Naturalna opalenizna bez słońca - Vita Liberata, pHenomenal 2-3 Week Self Tan Lotion

Przyznam się bez bicia, że należę do istot ciepłolubnych (jak na kota przystało). Toteż nie powinno zdziwić Was, że uwielbiam wygrzewać się na plaży i smażyć swoją skórę, by uzyskać piękny, zdrowy, brązowy kolor opalenizny. Wszystko byłoby okej, gdyby nie to, że notorycznie podczas słonecznych wojaży zapominam o kremie z filtrem, a potem narzekam na suchość i wiotkość skóry. Niestety, takie uroki promieniowania...

Jako, że wiosna to okres kiedy lubię mieć już opalone ciało, solarium unikam jak ognia, a pogoda nie pozwala na "naturalne" opalanie, zaczęłam rozglądać się za trwałymi samoopalaczami. Balsamy brązujące dają za słaby efekt, a zwykłe samoopalacze drogeryjne robią smugi i okropnie śmierdzą. Trafiłam na balsam Vita Liberata z serii pHenomenal i... przepadłam :) 



Rzecz, która wyróżnia markę Vita Liberata na tle innych samoopalaczy to z pewnością fakt, że są stworzone w większości ze składników organicznych. Spójrzcie tylko, ile w nim olejków i ekstraktów roślinnych i powiedzcie, czy widziałyście kiedyś inny samoopalacz z tak dobrym składem? :) Ponadto, Moisture Locking System pozwala na nawilżenie skóry aż do 72h, zaś technologia Odour Remove zapewnia idealny efekt naturalnej opalenizny bez nieprzyjemnego zapachu. I to wszystko prawda!


Na zdjęciu poniżej widać, jaką postać ma sam balsam - ciemnobrązowa, gęsta maź, z lekkim, acz przyjemnym zapaszkiem, znikającym po wchłonięciu. Typowego dla samoopalaczy drogeryjnych smrodku zupełny brak. Lotion nakładamy okrężnymi ruchami za pomocą rękawicy widocznej na pierwszym foto (a którą w całości widać było w TYM poście), co według mnie jest wspaniałym rozwiązaniem. Te z Was, które choć raz w życiu używały samoopalacza pewnie wiedzą, jak wyglądają dłonie po niedokładnym ich umyciu...

Rękawica dużo ułatwia, jest mięciutka i wygodna w użyciu, a w dodatku ma dołączoną do opakowania instrukcję nakładania kosmetyków, więc każda z nas powinna sobie z tym zabiegiem poradzić. Po każdej aplikacji samoopalacza wystarczy ją umyć letnią wodą z mydłem i jest jak nowa :) W tym miejscu rada ode mnie - myjcie rękawicę od razu po nakładaniu balsamu, a nie np. za godzinę, czy na drugi dzień. 



Co mnie urzekło w balsamie Vita Liberata? Przede wszystkim trwały efekt. Nakładałam go zawsze na oczyszczona i wypeelingowaną skórę, zazwyczaj na noc, przed snem. Szybko się wchłaniał i już po paru minutach mogłam spokojnie założyć ubranie. Balsam od razu koloryzuje skórę, więc można na bieżąco śledzić, gdzie już został nałożony, a gdzie nie, co pozwala na uniknięcie smug i zacieków, jak to bywa w przypadku zwykłych balsamów drogeryjnych. 

Taką aplikację (druga i kolejne już bez peelingu) powtarzałam codziennie, przez 3-4 dni, a potem mogłam przez 2-3 tygodnie cieszyć się piękną, zdrową, naturalnie wyglądającą opalenizną i idealnie nawilżoną skórą! Brąz schodzi w miarę równo, nie robi plam i nie brudzi ubrań.


Zdjęcie poniżej przedstawia efekty po jednej aplikacji (można powiększać):


To, jaki efekt końcowy uzyskamy, zależy od naturalnego odcienia naszej skóry. Ja wybrałam balsam w odcieniu Medium, który moim zdaniem idealnie pasuje do mojej karnacji. Nie opalam się na typową czekoladkę, tylko na ciepły, lekko pomarańczowy brąz - i taki właśnie efekt daje samoopalacz Vita Liberata :) Wyglądam zupełnie tak samo, jak po dwutygodniowych wakacjach nad morzem! A to wszystko za sprawą tego cuda. 

