawa nie działać. W pełni rekompensuje mi to dość wysoką cenę produktu (od 30 do nawet 45 zł/15 g). Warto też wspomnieć, że balsam jest meeega wydajny - na zdjęciu powyżej widzicie ubytek po 2 miesiącach używania. Nieźle, co? 


Balsam NUXE Paris polecam szczególnie miłośniczkom matowych pomadek, a także posiadaczkom suchych, skłonnych do pękania ust. Ten malutki słoiczek pozwoli Wam zapomnieć o problemach i zaręczam, że stanie się Waszym must have! Ja już wiem, że na pewno się z nim nie rozstanę - pojedzie ze mną na wakacje, a zimą na stałe zagości w torebce :)

Więcej o Reve de Miel i innych kosmetykach z serii możecie poczytać na stronie producenta <KLIK>

 Miałyście z nim do czynienia? Jak pielęgnujecie swoje usta? :)

WIBO, Neutral Eyeshadow Palette - swatche + recenzja

Choć większość moich palet do makijażu jest w tej samej, beżowo-brązowej tonacji i choć zarzekałam się, że jej nie kupię, bo mam już nadmiar cieni, to... Uległam ;) Pod ostatnim postem na temat kulek Star Glow pojawiły się Wasze pytania o tę paletę, więc postanowiłam, że na blogu jednak pojawi się jej recenzja. Mowa o Neutral Eyeshadow Palette marki Wibo, która znika z Rossmannowskich półek z prędkością światła. 


Jak pisze producent, jest to paleta składająca się z 15 kultowych odcieni w naturalnych kolorach ziemi, które idealnie sprawdzą się zarówno przy naturalnym dziennym makijażu, jak i wieczorowym smoky eye. Beże, brązy i szarości, zarówno matowe, jak i błyszczące - coś, czego rzeczywiście używam na co dzień i czym umiem się posługiwać w makijażu oczu. Takie kolory są bezpieczne i pasują chyba do każdego typu urody, więc bez żadnych wątpliwości zdecydowałam się na zakup :)


Jeśli chodzi o same walory estetyczne, jest bardzo dobrze. Paletka jest papierowa (tak, jak palety The Balm), ale nie przeszkadza to w użytkowaniu. Jest leciutka, niewielka i poręczna, a przy tym bardzo dobrze wykonana - w środku znajdziemy dobrej jakości, niezniekształcające lusterko, a każdy cień jest podpisany. Kwadraciki z cieniami są przykryte folią, dzięki czemu szkło się nie brudzi, a paletę łatwo utrzymać w czystości.   


Jakość cieni jest różna. Niektóre są mocno napigmentowane, mięciutkie i kremowe, niektóre bardziej twarde i ciężej się rozcierają. Ogólnie jednak jestem skłonna ocenić całą piętnastkę na dobrą 5 z plusem, bo jak na tę cenę (ok. 27 zł w sklepie internetowym), jest naprawdę dobrze! Najchętniej używam oczywiście tych matowych, ale błyszczące też są w ruchu - to chyba jedyna paleta, w której podobają mi się wszystkie kolory :)


Podsumowując, polecam paletę wszystkim amatorkom, które potrzebują zestawu nieźle napigmentowanych cieni za niewielkie pieniądze. Profesjonalne makijażystki, które miały już do czynienia z dobrymi, drogimi cieniami, mogą być lekko zawiedzione. Kolory są naprawdę ładne i pozwolą na stworzenie zarówno delikatnego, dziennego makijażu, jak i bardziej odważnego, wieczorowego smoky.  Sama paleta jest ładna i praktyczna, więc bez problemu możecie zabrać ją w podróż - macie rozświetlacz, bronzer i zestaw do wykonania makijażu oka w autobusie, pociągu, czy też na plaży :D Jestem na tak!

Poniżej swatche wszystkich kolorów z krótkimi opisami.Zielonym kolorem zaznaczyłam te, które świetnie się rozcierają i są idealnie napigmentowane, a niebieskim te, które są słabsze, niż reszta. 

magic touch - szampański, rozświetlający cień, idealny do wewnętrznego kącika, czy też pod łuk brwiowy (niemalże identyczny jak Wibo Diamond Illuminator, delikatnie bardziej wpada w róż)
sparkling nude - błyszczący odpowiednik peach cream; jasna brzoskwinka ze złotymi drobinkami
sweet toffie - mój ulubieniec <3 świetnie napigmentowane, stare złoto 
most wanted - chłodny, jasny brąz z drobinkami, niestety słabo napigmentowany
graphite fantasy - idealny, błyszczący grafit, który niestety robi plamy i słabo się rozciera

