Lily Lolo, Laid Bare Eye Palette + swatche (dużo zdjęć!)

W makijażu oczu stawiam na neutralne, niekrzykliwe brązy, beże, połyskujące, blade róże, a niekiedy czerń i granat - wtedy, kiedy idę na imprezę i mam ochotę na smokey eye. Innych kolorów nie używam, bo są dla mnie za odważne, a może też dlatego, że nie umiem ich odpowiednio używać? :) W każdym razie, gdy zobaczyłam paletę cieni Laid Bare od Lily Lolo, od razu wiedziałam, że będzie moja. Przecież to połączenie wszystkich moich ulubionych kolorów!


Laid Bare Eye Palette to 8 mineralnych cieni, zamkniętych w eleganckiej paletce, wyposażonej w lusterko i dwustronny, gąbkowy aplikator. Pacynka widoczna na zdjęciu poniżej jest ładna i dobrze wykonana, ale nie wiem, czy ktoś jeszcze używa takich rzeczy do nakładania cieni? :) Sama paleta jest naprawdę solidna, dopracowana w najdrobniejszych szczegółach, malutka, ale piękna i mega elegancka! Jest plastikowa, ale trwała - przeżyła już dwa upadki i ani cienie, ani lusterko nie ucierpiało. Jakością opakowania był zachwycony nawet mój mężczyzna, więc musicie uwierzyć, że naprawdę zaskakuje :D


Warto też wspomnieć, że paleta jest dodatkowo zapakowana w zaklejony kartonik, więc przy zakupie mamy pewność, że nikt wcześniej nie macał naszych cieni. 

Po wcześniejszych doświadczeniach z minerałami wiem, że niektóre są mocno napigmentowane, a niektóre praktycznie wcale. W przypadku tej paletki wcale tak nie jest - wszystkie kolory są takie same, jeżeli chodzi o poziom napigmentowania. Cienie są "mokre", kremowe i nie pylą tak, jak cienie sypkie LL. Nakładają się bezproblemowo - trochę gorzej jest z rozcieraniem i łączeniem kolorów, bo lubią trochę tracić na pigmentacji (tak samo było w przypadku cieni La Rosa i Annabelle Minerals - taki urok minerałów), ale gdy już osiągnę zadowalający mnie efekt, mogę się nim cieszyć praktycznie cały dzień, bo są bardzo trwałe. 




Na zdjęciu wyżej wszystkie osiem cieni, które mają nawet swoje nazwy :) Od lewej:

Stark Naked – mat, subtelny różowy beż
Au naturel – połyskujący, lekko różowy beż
Skinny Dip – połyskujący, złoty beż
Shy Away – połyskujący, przydymiony brąz
Lody Godiva – połyskujący, głębokie złoto
Birthday Suit – mat, szary brąz
Exhibitionist – mat, oliwkowy brąz
Exposed – półmat, ciemny grafit

Najczęściej w użyciu są u mnie Au Naturel (świetny do rozświetlania kącika), Skinny Dip, Shy Away, Lody Godiva (przepiękne, błyszczące złoto!) i matowy, idealny brąz - Birthday Suit. Nie mówię, że reszta mi się nie podoba - wszystkie są naprawdę ładne i ciężko wybrać mi swojego ulubieńca :) Po prostu wymienione kolory pozwalają mi na stworzenie dziennego, delikatnego makijażu.

Poniżej wszystkie cienie w naturalnym świetle dziennym:


A tutaj w pełnym słońcu (zobaczcie jak błyszczą! <3):




Paletkę możecie dostać w sklepie COSTASY, a jej aktualna cena to 105,90zł, co dla niektórych może być dość dużą kwotą. Uważam jednak, że za taką jakość i trwałość warto zapłacić tyle kasy :) Jest też dostępna wersja Enchanted, dobra dla dziewczyn lubiących mocniejszy makijaż. Laid Bare nada się zarówno do wykonania delikatnego dzienniaka, jak i mocnego, wieczorowego, ciemnego makijażu. 

