Jesienne inspiracje modowe

Jesień już przyszła i rozgościła się u nas na dobre. Szkoda, że to nie typowa, polska, złota jesień, tylko ta deszczowa i szara.. Zmiana pory roku skłania nas też do zmian w garderobie, postanowiłam więc poszperać w sklepach internetowych i poszukać rzeczy, które w tym sezonie będą modne. 


        

Swetry w kwiaty pamiętam z szafy mojej babci. Zawsze chciałam mieć taki, bo lubię motyw kwiatowy na wszelkich okryciach wierzchnich :) Biały zakładałabym do zwykłych jeansów, a ten z lewej pasowałby do bardziej eleganckich stylizacji.


Jeżeli chodzi o kurtki, od zeszłego roku stawiam na połączenie elegancji z wygodą. Z kolorami też raczej nie mam zamiaru szaleć. Gustuję w stonowanych beżach z czarnymi wstawkami, a także szarości, przełamanej rockową czernią.


Butów na jesień zawsze muszę mieć dwie pary - płaskie i na wysokim obcasie. Jeżeli cenicie sobie wygodę, a lubicie wysokie buty, polecam lity. Mam już jedną parę i jestem z nich bardzo zadowolona. Pasują do wielu stylizacji, noga wygląda w nich zgrabnie, a poza tym są mega wygodne. Buty po lewej wpadły mi w oko, bo mają ładny fason, niewysoki, szeroi obcas i są zdobione ćwiekami.


Po sukienki sięgam częściej, niż po spódniczki. Są wygodniejsze i bardziej eleganckie. W tym przypadku też stawiam na klasykę - czerwień, oraz połączenie czerni i bieli.


A w co Wy ubieracie się jesienią? :)
Wpadła Wam w oko któraś z moich propozycji?


ShinyBox wrzesień 2014: Be Original

Z pewnością będę jedną z ostatnich, które pokazują zawartość wrześniowego Shiny, ale musicie mi to wybaczyć - tłumaczyłam się już na Facebooku :) Wrzesień niestety zleciał mi najszybciej ze wszystkich 3 miesięcy wakacji. Głównie ze względu na natłok pracy, obowiązków, spraw związanych z przeprowadzką i.. The Sims 4. Teraz leżę w łóżku z anginą, otoczona górą chusteczek i z zapasem gorącej herbaty, a od poniedziałku (jak dobrze pójdzie) będę do Was nadawać z nowego mieszkania. 


Wrześniowy box jest i różowy i nazywa się Be Original. Zupełnie nie wiem dlaczego, bo używanie tuszu do rzęs, szamponu, czy kremu do rąk raczej nie jest oryginalne, tylko zwyczajne ;) W każdym razie szata graficzna podoba mi się - jest delikatnie, ale z pazurem, bo wnętrze pudełka jest czarne. 


W pudełku znakazłam 3 pełnowymiarowe kosmetyki, oraz 2 dość spore miniatury. Najbardziej cieszę się z tuszu do rzęs, ale to przez moje "maskaromaniactwo" :) Z racji, że ShinyBox dotarł do mnie już jakiś czas temu, a kosmetyków zdążyłam trochę poużywać, pod opisem każdego produktu znajdziecie też krótką, wstępną opinię:

BIOLIQ, Regenerujący krem do rąk i paznokci, 15zł/50ml (produkt pełnowymiarowy)

Krem regeneruje, nawilża, wygładza oraz chroni skórę dłoni i paznokcie. Zawarty w kremie olejek z cytryny o właściwościach antyoksydacyjnych przeciwdziała procesom starzenia.

Bardzo ucieszyłam się z jego obecności w pudełku, bo mazideł do ciała jak zwykle mam nadmiar (zamiast kremu można było dostać balsam), a marka Bioliq jest mi kompletnie nieznana. Kremy do rąk na okres jesienno-zimowy są mi niezbędne, a mój niekwestionowany namber łan z The Secret Soap Store właśnie się skończył. Ten jest dość fajny - pachnie przyjemnie, bardzo świeżo i cytrusowo, szybko się wchłania i dobrze nawilża dłonie.



BALNEOKOSMETYKI MALINOWY ZDRÓJ, Szampon do włosów przeciwłojotokowy i przeciwłupieżowy, 28 zł/200 ml (miniatura 50 ml)

Szampon wzmacnia i odżywia cebulki włosowe oraz wspomaga redukcję łupieżu, poprawia ukrwienie skóry głowy i zapobiega nadmiernemu wypadaniu włosów.