Niektórych może odstraszać cena tego kosmetyku. Opakowanie o pojemności 150 ml (które wystarczy Wam spokojnie na pół roku) kosztuje 169 zł. Nie wiem, czy to mało, czy dużo, ale biorąc pod uwagę jego organiczny skład i kasę, jaką wydałybyście na solarium, żeby mieć taką opaleniznę - uważam, że się opłaca. Produkt dostępny wyłącznie w drogeriach SEPHORA. 


Neauty Minerals, Mineralne cienie do powiek

Na początku chciałam przeprosić Was za moją długą nieobecność na blogu, ale praca licencjacka pochłonęła cały mój wolny czas... Na szczęście udało mi się wyrobić z terminami i mogę wrócić do regularnego pisania :)

Swoją przygodę z minerałami Neauty zaczęłam pół roku temu, od podkładu matującego, który idealnie podpasował mi zarówno odcieniem, stopniem krycia, jak i właściwościami matującymi. Jego recenzję możecie przeczytać tutaj [KLIK], a dziś skupimy się na nowości w ofercie Neauty, jaka niedawno pojawiła się w ich sklepie, czyli mineralnych cieniach do powiek. 


Na początek spośród dostępnych 22, wybrałam sobie 3 odcienie i już wiem, że chcę więcej! Mineralne cienie zamknięte są w malutkich, plastikowych słoiczkach o pojemności 1g. Nie myślcie sobie, że to mało, bo minerały są okropnie wydajne :) Słoiczki są dobrze wykonane i trwałe - nawet upadki na kafelki im niestraszne! 

Każdy słoiczek wyposażony jest w sitko, które ułatwia aplikację odpowiedniej ilości kosmetyku na powiekę i zapobiega niekontrolowanemu wysypaniu się cienia, np. podczas podróży. Pigmentacja jest naprawdę świetna i potrzeba niewielkiej ilości, aby uzyskać odpowiedni efekt. Cienie dobrze się rozcierają i łączą ze sobą, nie osypują i wyglądają świetnie, nawet nałożone na sucho i bez bazy. 



Kolory, jakie sobie wybrałam to;
VOLCANIC ASH - średni odcień szarości o matowym wykończeniu,
SANDY BEACH - klasyczny beżowy odcień w matowym wydaniu,

STARRY NIGHT - głęboki granat z dodatkiem delikatnych drobinek.

Wszystkie wyglądają naprawdę pięknie, ale moim faworytem jest Starry Night. Błyszczące drobinki pięknie odbijają światło, dzięki czemu cień przypomina rozgwieżdżone niebo - istne cudo! Sandy beach idealnie nadaje się do pokrywania całej powieki, lub do rozcierania innych kolorów. Volcanic Ash natomiast jest głęboką, matową szarością, jaką rzadko spotyka się w paletkach, bądź w postaci pojedynczych cieni. Kolory są intensywne, świetnie napigmentowane i trwałe.




Poniżej możecie zobaczyć, jak poszczególne kolory wyglądają na skórze. Nałożone są na mokro, dlatego mogą wydawać się trochę ciemniejsze, niż są w rzeczywistości, ale na pierwszy rzut oka widać, że pigmentacja jest naprawdę powalająca:


Jestem pozytywnie zaskoczona jakością mineralnych cieni Neauty Minerals. Są trwałe, wydajne i bardzo dobrze napigmentowane. Nie osypują się, nie zbierają w załamaniu powiek i nie bledną w ciągu dnia. Każdy z cieni kosztuje 14,90 zł/1g. Pełną gamę kolorystyczną możecie zobaczyć na stronie internetowej Neauty (klik w obrazek poniżej):



Paleta cieni Death By Chocolate, I ♡ MakeUp - swatche + opinia

Marka MakeUp Revolution i jej siostra - I ♡ MakeUp pojawiła się w blogosferze stosunkowo niedawno, a od razu podbiła serca większości dziewczyn. Mają wiele świetnych kosmetyków, jak np. serduszkowe rozświetlacze, pudry, bronzery, czy pomadki, ale największą furorę robią palety cieni. O ile nie kusiły mnie pierwsze paletki z oferty MUR, tak czekoladki były na mojej liście chciejstw, od kiedy tylko zobaczyłam ich zdjęcia w internecie.