Jak Wam się podobają mineralne cienie z palety Laid Bare? Które najbardziej wpadły Wam w oko? :)


Czerwień idealna - I ♡ Makeup, Lip Geek, Cherry Bomb

Kolorówka I Heart Makeup szturmem zdobywa blogosferę :) Ja pewnie przeszłabym obojętnie obok ich produktów, bo kosmetyków do makijażu mam nadmiar, ale z pomocą przyszła mi Dimipedia, która w lutowej paczce w ramach akcji "Podaruj Paczuchę", przysłała mi szminkę Lip Geek, w przepięknym odcieniu Cherry Bomb. Jak wiecie, czerwienie na ustach uwielbiam, więc obecność tej pomadki w przesyłce była jak najbardziej trafiona :)

Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, to przepiękne opakowanie. Zarówno kartonik, jak i sama szminka naprawdę przyciągają uwagę i są nietuzinkowe :) Boję się, że ten różowo-fioletowy, błyszczący cukieras mi się porysuje, więc nie wkładam go do torebki, chociaż myślę, że jest dość wytrzymały. Zamyka się "na klik", a zatyczka/skuwka siedzi dość pewnie, więc nie ma co się martwić, że otworzy się w nieodpowiednim momencie. 

Szminka ma miękką, kremową konsystencję i bezproblemowo rozprowadza się na ustach. Jest dobrze napigmentowana, więc jedna warstwa wystarczy do całkowitego pokrycia ust. Nie wysusza, a nawilża, błyszczy i jest naprawdę piękna - kolor to głęboka, nasycona czerwień. Coś, co uwielbiam!


Niestety, ma jedną wadę. Trwałość jest dość kiepska - wytrzymuje na ustach ok. 2-3 godzin. Schodzi na szczęście równomiernie, ale lubi migrować na zęby. Kolor jest naprawdę śliczny, ale wolę coś, co przez pół dnia będzie wymagało tylko delikatnych poprawek. Taką trwałość dają mi np. matowe szminki GR.

A tak Cherry Bomb prezentuje się na ustach (zdjęcie można powiększyć):


Lip Geek kosztuje ok. 15 zł/3,5g, a kupić możecie ją w sklepach internetowych - np. w Minti Shopie, czy drogerii eKobieca :)


Nowość od Evree, Olejek do ciała Super Slim + ROZDANIE

Idzie wiosna, czas na zmiany! :) Ja zaczęłam od zmiany sposobu odżywiania, a także trybu życia - staram się ćwiczyć regularnie (przynajmniej 15 minut dziennie). Bardziej dbam też o swoje ciało, żeby chociaż w znacznym stopniu pozbyć się cellulitu i ujędrnić skórę. W tym celu praktycznie codziennie szoruję się naturalną gąbką z luffy (uwierzcie mi, jest bardzo ostra), a potem wykonuję masaż z olejkiem. 


Markę Evree, chociaż produkują wiele fajnych kosmetyków w przystępnych cenach, znam głównie z olejków. Do tej pory testowałam olejek do ciała Gold Argan, a także olejek do twarzy Essential Oils. Oba cudne :) Dziś napiszę Wam kilka słów o kolejnym hicie, czyli olejku modelującym do ciała Super Slim, z kompleksem alg, które mają pomóc pozbyć się cellulitu, wyszczuplić, ujędrnić i uelastycznić skórę. 

Super Slim jest zamknięty w charakterystycznym dla marki, kartonowym, solidnym pudełku, opatrzonym we wszystkie niezbędne informacje, a także krótki opis składników aktywnych. W środku skrywa plastikową butelkę z zamknięciem "na klik", które niestety, tak jak w przypadku olejku Gold Argan, lubi przeciekać. Nie przeszkadza mi to jednak w używaniu kosmetyku, bo i tak nigdzie go nie przewożę, a otwór aplikuje odpowiednią ilość olejku i nie wylewa go zbyt dużo. 