Obecnie nie mam łupieżu, ale jak każda z nas, od szamponu wymagam dobrego oczyszczenia skóry głowy. A ten szampon to robi ;) Oprócz tego baaardzo, ale to bardzo ładnie pachnie - jest to zapach charakterystyczy dla kosmetyków tej marki. Uważam, że wszystkie pachną bardzo podobnie (o ile nie tak samo), a świeża, słodkawa woń przypomina mi oranżadę w proszku. Kosmetyk dobrze się pieni i nie plącze włosów.


BALNEOKOSMETYKI MALINOWY ZDRÓJ, Biosiarczkowy żel peelingujący do mycia ciała, 28 zł/200 ml (miniatura 50 ml)

Preparat przeznaczony do mycia i pielęgnacji każdego rodzaju skóry, polecany do masażu ciała w miejscach narażonych na nadmierne gromadzenie się tkanki tłuszczowej i powstawanie cellulitu.

Nie używałam go tylko do miejsc problematycznych, ale do całego ciała. Pachnie identycznie jak wyżej wymieniony szampon, jest dość gęsty i uważam, że wydajny, bo 50 ml buteleczka wystarczyła mi na 3 kąpiele. Drobinki peelingujące są bardzo delikatne, ale jednak czuć, że zdzierają martwy naskórek. Dobrze oczyszcza i lekko wygładza skórę, a więc sprawdza się w swojej roli ;) Chętnie przytuliłabym pełnowymiarowe jego opakowanie.


GRASHKA, Korektor cieni pod oczami, 21 zł/szt (produkt pełnowymiarowy)

Korektor zmniejszający widoczność cieni pod oczami, silnie kryjący i rozświetlający. Zawiera aktywne składniki pomagające nawilżyć i odbudować delikatną skórę pod oczami.

Pierwsze wrażenie może być mylne, bo korektor wydaje się być tępy, chropowaty i ciężki do rozprowadzenia. W kontakcie z ciepłem palców staje się kremowy i daje dość ładny efekt na skórze. Rozświetlający? Tak, ale na pewno nie silnie kryjący. Na szczęście nie mam wielkich sińców i worów pod oczami, więc będzie dla mnie idealny, również pod względem koloru, który jest dość jasny. Jedynym problemem jest to, że mam już bazę pod cienie z Grashki i... oba kosmetyki mają identyczne opakowanie, bardzo podobną konsystencję i kolor, więc żeby się nie pomylić, będę musiała je jakoś oznaczyć ;)


ETRE BELLE, Mascara Lash X-Press & Hyaluronic, 100 zł/szt (produkt pełnowymiarowy)

Mascara wydobywa piękne, długie, gęste i podkręcone rzęsy, nadając im niesamowitą objętość. Zakrzywiona szczoteczka Maxi-curl zapewnia podkręcenie, pogrubienie oraz wydłużenie rzęs.

Tusze do rzęs to coś, co uwielbiam - tym bardziej teraz, gdy doprowadziłąm moje rzęsy do ładu i wreszcie wyglądają jako tako ;) Ma świetną, silikonową, zakrzywioną szczoteczkę (podobną do tej z maskary Pump Up z Lovely), która dokładnie rozdziela włoski i ładnie je podkręca. Pomalowałam się nim kilka razy i widzę, że konsystencja jeszcze nie jest taka, jak być powinna, więc dam mu czas. Niech poleży i podeschnie, mam nadzieję, że mnie zaskoczy! :)


Oprócz standardowej zawartości, w boxie znalazłam też kilka próbek, pojawiających się również we wcześniejszych edycjach. Sylveco chętnie zużyję, a Barwę niestety oddam, bo nie mam wanny, a olejki są za rzadkie, żeby używać ich pod prysznicem ;)

Jeżeli jednak nie podoba Wam się wrześniowe pudełko, a macie ochotę na któreś z wcześniejszych, mam dla Was świetną informację. Pudełka z czerwca, lipca i sierpnia możecie kupić za 26 zł, po wpisaniu kodu rabatowego SHINYPROMOCJA. Podpowiem tylko, że czerwcowe i sierpniowe były bardzo udane ;)



Także wrześniowy box możecie nabyć 20% taniej, wpisując kod KSEKRETY20. Jak oceniacie jego zawartość? :) Co najbardziej przykuło Waszą uwagę?