Paleta cieni Death By Chocolate niedawno pojawiła się w moim poście z wiosenną wishlistą, a zaraz potem trafiła do mnie za sprawą sklepu ladymakeup.pl. Jak tylko otworzyłam paczkę, nie mogłam się doczekać, aż zacznę robić pierwsze makijaże z wykorzystaniem tych cieni. Zakochałam się od pierwszego "macania" :D 

Opakowanie naprawdę robi wrażenie - wygląda autentycznie jak tabliczka czekolady, której jestem wielką miłośniczką. Zaskoczyły mnie również rozmiary palety. W swojej kolekcji mam trzy inne, które dotąd wydawały mi się dość duże, ale Death By Chocolate jest naprawdę duża i ciężka! Nie oznacza to jednak, że jest tandetna i źle wykonana - plastik, z którego zrobione jest opakowanie cieni jest naprawdę solidny i dobry jakościowo. Miałam problem z otwarciem palety, co świadczy o tym, że bez problemu możemy wziąć ją w podróż bez obaw, że cienie się pokruszą i wysypią. 

W środku czekolada wygląda naprawdę imponująco - duże, praktyczne lusterko, cienie przykryte folią z nazwami poszczególnych kolorów i duży, dwustronny aplikator (którego i tak nie używam, ale ważne, że jest! :P). Cieszy mnie fakt, że cienie, które w paletach schodzą najszybciej (rozświetlający, perłowy beż i jasny, matowy beż), zostały powiększone i jest ich dwa razy więcej. Mam nadzieję, że paleta będzie mi dzięki temu służyła długo i nie rzucę jej w kąt ze względu na brak ulubionych kolorów :)

Poszczególne cienie co prawda różnią się pigmentacją, ale z dobrą bazą wszystkie robią wrażenie i długo utrzymują się na powiece. Najlepiej wypadają cienie metaliczne i perłowe, trochę gorzej matowe. Wszystkie są piękne, utrzymane w brązowo-beżowej, "czekoladowej" kolorystyce, umożliwiającej wykonanie zarówno dziennych, jak i wieczorowych makijaży. Ich jakość i pigmentacja jest naprawdę bardzo dobra, porównywalna do drogich, markowych palet. Jestem z niej meeeega zadowolona i inne palety poszły już w odstawkę - teraz na co dzień towarzyszy mi Death By Chocolate :)

Poniżej swatche i opisy poszczególnych kolorów:

White Light - typowy beż do pokrycia całej powieki, przestrzeni pod łukiem brwiowym, bądź do rozcierania innych cieni - jasny, w cielistym kolorze, uniwersalny, dobrze napigmentowany i łatwy do nakładania.
Don't Let Go - metaliczny, karmelowy, zimny brąz. Bardzo dobrze napigmentowany.
Break Me Up - matowy, zimny brąz, lekko szary. Pigmentacja dobra, nadaje się do pokrycia całej powieki i rozcierania granic między kolorami.
Consume Me - perłowy, zimny, średni brąz, z delikatnie miedzianym połyskiem. Pigmentacja bardzo dobra.
All is Lost - głęboka, ciemna, matowa czerń. Świetna pigmentacja i świetna trwałość - łatwy do rozcierania przy smokey eye :)

Lick Me - matowy, brudny, pudrowy róż. Jeden z moich ulubionych cieni z paletki :) Gorzej napigmentowany, niż metaliczne cienie, ale ładnie wygląda na powiece i często go używam do codziennych makijaży.
Fool's Gold - metaliczne złoto. Świetnie napigmentowane, z mnóstwem drobinek, idealne do makijażu na imprezę, bądź większe wyjście.
One More Bar - matowy, ciepły brąz, typowa mleczna czekolada. Kolejny cień, którego używam praktycznie na co dzień i którego najszybciej mi ubywa. Pigmentacja bardzo dobra. 
Devour Me - matowy, zimny, ciemny brąz, z lekką domieszką fioletu. Pigmentacja bardzo dobra.
Tear the Wrapper - metalicznemiedziane złoto. Pigmentacja bardzo dobra. 
Love You to Death - satynowy, śliwkowy fiolet. Pigmentacja dobra. 

Pray for Me - metaliczny brąz, który określiłabym jak stare złoto. Pigmentacja bardzo dobra.
Dipped - metaliczny brąz z domieszką srebra/szarości. Pigmentacja bardzo dobra.
Tease Me - metaliczne, ciemne srebro. Pigmentacja bardzo dobra.
Set Me Free - perłowe, jasne srebro. Pigmentacja dobra.
Bring Down Angels - jasny, perłowy beż, z delikatną nutą wanilii. Idealny do rozświetlania kącika oka, może służyć także jako rozświetlacz do kości policzkowych, bądź rozświetlacz do ciała. Pigmentacja bardzo dobra, daje efekt błyszczącej tafli. 