Konsystencja jest, jak to w przypadku olejków bywa, nie za gęsta, nie za rzadka, ale taka w sam raz. Przypomina mi rzadką oliwkę :) Mimo tego, bez problemu nakłada się na skórę, a przy wykonywaniu masażu bardzo szybko się wchłania. Pachnie świeżo, owocowo, trochę pomarańczowo-grejpfrutowo, trochę słodko. Zapach jest bardzo orzeźwiający, więc idealnie wpasuje się w gusta osób, które lubią poprawiać sobie humor po ciężkim dniu. 

W składzie znajdziemy m.in. skoncentrowany kompleks algowy z listownicy, brunatnic, morszczynu i kowniatka morskiego, olej słonecznikowy, olej migdałowy, olejek perilla, olej grejprfutowy, olej makadamia, olej winogronowy, a także chilli/pieprz cayenne. Jak dla mnie, taki skład jest naprawdę fajny i nie ma prawa nie działać :)

No i działa! Już po 2-3 tygodniach (nie pamiętam dokładnie) codziennego, regularnego wcierania olejku w miejsca problematyczne, czyli uda, brzuch i pośladki, zauważyłam znaczną poprawę w wyglądzie tych miejsc. Skóra jest dogłębnie nawilżona, napięta, wyraźnie ujędrniona, a cellulit mniej widoczny. Zdaję sobie sprawę z tego, że pomagają mi w tym ćwiczenia, ale bez olejku nie uzyskałabym takich efektów w tak krótkim czasie. Najbardziej widoczne jest to na udach, które wygladają naprawdę o niebo lepiej, niż przed kuracją Super Slim. Musicie mi uwierzyć na słowo :)


Olejek Super Slim kosztuje ok. 30 zł/100 ml, a dostać go możecie w większości drogerii. Dopiero jest wprowadzany na rynek, więc szukajcie, bo naprawdę warto. Macie też inną opcję - zostańcie publicznym obserwatorem mojego bloga i zgłoście się do rozdania, w którym zgarnąć możecie ten właśnie olejek, fabrycznie nowy i nierozpakowany. Rozdanie potrwa od dziś, aż do 7 marca - zwycięzca zostanie wyłoniony drogą losowania i ogłoszony dzień później, czyli 8 marca. Sprawię komuś prezent na Dzień Kobiet :)


Oczywiście można też polubić mnie na Facebooku, ale nie jest to warunek konieczny. Wystarczy wypełnić formularz powyżej i czekać na wyniki. Życzę Wam powodzenia! :)


Lakierowe nowości Golden Rose na sezon wiosna/lato 2015

Zima oficjalnie jeszcze nas nie opuściła, ale przyznajcie szczerze, ile z Was poczuło już wiosnę? :) Widać to zarówno w naszych szafach, jak i w makijażu. Ale dziś przedstawię Wam pierwszą jaskółkę, która mam nadzieję, uczyni już wiosnę :) A owa jaskółka należy do rodziny paznokciowych! :D 


W sezonie wiosna/lato 2015 królować będą zdecydowanie kolory nude, a także delikatne szarości (czyżby sprawka Pana Greya?) i róże. Marka Golden Rose także wzbogaciła swoją paletę odcieni lakierów o kilka nowych - dziś przedstawiam świeżutkie kolorki z serii Color Expert - numerki 103 i 98.


Oba lakiery mają grube, wygodne pędzelki i świetną pigmentację - już jedna, solidna warstwa wystarczy do całkowitego pokrycia płytki. Schną dość szybko, co dla mnie jest ważne, bo nie lubię siedzieć godzinami i czekać, aż będę mogła wrócić do codziennych czynności :) Co prawda od tego są top coat'y, ale jak wiemy, nie współpracują one z każdym rodzajem lakieru. 