Jantar w nowej wersji, czyli.. wielkie rozczarowanie


Na początku chciałam Was przeprosić za moją znikomą aktywność na blogu, ale praca, formalności dotyczące przeprowadzki i okropne choróbsko sprawiły, że całe dnie śpię i nie mam siły na nic, nawet na jedzenie... Czytam jednak Wasze wpisy - to, że nie komentuję, nie oznacza że nie jestem obecna u innych blogerek :)

O odżywce Jantar wspominałam Wam wieki temu. a dokładniej w 2012 roku. Wtedy byłam nią zachwycona, bo zdecydowanie ograniczyła wypadanie włosów, przyspieszyła porost i spowodowała wysyp baby hair. Zużyłam dwie butelki, a kondycja kudłów się poprawiła, więc na 2 lata o niej zapomniałam. Teraz mam ogromne problemy z włosami, więc postanowiłam sięgnąć po nią ponownie. 



Niestety, przez 2 lata zmieniło się nie tylko opakowanie kosmetyku, w którym kiedyś byłam zakochana, ale też skład, niestety na gorsze... Ale o tym opowiem później. 

Butelka ma nową etykietę, ale nadal jest szklana, ciężka i nieporęczna (taka sama jak opakowanie Amolu), a dozownik utrudnia aplikację odżywki na skórę głowy. Przez pierwszych kilka użyć męczyłam się z tym problemem, ale potem przelałam sobie Jantara do butelki z atomizerem. 


Konsystencja też uległa zmianie. Nowa wersja jest bardziej gęsta i mętna od swojego poprzednika, oleista i jakby żelowa.  Zapach na szczęście został ten sam - męski, mocny i ziołowy. Piszę "na szczęście", bo pamiętam, że od początku bardzo go polubiłam. 

Niestety, działanie, jakie producent zafundował nam przez zmianę składu, jest zupełnie odwrotne do tego, z którym miałam do czynienia w starej wersji. Wcześniej włosy były świeże nawet przez kilka dni, teraz zdecydowanie szybciej się przetłuszczały. Większego przyrostu też nie zaobserwowałam, podobnie jak wzmocnienia włosów. Za to zauważyłam coś, co zadecydowało o tym, że nigdy więcej nie sięgnę po tę odżywkę - wzmożone wypadanie włosów. Wypadały garściami, jeszcze bardziej niż przed rozpoczęciem kuracji. Wiem, że to wina Jantara, bo nie dokładałam do pielęgnacji żadnego nowego kosmetyku... 


Jest mi przykro, że producent zepsuł coś, co było idealne... A co dokładniej zmieniło się w składzie? Trochę zmieniono kolejność i dodano kilka chemicznych, niezbyt dobrych składników, a mianowicie: PEG-20, Glyceryl Laurate, Zinc PCA, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Hexyl Cinnamal - głównie konserwanty i stabilizatory. 

Odżywka nie jest droga, bo kosztuje coś około 12 złotych, a butelka wystarcza na pełne 3 tygodnie kuracji, ale teraz wiem, że to nie były dobrze zainwestowane pieniądze. 


Teraz muszę walczyć od nowa z problemami, które Jantar miał zlikwidować. Włosy są rzadkie, cienkie i wyglądają tragicznie... Jeżeli macie w planach zakup nowej wersji tego kosmetyku, zdecydowanie odradzam.


WYPRZEDAŻ!!

Właśnie ruszyła obiecana, blogowa wyprzedaż :)
Przejrzałam moje zapasy kosmetyczne, zrobiłam selekcję i sprzedaję to, czego nie używam i używać nie będę :) Znajdziecie tu produkty nowe, jak i używane, wybór należy do Was. Cel jest szczytny - zbieram na studia :D Mam nadzieję, że pomożecie!