Zarówno sam wygląd palety, jak i kolory cieni tak mi się spodobały, że mam ochotę również na drugą wersję czekoladowej palety - I Heart Chocolate. Nie wspominam już o świetnej jakości i pigmentacji, bo widać to na zdjęciach powyżej :) 

Death By Chocolate kosztuje obecnie ok. 40 zł, a kupić możecie ją w sklepie ladymakeup.pl, który gorąco polecam, ze względu na baaaardzo szeroką ofertę produktów do makijażu - zerknijcie same! :)


ECOLAB, Nawilżająca maska do włosów

Jakiś czas temu w sklepie Skarby Syberii (który swoją drogą uwielbiam i praktycznie tylko tam robię "rosyjskie" zakupy :P) pojawiła się nowa marka kosmetyków do włosów - ECOLAB. Kusiło mnie praktycznie wszystko, ale miałabym problemy ze zużyciem i przetestowaniem całej ich oferty, więc zdecydowałam się tylko na dwie pozycje. Dziś opowiem Wam o nawilżającej masce do włosów, a za jakiś czas powinna pojawić się recenzja serum w sprayu przeciw wypadaniu :)


Do wyboru mamy trzy rodzaje masek: nawilżającą, regenerującą i tę aktywującą wzrost. Moja, nawilżająca wersja jest zamknięta w wygodnym, zakręcanym słoiczku o pojemności 200 ml, dodatkowo zapakowanym w kartonik z szarego papieru, opatrzony naklejką z informacjami w języku polskim. Etykiety są proste, ale czytelne i eleganckie. Zarówno na wieczku słoika, jak i na kartoniku widnieje informacja, że kosmetyk składa się w 97,2% ze składników pochodzenia naturalnego

Jak widać na zdjęciu poniżej, maska ma gęstą, zwartą, wręcz maślaną konsystencję. Bez problemu rozprowadza się na włosach, nie spływa z nich i nie przecieka przez palce. Zapach jest dość intensywny, ale nienachalny i przyjemny. Pachnie naturą :)


Chociaż producent zaleca inaczej, ja nakładałam maskę na umyte, wilgotne włosy, przez ok. minutę wmasowywałam kosmetyk w pasma, a potem zostawiałam na około 30-40 minut, najczęściej pod czepkiem i ręcznikiem. Na początku moje wysokoporowate, cienkie kudełki nie zareagowały dobrze na taki zabieg. Puszyły się, były szorstkie i ciężko było je rozczesać. Potem było już tylko lepiej :) Z biegiem czasu zauważyłam, że włosy z tygodnia na tydzień są w coraz to lepszym stanie. Wyraźnie czuć było nawilżenie, wygładzenie i odżywienie. Włosy przestały się elektryzować i puszyć, lepiej się układały i dłużej zachowywały świeżość.

Czasem nakładałam ją nie tylko na długość, ale również na skalp, ze względu na obecność ekstraktu z imbiru. Skóra głowy była ukojona, dokładnie oczyszczona i jednocześnie nawilżona, a moje ŁZS nie dawało o sobie znać :)


Na koniec przeanalizujmy skład, który rzeczywiście jest niemalże w 100% naturalny i zawiera dużo dobroci: olej z brzoskwini, olej ze słodkich migdałów, organiczne masło Shea, olej sezamowy, olej arganowy, ekstrakt z imbiru, mleczko pszczele, gliceryna i kwas mlekowy na pewno nie zrobią żadnym włosom krzywdy :) Przypuszczam, że tę początkowo złą reakcję na maskę zawdzięczam właśnie olejowi arganowemu, za którym moje włosy nie przepadają. Potem na szczęście wszystko się unormowało i marka ECOLAB jeszcze bardziej mnie ciekawi.


Nawilżającą maskę do włosów polecam posiadaczkom włosów średnio lub niskoporowatych. Właścicielki wysokoporów mogą nie być z niej zadowolone, tak jak ja na początku :) Potem oczarowała mnie tym, jak dobrze nawilża i zmiękcza włosy, a także poprawia długotrwale ich stan. Na pewno wypróbuję jeszcze wersję regenerującą, tym bardziej, że jakość i świetny skład nijak mają się do zaskakująco niskiej ceny - 250 ml słoiczek kosztuje tylko 21,52zł. 

Kupić możecie ją TUTAJ


AddThis