Co do trwałości - 4 dni bez odprysków, potem pościerały się końcówki i całość nie wyglądała zbyt ciekawie, chociaż to raczej z mojej winy - wiecie jak to jest sprzątać i szorować naczynia bez rękawic... :) Myślę, że w normalnych warunkach lakiery wytrzymałyby około tygodnia :)

Kolory są bardzo ładne, delikatne i eleganckie. Oba trafiły w moje gusta i myślę, że często będę po nie sięgać. Szczególnie beż wygląda bardzo dobrze, a i krycie jest zadowalające - pewnie zdajecie sobie sprawę, że ciężko trafić na dobrze kryjący, jasny lakier. Zobaczcie, jak wiosenno/letnie nowości prezentują się na moich paznokciach:




Lakiery już niebawem będą dostępne na stoiskach Golden Rose, a ich cena to ok, 6-7 zł :) Myślę, że warto poszukać nowych odcieni, bo naprawdę są warte wypróbowania! Podobają Wam się? :)


ShinyBox Luty 2015: The Gift Of Love

Jak powszechnie wiadomo, luty za sprawą Walentynek jest miesiącem skupiającym się głównie na zakochanych. Czerwone serduszka, misie, kwiaty i inne "ozdoby" pojawiają się w sklepach już w styczniu. I choć osobiście nie obchodzę tego komercyjnego święta, bardzo ucieszyłam się, że lutowa edycja ShinyBoxa o nazwie The Gift of Love, jest utrzymana w takim właśnie, romantycznym, ciepłym, miłosnym i słodkim klimacie ;)



W tym miesiącu pudełko było ciężkie i wypełnione praktycznie po brzegi! Zabrakło kolorówki, z czego bardzo się cieszę - bo jak wiadomo, w tym przypadku ciężko trafić w gusta wszystkich kobiet. Ekipa Shiny przygotowała dla nas zestaw pielęgnacyjny, skierowany zarówno do ciała, twarzy, jak i do włosów. Niestety, można było trafić na jedną z dwóch wersji pudełka, które nieznacznie się od siebie różniły. Wiem, że dziewczyny, które dostały tę drugą, trochę narzekały - w każdym razie, jeżeli chodzi o wartość kosmetyków, oba warianty były na równi.


Przeważały produkty pełnowymiarowe - tylko dwa kosmetyki to miniatury. Oprócz tego, w pudełku znalazły się ulotki informacyjne, kupon rabatowy na maskę do włosów 4SENSO, a także saszetkowe próbki najnowszych maseł do ciała Farmony. 


Zobaczcie, co zawierała moja wersja Walentynkowego pudełka ShinyBox:


1. THE BODY SHOP, Masło do ciała Smoky Poppy - miniatura 50 ml, ok 20 zł/szt

Nowa kolekcja kosmetyków pielęgnacyjnych wzbogacona jest prawdziwymi, ręcznie zbieranymi kwiatami maków z regionu Ankary w Turcji. Tej zmysłowej i uwodzicielskiej linii nigdy nie będziesz miała dość.

Cieszę się z obecności miniaturowego masła TBS w tym pudełku. Bardzo lubię ich masełka, bo dobrze nawilżają i są mega wydajne! Nowa wersja pachnie przepięknie - może nie tak mega uwodzicielsko i zmysłowo, jak zapowiada producent, ale maki zdecydowanie przypadły mi do gustu :)


2. DERMIKA, Emulsja Hydratic, 46zł/50ml

Wzmacnia barierę ochronną skóry, koi podrażnienia i skutecznie nawilża. Idealna do skóry wrażliwej, skłonnej do alergii. Przywraca uczucie komfortu i ogranicza nadmierną ucieczkę wody ze skóry.

Dla samej emulsji warto było kupić to pudełko! Jest strzałem w dziesiątkę! Teraz, gdy mam  silną, antybiotykową kurację przeciwtrądzikową, moja skóra jest bez przerwy podrażniona i sucha, miejscami nawet bardzo sucha. Ta emulsja jest jedynym nawilżaczem, który po nałożeniu nie sprawia, że twarz pali mnie jak ogień, a w dodatku świetnie radzi sobie z podrażnieniami i dostatecznie nawilża skórę. Jak na razie jestem mega zadowolona, ale więcej napiszę Wam za jakiś czas :)


3. BANIA AGAFII, Maska do włosów drożdżowa - Pobudzenie wzrostu, 13zł/300ml

Produkt, który wzmacnia strukturę włosa i przyspiesza jego wzrost. Posiada działanie regeneracyjne i przeciwdziałające wypadaniu. Ułatwia rozczesywanie. Włosy stają się jedwabiste i pełne blasku.