Aby przejść do strony z wyprzedażą, wystarczy kliknąć w zdjęcie powyżej, albo w zakładkę "wyprzedaż" na górze bloga :) 

Nowość od Wibo - WOW Granite Sand

W drogeriach Rossmann już pojawiły się jesienne nowości od Wibo, a wśród nich lakier do paznokci WOW Granite Sand. Moją uwagę przykuło opakowanie - inne od dotychczasowych lakierów, prostokątne, z szeroką nakrętką. Wkładając go do koszyka, spodziewałam się czegoś w rodzaju Lemaxowych marmurków, a okazało się, że to... coś, czego jeszcze nie było ;)

Jest to bowiem lakier piaskowy. Ale nie taki zwykły, kolorowy piasek. Na paznokciach wygląda jak prawdziwy piasek, taki, po którym chodzimy podczas spacerów po plaży. Zdjęcia niestety nie oddają uroku tego cudeńka - musicie spróbować same :) 

Jeżeli chodzi o nakładanie, pędzelek jest wąski i precycyjny, ale trochę niewygodnie się go trzyma, ze względu na szeroką nakrętkę. Wysycha szybko, jest w 100% matowy i bardzo trwały (jak wszystkie piaski od Wibo) - na zdjęciach widzicie lakier po 4 dniach noszenia. Kryje po jednej warstwie, ale ja dla pewności nałożyłam jeszcze jedną :)

Opakowanie, które zawiera 8,5 ml kosztuje ok. 8 zł (do nabycia w drogeriach Rossmann). Lakier jest dostępny w 5 kolorach. Moim zdaniem najpiękniej wygląda właśnie ten, na który ja się zdecydowałam, czyli numerek 5, ale kusi mnie jeszcze dwójka, czyli trochę ciemniejszy beż. 





Jak Wam się podoba jesienna nowość od Wibo? :)


5 zastosowań oleju arganowego

Wspominałam Wam już o tym w poprzednim wpisie, ale lubię się powtarzać ;D Nadeszła era oleju arganowego, który możemy spotkać prawie wszędzie - w kremach, maskach i szamponach do włosów, w balsamach do ciała, a nawet w proszkach do prania, czy płynach do mycia naczyń. Jest wielofunkcyjny, więc warto go mieć w swoich kosmetycznych zapasach. Dziś, na przykładzie oleju z Manufaktury Aptecznej opowiem o tym, w jaki sposób ja wykorzystuję płynne Złoto Maroka. 


1. Włosy
Głównie na noc, do olejowania, czasem też nakładałam go na godzinę przed myciem. Daje suchym, zniszczonym włosom dużą dawkę nawilżenia, wygładza je i nabłyszcza. Efekty widać już po kilku użyciach. Można też jedną - dwie krople nałożyć na końcówki, w ten sposób zabezpieczając je przed uszkodzeniami. 

2. Twarz
Stosowany samodzielnie, zamiast kremu do twarzy, wyraźnie zmiękcza i nawilża skórę, pomaga pozbyć się przebarwień i wygładza mniejsze zmarszczki. Posiadaczki cer tłustych, skłonnych do trądziku muszą jednak uważać, bo olej może zapychać, więc warto go stosować w małych ilościach. Olej arganowy służy mi także do zmywania makijażu - dolewam go do olejowej mieszanki, którą oczyszczam twarz metodą OCM.


3. Ciało
Nakładany na całe ciało, zamiast balsamu, byłby z pewnością mało wydajny. Smarowałam nim tylko suche, problematyczne miejsca - łokcie, kolana i łydki. Głęboko nawilża, pomaga pozbyć się szorstkości skóry, a także łagodzi podrażnienia po depilacji. Dość szybko się wchłania, ale zostawia tłustą warstewkę, więc może pobrudzić ubrania.

4. Dłonie i paznokcie
Wybawienie dla dziewczyn, które borykają się z problemem suchych, zadzierających się skórek i słabych paznokci. Nie musimy specjalnie dbać o to, żeby dokładnie pokryć olejem całe łapy, bo i tak dostają swoją dawkę podczas smarowania innych części ciała, twarzy, czy też włosów. Będzie idealny na zimę, do walki z pękającą, suchą skórą dłoni.


5. Ulepszanie gotowych kosmetyków
Na pewno miałyście kiedyś taką sytuację, że balsam do ciała, czy maska do włosów nie nawilżały tak, jak powinny. W takich przypadkach "ulepszam" sobie przeciętny kosmetyk kilkoma kroplami oleju arganowego - nie zawsze efekt jest taki, jakiego się spodziewamy, ale zazwyczaj uzyskuję w ten sposób większe nawilżenie i wygładzenie (zarówno skóry, jak i włosów). Tak, jak wspominałam wcześniej, dodaję go też do OCM.