light fantasy - biały, matowy cień, niestety mało napigmentowany :(
peach cream - jasny beż, idealnie zgrywa się z naturalnym odcieniem mojej skóry, dobry do nałożenia na całą powiekę, czy skorygowania kształtu brwi
summer breeze - jaśniutki, chłodny brąz, który z powodzeniem może służyć jako bronzer do twarzy
bitter chocolate - mocno napigmentowana, błyszcząca czekoladka
night heaven - cudny, granatowo - srebrny cień, który może "zrobić" cały makijaż :) świetny na wieczór


naked look - jasny, matowy beż/ecru, który z powodzeniem zastępuje biel w tej palecie
secret eye - średni brąz, który byłby idealny do załamania powieki, gdyby tylko był lepiej napigmentowany...
milk chocolate - ciemny, chłodny brąz - kolejny, który jest ciągle w ruchu
warm soil - ciemny, ciepły brąz -również w użyciu niemalże codziennie
smoky black - czarny jak smoła, świetnie napigmentowany cień, dobry do wieczorowego smoky

Jak Wam się podoba paleta Neutral od Wibo? Które odcienie wpadły Wam w oko?



Dwa kroki do pięknej cery, czyli złuszczanie kwasem glikolowym - GlySkinCare Cleanser i Lotion Lite

Wiosna to najlepszy czas na wprowadzenie do pielęgnacji twarzy kwasów. Pozwolą przygotować skórę do lata, usuną nagromadzony przez zimę martwy naskórek, wybielą przebarwienia i wygładzą zmarszczki. Jaki kwas wybrać? Ja po przygodach z kwasem mlekowym i salicylowym, w tym sezonie postawiłam na kwas glikolowy. Padło na firmę GlySkinCare, która specjalizuje się w produkcji kosmetyków z kwasami (ale nie tylko!).



Co to jest kwas glikolowy? (info ze strony diagnosis.pl)
Kwas glikolowy należy do rodziny alfahydroksykwasów (AHA), które naturalnie występują w przyrodzie – w owocach cytrusowych, jabłkach, trzcinie cukrowej. Jego fenomen jest rezultatem bardzo szerokiego spektrum działania oraz wysokiej efektywności w leczeniu różnych problemów skórnych.

Jakie korzyści przynosi kuracja kwasem glikolowym?

- Usunięcie martwego naskórka
- Lepsze przenikanie skłądników aktywnych zawartych w kosmetykach w głąb skóry
- Rozjaśnianie przebarwień posłonecznych, hormonalnych, pociążowych
- Spłycanie zmarszczek
- Spowalnianie procesów starzenia skóry
- Regulacja wydzielania sebum.


Zdecydowałam się na stężenie 10% ze względu na to, że wcześniej stosowałam już niższe stężenia, do których skóra się przyzwyczaiła. Jeśli jednak nigdy nie miałyście do czynienia z kwasami, postawcie na 5% emulsję. 

Zabieg kwasami składa się z dwóch etapów: najpierw oczyszczamy twarz żelem, a następnie na suchą skórę nakładamy emulsję i lekko wcieramy. Na początku może wystąpić uczucie mrowienia, pieczenia i lekkie zaczerwienienie. U mnie również pojawiła się taka reakcja, ale ustąpiła po kilku dniach stosowania obu produktów. Już samo użycie żelu mnie zadowala - skóra jest po nim wyczuwalnie oczyszczona, ale jednocześnie nawilżona i niesamowicie gładka! 


Pierwsze efekty były widoczne po około 10 dniach. Skóra zrobiła się szorstka, chropowata, przesuszona. Potem zaczęło się łuszczenie, ale nie tak drastyczne jak przy skarpetach złuszczających :D Suche skórki pojawiły się na nosie, w okolicach brody i na skroniach. Przez cały czas dbałam o mocne nawilżenie twarzy w ciągu dnia. Warto o tym pamiętać, tak samo jak o wysokim filtrze przeciwsłonecznym (u mnie SPF50), aby uniknąć poparzeń i przebarwień. A słońce zaczęło już przygrzewać!
  

Teraz, po około 2 miesiącach regularnego stosowania kwasu glikolowego, mogę powiedzieć, że jestem bardzo zadowolona z efektów. Skóra zrobiła się gładka, pory zmniejszone, a zmiany trądzikowe wyskakują bardzo rzadko. Blizny potrądzikowe (te świeże) zniknęły, a te większe, stare są mniej widoczne. Skóra jest bardziej nawilżona, ze względu na to, że składniki odżywcze z kremów lepiej się wchłaniają. Wstawię Wam zdjęcie z efektami przed i po, jak tylko znajdę jakieś stare foty mojej cery ;) Musicie mi uwierzyć na słowo, że kwas glikolowy robi cuda, szczególnie ze skórą tłustą i mieszaną. Spróbujcie same - oba produkty są do nabycia w aptekach, w cenach 32 zł za Gentle Cleanser, oraz 69 zł za Lotion.


AddThis