Chyba nie muszę nic pisać - stary hit, w nieco nowszym i lepszym opakowaniu :) Skład został ten sam, a moją pełną recenzję możecie przeczytać TUTAJ.


4. SYIS, Serum kolagenowe do paznokci, 35zł/10ml

Stworzone na bazie kolagenu, olejku z drzewa herbacianego i keratyny. Wspaniale nawilża i odżywia skórki, jak i przyspiesza wzrost paznokci.

Bardzo ciekawa forma odżywki do paznokci - płynne serum, z aplikatorem w postaci pipety. Skład jest dość fajny, więc i działanie powinno być w porządku :) Niestety, mam ogromny zapas odżywek i olejków do paznokci, więc to serum już niedługo powędruje do jednej z Was.


5. YASUMI, Express Shaker Mask z miękkim shakerem, 20zł/zestaw

Maski kremowe lub peel off w proszku, o nowej formule pozwalającej na kilkusekundowe przygotowanie w shakerze. Teraz w parę chwil stworzysz idealną maskę dla siebie! Mix rodzajów.

Mnie trafiła się wersja truskawkowa, której szczerze powiedziawszy trochę się boję, bo nienawidzę zapachu chemicznej truskawki w kosmetykach. Miejmy nadzieję, że tym razem będzie to prawdziwa truskawka, a maska zrobi cuda z moją buźką :) Podoba mi się dołączony do maski shaker, dzięki któremu nie muszę organizować sobie dodatkowych miseczek i pędzli - świetny pomysł!


6. 4SENSO, Vitamin Push-Up Mus - miniatura 10 ml, 79,35/250ml

Regeneruje silnie zniszczone włosy i zapobiega ich wypadaniu. Działa kompleksowo - przywraca im naturalny, zdrowy wygląd i nadaje połysk. Nie obciąża włosów, ułatwia ich rozczesywanie i zapewnia doskonały efekt push-up. 

Nie wiem, czy tak mała pojemność wystarczy mi na przetestowanie maski na tyle, aby ocenić jej działanie. W każdym razie, jej regularna cena skutecznie mnie odstrasza i musiałaby być naprawdę super, żebym skusiła się na jej zakup :) Podobno jest ekstra, a jak będzie w moim przypadku, to się dopiero okaże :)

 7. BIAŁY JELEŃ, Hipoalergiczne mydło BIOomega, 6,15zł/85g

Zawiera ekologiczne i certyfikowane oleje. Mix rodzajów.

Lubię Białego Jelenia i cieszę się, że znalazł się i w tym pudełku - trafiłam na wersję łągodzącą. Może zamiast mydła wolałabym inny produkt, ale to nie zmienia faktu, że skład ma naprawdę ciekawy i nada się zarówno do ciała, jak i do twarzy :) Na razie kończę Aleppo, ale za jakiś czas i na Jelenia przyjdzie kolej.

_____________________________________________________

Ale to jeszcze nie wszystko! Nakładem wydawnicwa Wielka Litera ukazał się właśnie "Wybór Crossa" autorstwa Sylvii Day - kolejna część bestsellerowego cyklu sprzedanego w milionach egzemplarzy na całym świecie i przygotowywanego do ekranizacji przez wytwórnię Lionsgate. ShinyBox jest partnerem premierowego wydania Crossa, który był jedną z najbardziej wyczekiwanych pozycji książkowych. Jako oficjalna Ambasadorka Shiny, dostałam tę książkę w prezencie :)


Zainteresowanych ostrzegam, że książka zawiera dużo wylgaryzmów i seksu. Wyuzdanego, ostrego seksu. Spodoba się więc fankom Greya - ja przeczytam z czystej ciekawości :)


Walentynkową edycję ShinyBoxa zaliczam do jedną z najbardziej udanych - wszystkie kosmetyki trafiły w mój gust :) W pudełku znalazły się dwie nowości, a także produkty znane i lubiane. Wartość kosmetyków znacznie przewyższa cenę pudełka, więc naprawdę warto było je kupić!