UWAGA!
Przy zakupie oleju arganowego, pamiętajcie o tym, aby zwracać uwagę na etykietę. Naturalny, nieprzetwarzany olej powinien posiadać certyfikaty ECOCERT, USDA Organic i EU Organic farming. Przyjrzyjcie się też opakowaniu. Najlepiej, aby butelka była ciemna (olej chroniony przed światłem dłużej zachowuje swoje właściwości), a korek zaplombowany. Naturalny olej arganowy nie pachnie zbyt przyjemnie (jeżeli miałyście do czynienia z olejem prosto z Maroka, wiecie o czym mówię) - ten akurat jest pozbawiony zapachu, ale zostało to zrobione przy użyciu nowej technologii. Olej traci swój brzydki zapach, ale nie traci właściwości :) 
Wszystkie te cechy posiada opisywany przeze mnie olej arganowy z Manufaktury Aptecznej, który możecie kupić TUTAJ. Za 100 ml butelkę zapłacicie około 35 zł :)


HIT!!! Evree, Gold Argan, Pure Argan Oil 100%

Nadeszła era olejku arganowego. Jest dosłownie wszędzie - w kremach, w żelach pod prysznic, w kosmetykach do makijażu, w mydłach, w płynach do mycia naczyń, w proszkach do prania... Niedługo będzie też pewnie w żywności, żeby nas upiększał i nawilżał od środka :D 

Żarty żartami, a ja w swoich zapasach też mam butelkę naturalnego, sutprocentowego oleju arganowego - zazwyczaj ulepszam nim inne kosmetyki, ale używam go też solo. Nie zawsze jednak mam ochotę wąchać ten mało przyjemny zapach (nie oszukujmy się, prawdziwy olej arganowy śmierdzi), więc sięgam po coś innego. Po olejek Gold Argan od Evree, który bardzo szybko skradł moje serce ;)


Gold Argan jest zamknięty w solidnej, plastikowej butelce, wyposażonej w zamykanie "na klik". Na początku mnie to cieszyło, bo myślałam że będzie to dużym ułatwieniem podczas aplikacji, ale niestety, zakrętka przecieka. I nie jest to wina felernego opakowania - we wszystkich recenzjach, jakie czytałam, była o tym mowa. Na szczęście to jedyna wada tego kosmetyku, więc nie zrażajcie się, bo zawsze można go przelać do innej butelki ;) 

Elegancki kartonik zawiera wszystkie niezbędne informacje. Olejek, którego możemy używać zarówno do ciała, jak i do twarzy, ma za zadanie odżywiać, regenerować i głęboko nawilżać skórę, przywracać jej elastyczność i gładkość, a także zmniejszać widoczność zmarszczek. 



Co sprawiło, że Gold Argan skradł moje serce już po pierwszym użyciu? Odpowiedź jest prosta: zapach. Kosmetyk pachnie słodko-kwiatowo-orientalnie. Ciężko mi określić nuty zapachowe, jakie są wyczuwalne po aplikacji, ale woń przypomina dobre, markowe perfumy i lubię, gdy gości na moim ciele ;) 

Przyznam szczerze, że do twarzy nie użyłam go ani razu - bałam się, że mnie zapcha. Za to bardzo często służył mi jako nawilżacz do ciała. Wsmarowywałam go w skórę praktycznie codziennie wieczorem, po kąpieli, a potem wykonywałam krótki, kilkuminutowy masaż. Olejek wchłaniał się praktycznie w 100%, nie pozostawiając tłustej, lepkiej warstwy. Pozostawiał za to coś innego - piękny, wyrazisty zapach i dogłębnie nawilżoną, wygładzoną skórę :)



Przy regularnych masażach olejkiem Evree, zauważyłam zdecydowaną poprawę elastyczności skóry i (!!!) zmniejszenie widoczności cellulitu. Serio, żaden kosmetyk nie upiększył tak moich ud, jak to cudo :) Wymaga to przede wszystykim systematyczności i cierpliwości, bo pierwsze efekty zauważyłam dopiero po ok. miesiącu stosowania, ale opłaca się czekać :) 

Kilka razy użyłam go też do olejowania włosów. Zostawiłam na całą noc, a rano zmyłam szamponem. Włosy były wygładzone i błyszczące, w dodatku lepiej się układały - warto poeksperymentować i obserwować reakcje. Mimo, że ani na ciało, ani na włosy wcale nie żałowałam kosmetyku i lałam go ile wlezie, z butelki prawie nic nie ubywało. Olejek jest więc bardzo wydajny.