Akcja "Podaruj paczuchę" - moja przesyłka :)

Nie chwaliłam Wam się wcześniej na blogu, ale jakiś czas temu zgłosiłam się do akcji "Podaruj paczuchę", organizowanej przez Dymka :) Akcja polegała na tym, że dziewczyny, które brały udział w akcji, wypełniały ankiety dotyczące ulubionych zapachów, preferencji kolorystycznych itd., potem organizatorka losowała kto, komu i gdzie, a na koniec miałyśmy czas na przygotowanie i wysłanie paczek :)


Moją paczkę przygotowywała sama organizatorka, czyli Dimipedia. Dzięki po raz setny Ewelinko, bo z zawartością trafiłaś w 200%! :) Zobaczcie, co znalazłam w środku!

Na zdjęciach zabrakło jedynie Kinder Niespodzianki, która oczywiście od razu po otwarciu przesyłki została zjedzona. Chyba jestem już za stara na takie rzeczy, bo nie potrafiłam dostać się do zabawki, a potem samo jej złożenie sprawiło mi nie lada problem... :D Już przez pudełko było czuć, że moja paczka to różnorodność zapachów - przyjrzyjmy się bliżej zawartości:

Woski Yankee Candle w wersjach Black Coconut i Fluffy Towels były na mojej chciejliście od dawna. To one tak pachniały! W dodatku Ewelina obdarowała mnie "jankami" w kształcie słoiczków - są naprawdę urocze i chyba bardziej poręczne od tradycyjnych tart :) Kokos pachnie intrygująco, trochę słodko, ale w żadnym wypadku nie ciężko i mdło. Fluffy Towels to zapach świeżości - orzeźwiający, otulający i dodający energii jednocześnie.
  
Maska Kallos Chocolate to kolejny strzał w dziesiątkę - nie mam do nich dostępu stacjonarnie, a przez internet nigdy nie wiem na jaką wersję się zdecydować :) Ewelina mi w tym pomogła, bo obdarowała mnie czekoladową wersją Kallosa, której zapach totalnie mnie oczarował. Gorzka, prawdziwa czekolada, zero chemicznego smrodku. Już używałam i czuję, że będzie z tego miłość!

Pigment sypki Makeup Revolution w odcieniu Etiquette to cień, którego zdecydowanie brakowało w mojej kosmetyczce. Metaliczny, zimny, średni brąz ze świetną pigmentacją :) Pojemność jest niewielka, ale sypkie cienie są tak wydajne, że nie wiem kiedy go zużyję :D

Mgiełka Bath&Body Works Warm Vanilla Sugar to zdecydowanie najlepszy kosmetyk z całej paczki :) Czaiłam się na ten zapach od dawna, ale zawsze jakoś było mi z nim nie po drodze. Jest piękny! Przypadnie do gustu zwolenniczkom ciepłych, słodkich, otulających woni. Jak na mgiełkę, trwałość jest całkiem okej - na ubraniach czuć go jeszcze na drugi dzień.

Lakier do paznokci Colour Alike - numer 500, czyli słynne "Ja pierniczę" :) Wygląda pięknie w butelce, ale na razie jestem zajarana hybrydami. Wypróbuję za jakiś czas, bo jestem ciekawa tego holo efektu :)


I na koniec szminka I Heart Makeup w kolorze Cherry Bomb, której obecność w przesyłce bardzo mnie ucieszyła, bo z marką do tej pory nie miałam do czynienia, a zbiera w blogosferze same pozytywne recenzje. Kolor jest piękny - głęboka, ciemna czerwień, bardzo elegancka i seksowna :)

Dziękuję Ewelinie za wywołanie uśmiechu na mojej twarzy, a jednocześnie gratuluję intuicji, bo zawartość naprawdę spełniła moje oczekiwania :) Mam nadzieję, że nieznane mi wcześniej kosmetyki szybko staną się moimi hitami, a woski będą się palić długo i pachnieć intensywnie :D Dimipedia planuje drugą edycję akcji, więc śledźcie jej bloga na bieżąco, bo naprawdę warto wziąć udział :)


Planeta Organica, Balsam Tybetański "Objętość i siła"

Balsamy Planeta Organica to kosmetyki, których obowiązkowo muszą spróbować wszystkie włosomaniaczki. I ja nie przeszłam obok nich obojętnie - korzystając z 40% rabatu w Skarbach Syberii, zamówiłam dwa balsamy PO, które od razu poszły w ruch. O Balsamie Tureckim opowiem Wam za jakiś czas, a dziś skupię się na najlepszej odżywce do włosów, jakiej było mi dane używać - Balsamie Tybetańskim "Objętość i siła".


Balsam zamknięty jest w butelce wykonanej z brązowego, grubego plastiku, wyposażonej w pompkę, opatrzoną eleganckimi, dobrymi jakościowo etykietami, które nie odklejają się pod wpływem wilgoci. Pojemność jest trochę większa, niż standardowych odżywek - ma 280 ml. Pompka jest dużym udogodnieniem podczas nakładania balsamu na włosy, gdyż odmierza odpowiednią ilość kosmetyku, nie zacina się i nie "pluje". Ogólnie rzecz biorąc, opakowanie oceniam na bardzo dobre jakościowo - po ponad miesiącu regularnego użytkowania, nadal wygląda jak nowa i działa bez zarzutu :)


Tybetański balsam jest dość gęstą mazią, w kolorze zieleni. Przepraszam za brak zdjęcia konsystencji, ale gdzieś mi się zawieruszyło - możecie sobie podejrzeć ten balsam np. TUTAJ, u Dorotki z Włosowelove. Pachnie trochę męsko, trochę ziołowo, a trochę orientalnie. W każdym razie jego zapach baaaardzo przypadł mi do gustu, a uwierzcie mi, że długo czuć go na włosach po ich wyschnięciu.

Używałam go zarówno na długość, jak i na skalp, z naciskiem na to drugie :) Nie, żeby źle wpływał na włosy, ale szkoda tak dobrego składu marnować na długość, gdy można wspaniale odżywić i ukoić skórę głowy. Nakładałam go na umyte, wilgotne włosy i trzymałam ok. 5-8 minut. Potem spłukiwałam letnią wodą. Efekt? Zawsze ten sam - włosy nawilżone, gładkie, miękkie i sypkie. Skóra głowy (przypominam, że mam ŁZS) ukojona, wypadanie w normie, za to przy regularnym stosowaniu zauważyłam wysyp baby hair. Mogę śmiało rzec, że ten balsam jest moim pewniakiem - wiem, że włosy będą po nim wyglądać naprawdę dobrze. 

Na koniec spójrzmy na skład - same wyciągi roślinne i oleje: olej z białego imbiru, ekstrakt z nieśmiertelnika (działa przeciwbakteryjnie i tonizująco na skórę), wyciąg z szarotki alpejskiej, ekstrakt z majeranku, ekstrakt z anyżu, ekstrakt z goździka, ekstrakt z kurkumy, ekstrakt z nawłoci. 

Na moich, wysokoporowatych, puszących się włosach, Tybetański Balsam sprawdził się świetnie - wygładził, nawilżył, optycznie poprawił stan włosów, dodał im obiecanej objętości i siły. Pachnie pięknie, ma piękny skład i jest mega wydajny. Obecnie jest na niego promocja na Skarbach Syberii [KLIK], więc polecam, zróbcie sobie zapasy :)

Green Pharmacy, Balsam do ciała Aloes & Mleko ryżowe


Jesień i zima to ta część roku, podczas której nie zapominam o regularnym nawilżaniu skóry. Najczęściej sięgam po lekkie, szybko wchłaniające się balsamy, które nie zostawią tłustej warstwy i nie zmuszą mnie do latania po domu w samej bieliźnie :) 

Do tego typu kosmetyków należy balsam do ciała Green Pharmacy Aloes i Mleko ryżowe, który zamknięty jest w dużej, ale charakterystycznej dla kosmetyków tej marki butli o pojemności 500 ml. Butlę wyposażono w pompkę (działającą bez zarzutu i dozującą odpowiednią ilość produktu), która podczas nakładania balsamu na skórę jest dużym udogodnieniem.