I na sam koniec krótka analiza składu. Gold Argan jest pozbawiony olejów mineralnych, silikonów i parabenów - zamiast szkodliwej chemii znajdziemy w nim olej arganowy, olej słonecznikowy, olej ze słodkich migdałów, olej z pestek winogron, olej sezamowy, olej makadamia, olej ryżowy, beta karoten, substancje zapachowe i barwniki. 

Olejek Gold Argan stał się moim hitem i na pewno tak szybko nie zamienię go na inny tego typu kosmetyk. Ujędrnia, nawilża i wygładza skórę, a poza tym pomógł mi się w jakimś stopniu pozbyć cellulitu - w połączeniu z przepięknym zapachem i niską ceną (ok. 28 zł/100ml), tworzą coś, czego powinna spróbować każda z Was!

elfa Pharm, Szampon i serum łopianowe przeciw wypadaniu włosów

O nowej serii kosmetyków przeciw wypadaniu włosów wspominałam Wam przy okazji Akcji Zapuszczanie (której miesięczna aktualizacja pojawi się na dniach). Szampon i serum łopianowe elfa Pharm kupiłam z myślą właśnie o wspomaganiu wzrostu, ale jak wiecie, z nadmiernym wypadaniem też mam problem, więc fajnie, że to takie 2w1. Nie pokładałam w nich dużych nadziei, bo moje włosy (a raczej skóra głowy) są bardzo odporne na różne wspomagacze i za cholerę nie chcą rosnąć choć odrobinę więcej, niż normalnie. Są nowością na rynku i były stosunkowo tanie, więc bez namysłu wrzuciłam oba do koszyka ;)


Zarówno szampon, jak i serum, są zamknięte w ciemnych, wygodnych i poręcznych butelkach, dodatkowo zapakowanych w kartoniki opatrzone wszystkimi potrzebnymi informacjami. Przyznam, że szata graficzna cieszy oko - jest prosta i przejrzysta. Opakowania są solidne i dobrze wykonane. Mam tylko jedno zastrzeżenie. Czcionka na etykietach jest tak mała, że nawet aparat miał problem, żeby wyostrzyć składy, więc w drogerii możemy mieć problem z ich odszyfrowaniem.


Atomizer w butelce z serum jest bezawaryjny i rozpyla odpowiednią ilość kosmetyku. Plusem jest fakt, że możemy aplikować je bezpośrednio na skórę głowy (wiele wcierek ma zwykły otwór z nakrętką i trzeba je przelewać do innych butelek). Szampon też wydobywa się wygodnie (mimo tego, że jest bardzo gęsty), a butelka nie wyślizguje się z rąk. Oba kosmetyki pachną bardzo intensywnie, świeżo i ziołowo - nie każdemu ten zapach może przypaść do gustu, ale ja go nawet polubiłam ;) Przejdźmy do działania:


SZAMPON
Bardzo dobrze się pieni i jest mega wydajny. Butelka wydaje się mała, ale przez miesiąc używałam szamponu prawie codziennie, a zostało go jeszcze na 4-5 myć. Doskonale radzi sobie ze zmywaniem olejów, oczyszcza włosy, a przy tym nie plącze ich i nie wysusza. Wręcz przeciwnie - lekko wygładza i ułatwia rozczesywanie. Niestety, jego działanie nie jest na tyle świetne, żeby nie wymagało późniejszego nałożenia odżywki. Patrząc na skład, nie jestem tym wcale zdziwiona :) Znajdziemy tam pełno ekstraktow roślinnych, które w połączeniu z chemicznymi środkami myjącymi zazwyczaj dają na mojej głowie mało spektakularny efekt. 

SERUM
Tutaj z wydajnością jest trochę gorzej, bo przy używaniu go zgodnie z zaleceniami producenta (3-4 razy w tygodniu na noc, po myciu głowy), butelka sięgnęła dna już po 3 tygodniach. Aplikacja była bezproblemowa i przyjemna - po wmasowaniu kosmetyku w skórę czuć było delikatny chłód i mrowienie. To znak, że działa! Skład jest zdecydowanie lepszy, niż w przypadku szamponu. Praktycznie same naturalne, roślinne ekstrakty - bardzo mnie to cieszy, szczególnie biorąc pod uwagę niską cenę tego kosmetyku. Nie obciąża włosów i nie wspomaga przetłuszczania. 



Czy oba te kosmetyki zmniejszyły ilość wypadających włosów? TAK. Na szczotce podczas czesania pojawia się ich o wiele mniej, podobnie jak podczas mycia. Pod tym względem nie mam zastrzeżeń co do działania szamponu i serum.

Czy przyspieszyły wzrost włosów? NIE. I tu jestem zawiedziona, bo głównie na to liczyłam. Co prawda w miesięcznych pomiarach wyszło mi o 2 mm więcej przyrostu, niż normalnie, ale spodziewałam się czegoś więcej. Zauważyłam trochę nowych baby hair, ale nie wiem, czy to zasługa serii łopianowej, czy picia skrzypokrzywy. 

Podsumowując: serum i szampon są niedrogie i mogą zdziałać cuda, jeżeli chodzi o zmniejszenie wypadania włosów - w tym przypadku szczerze je polecam. Jeżeli jednak liczycie na szybki wzrost, nie łudźcie się, bo raczej nie pomogą ;) 


Floslek, Masło do ciała Wanilia & Czekolada

Idzie jesień - czuję to w kościach. Sięgnęłam po cięższe perfumy, zaczęłam palić woski, sięgam po słodko pachnące nawilżacze do ciała, wzięłam się za pieczenie ciast... Choć za oknem dziś słonecznie, to czuć już jesienną aurę. 
Jednym z jesiennych czasoumilaczy, po jakie sięgam od paru tygodni, jest masło do ciała Wanilia i Czekolada marki Floslek. Co prawda, gdy zaczęłam go używać, był środek lata, ale moim zdaniem nadaje się właśnie na okres jesienno zimowy. Wielbicielki krówek - strzeżcie się go, bo uzależnia! :)


Masło zamknięte jest w solidnym, plastikowym słoiku, z dodatkową nakładką pod zakrętką. Tekturowy kartonik jest zafoliowany i wyposażony we wszystkie niezbędne informacje, takie jak skład i informacje o produkcie. Opakowanie jest naprawdę dobrze zabezpieczone, dzięki czemu mamy pewność, że nikt wcześniej nie go nie otwierał. 

Konsystencja jest naprawdę "bogata" - gęsta, zbita i treściwa. Typowe masło, przypominające (pod względem konsystencji oczywiście) masełka TBS. Kolor ma praktycznie identyczny, jak wcześniej wspomniane cukierki krówki ;)


Pachnie przepięknie! Słodko, waniliowo, krówkowo. Trochę brakuje mi obiecanej przez producenta czekolady, ale zapach naprawdę jest uzależniający, szczególnie dla takich fanek słodkich woni, jak ja ;) Długo utrzymuje się na skórze - całe szczęście! 

Masło świetnie rozprowadza się na skórze i szybko wchłania, zostawiając delikatny, tłusty film. Skóra po każdym użyciu jest gładka, miękka i dobrze nawilżona. Efekt utrzymuje się jeszcze następnego dnia po aplikacji, więc jest nieźle ;)

I na koniec skład. Typowo drogeryjny, ale wzbogacony kilkoma fajnymi dodatkami, takimi jak oliwa z oliwek, olej słonecznikowy, olej Babassu, masło Shea i ekstrakt z wanilii. Uważam, że jak na niedrogie, łatwo dostępne masło, jest dobrze ;) Za opakowanie 240 ml zapłacicie ok. 23 zł, a dostaniecie je w większości drogerii. 


Podsumowując: masło dość dobrze nawilża, szybko się wchłania i przepięknie pachnie, a zapach długo utrzymuje się na skórze. Słodka, krówkowa woń przemawia za tym, bym kupiła kolejne opakowanie ;) Oprócz wanilii i czekolady, możecie kupić ten kosmetyk w kilku innych wersjach zapachowych: liczi & arbuz, mango & marakuja, truskawka & poziomka, acerola & wiśnia, karite & olej Babassu, a także opuncja & biała herbata.

P.S. Idę się relaksować przy The Sims 4 :D Miłego wieczoru! :*

Dotyk luksusu - The Luxury Touch by ShinyBox

Ekipa ShinyBox nie przestaje mnie zaskakiwać - rzecz jasna pozytywnie. W pudełkach pojawiają się nowe marki, coraz więcej drogich, luksusowych kosmetyków... A w sierpniu światło dzienne ujrzała informacja o tzw. extraboxie - nadprogramowym pudle, którego zawartość została szybko ujawniona, a które wyprzedało się zaledwie w kilka godzin ;) Mowa o The Luxury Touch - boxie, który pozwala nam zasmakować odrobiny luksusu. 