Konsystencja jest lekka, puszysta, bardziej przypominająca delikatne mleczko do ciała, niż balsam. Bez problemu rozprowadza się na skórze, nie zostawia smug i nie bieli - trzeba jednak nakładać go w odpowiedniej ilości, bo w przeciwnym razie będzie się mazać. Szybko się wchłania, nie pozostawiając na skórze żadnego filmu, a jedynie delikatny blask, świadczący o odżywieniu i nawilżeniu ciała.

Pachnie bardzo delikatnie, ale świeżo - nie wiem, do czego porównać ten zapach, musiałybyście sprawdzić go same :) Niestety, zaraz po wchłonięciu ta woń nie jest już wyczuwalna.


Efekt nawilżenia owszem, jest, ale niestety krótkotrwały. Używając balsamu wieczorem, rano czuję już potrzebę, żeby się czymś posmarować. Dla posiadaczek skóry suchej lub bardzo suchej, taki poziom nawilżenia nie będzie wystarczający. Owszem, skóra jest odżywiona i przy regularnym stosowaniu wygląda lepiej, ale dla mnie to za mało. 

Jest okropnie wydajny - przez miesiąc nie zużyłam nawet 1/5 butli i nie mam pojęcia, kiedy zdołam wykończyć tak duży pojemnościowo balsam. Może macie ochotę mi pomóc?


Na koniec spójrzmy na skład: są oleje, jest kwas hialuronowy, jest łagodzący podrażnienia pantenol, ale.. zaraz po wodzie jest także parafina, która mojej skórze zdecydowanie nie służy. Balsam mimo tego jest godny wypróbowania, szczególnie przez posiadaczki skóry normalnej, mało wymagającej :) Cena w stosunku do pojemności jest wyjątkowo niska. Za tak duże opakowanie zapłacicie tylko ok. 12 zł. Spróbujecie?


Walentynkowy mani z hybrydami od Semilac - Classic Nude, Coral Beach

O hybrydowym manicure pewnie słyszała już większość z Was. Utrzymuje się od 2 do 3 tygodni, a do jego wykonania potrzebujemy tylko bazy, topu, hybrydowego lakieru i lampy UV. Do przygotowania płytki będzie potrzebny blok polerski i odtłuszczacz, ale to myślę, że każda z Was w domu ma :) Hybrydy mają swoje wady i zalety, ale wyglądają tak pięknie, że już nie mam ochoty i czasu używać co kilka dni zwykłych lakierów.


Patrząc na przepiękne zdjęcia hybryd w internecie, ja również zdecydowałam się spróbować tego rodzaju mani. Mój wybór padł na lakiery SEMILAC, które są jednymi z tańszych lakierów dostępnych na polskim rynku (26zł/butelkę), ale powalają jakością :) Na paznokciach wyglądają naprawdę przepięknie, a utrzymują się bez szwanku tyle, ile obiecuje producent, czyli 2-3 tygodnie. Potem trzeba je zdjąć, ale tylko dlatego, że na dole widać już niezbyt estetyczny odrost.


Na zdjęciach poniżej widzicie stan moich hybryd po tygodniu noszenia. Do wykonania tego manicure użyłam dwóch kolorów lakierów - 038 Coral Beach i 004 Classic Nude - nazwałam go walentynkowym, bo na Walentynki wcale nie musicie mieć czerwonych serduszek i ust na pazurach :) Niech to będzie moja alternatywna propozycja na święto, którego sama nie obchodzę. 




Po tygodniu odrost jest już widoczny, ale jeszcze nie na tyle, żeby rzucał się w oczy i zmusił mnie do ściągnięcia lakieru. Paznokcie są w stanie nienaruszonym - błyszczą jak w dniu nałożenia, a kolor jest tak samo intensywny. Jestem bardzo zadowolona z efektu i dopóki nie zniszczę sobie płytki, będę robić hybrydy regularnie :)



AddThis