Nie dziwię się, że zainteresowanie TLT było tak ogromne. Spowodował to zapewne fakt, że jednym z kosmetyków wchodzących w skład pudełka, miała być odżywka do rzęs, która jest marzeniem każdej z nas ;) Zajrzyjmy do środka:

RevitaLash® Advanced Eyelash Conditioner, 270 zł/2 ml - miniatura 1 ml

Odżywka - kosmeceutyk stymulujący wzrost rzęs. Produkt ten sprawia, że naturalne rzęsy stają się spektakularnie dłuższe, grubsze i piękniejsze w rekordowym czasie.

Chyba nie muszę Wam jej przedstawiać? :) Odżywka do rzęs, którą pokochały miliony kobiet. Daje spektakularne efekty w zaskakująco krótkim czasie - wystarczy pooglądać zdjęcia dziewczyn, które używały tego kosmeceutyku. Już nie mogę się doczekać, aż pokażę Wam moje rzęsiska po pierwszym miesiącu kuracji! 

SKINCODE, Krem 24h energii dla skóry, 158zł/50 ml - miniatura 25 ml

Energizująca formuła kremu 24h została oparta na wysokim stężeniu CM - Glucanu, który wraz ze skrobią ryżową dostarczają skórze energii, odżywiają i wzbogacają ją w cenne minerały.

Patrząc na skład, nie jestem do niego do końca przekonana, ale kusi mnie, żeby bliżej zapoznać się z marką Skincode i zrozumieć, dlaczego szwajcarskie receptury są tak cenione na całym świecie :) Miniatura jest dość spora, moim zdaniem wystarczy na 3-4 tygodnie regularnego stosowania.

FAKE BAKE Flawless, Samoopalacz w płynie, 137zł/170ml - miniatura 88,7 ml

Luksusowy samoopalacz w płynie znakomicie łączy łatwość aplikacji z szybkim i profesjonalnym osiągnięciem nieskazitelnej opalenizny do wszystkich odcieni skóry.

Gdy widzę hasło "luksusowy samoopalacz", jestem kupiona. Fake Bake jest w blogosferze znany i lubiany, w dodatku pięknie (naprawdę pięknie!!!) i intensywnie pachnie kokosem - czuć przez pudełko. Rękawica dołączona do opakowania jest puchata i mięciutka, więc czuję, że dobrze będzie się nią nakładać samoopalający płyn. Jutro idzie w ruch :)

THE BODY SHOP, Sorbet do ciała Pink Grapefruit, 49zł/200ml

Sorbet do ciała przynosi chłodno-orzeźwiające nawilżenie skórze i utrzymuje ją bez uczucia lepkości. Zawiera 100% organicznego aloesu, który ukoi zmęczoną letnimi upałami skórę.

Kosmetyki The Body Shop dopiero poznaję, a mazideł do ciała u mnie nadmiar, ale sorbet to nowość - nigdy wcześniej nie spotkałam się z taką formą nawilżacza. Zapach ma przepiękny, świeży i mocno grejpfrutowy. 


ETRE BELLE, Longlasting Eye Shadow Pen, 59zł/szt.

Cień do powiek w postaci kredki. Idealnie sprawdza się jako cień lub eyeliner. Odporny na działanie wody i rozmazywanie. Łatwa aplikacja i gwarantowany efekt to zalety tego produktu. Dostępny w 6 kolorach.

Kredkę znam z jednego z wcześniejszych pudełek Shiny - wtedy dostałam inny kolor. Daje dość delikatny efekt na powiece, ale jest wygodna i łatwa w użyciu. Szybko można nią wyczarować ładny makijaż dzienny ;)

Wartość kosmetyków zdecydowanie przewyższa cenę pudełka. Extraboxy powinny pojawiać się częściej, a w nich luksusowe marki, dostępne tylko dla nielicznych. Zawartość jest po prostu idealna - odżywka do rzęs marzyła mi się od dawna, podobnie jak samoopalacz Fake Bake, a pozostałe produkty są miłym zaskoczeniem. ShinyBox, oby tak dalej!


AddThis